poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 19 "Jestem Eliza"

  Biegłam przed siebie. Nie zwracałam już na nic uwagi. W głowie odbijało się echem tylko "Jesteś potworem". Sprawiały mi one ogromny ból. W oczach miałam łzy. Nie mogłam uwierzyć, że Jack już mnie nie kocha... 
  Moje myśli kłębiły się tylko wokół tych dwóch aspektów. Nie zauważyłam przez to, że tłum ludzi wokół mnie coraz bardziej się zagęszczał. Przeciskałam się bardziej agresywnie i słyszałam pomruki niezadowolenia. Nie obchodziło mnie jednak to za bardzo. Chciałam jak najszybciej dojść wreszcie do domu. 
  Nagle poczułam, że tracę równowagę. Nie zdołałam uchronić się przed upadkiem. Zaorałam twarzą w ziemię. Na szczęście ziemię, a nie bruk. 
  - Jeju... Przepraszam! Ja naprawdę nie chciałam! Boże kochany! Już pani pomagam... 
  To był dziewczęcy głos. Nie widziałam jej, bo ziemia przykleiła się do powiek... Gdy tylko zaczęłam się podnosić dziewczyna pomogła mi stanąć prosto. 
  - Ja bardzo przepraszam... Ogromna ze mnie niezdara... Zawsze wszystko psuje... - mówiła dziewczyna ze smutkiem i zarazem bardzo szybko. 
  - Spokojnie, nic się nie stało. - próbowałam ją pocieszyć, jednocześnie ocierając oczy. 
  - Naprawdę...? - od razu się ożywiła.
  - Naprawdę. - na co odpowiedziała promiennym uśmiechem. 
  - Jeszcze raz przepraszam... - powiedziała i starała pomóc mi doprowadzić się do porządku. 
  Wreszcie odzyskałam ostrość i mogłam ocenić sytuację. Moja suknia była do niczego. Ale dziewczyna i tak starała się mi pomóc. 
  Miałam szansę przyjrzeć się bliżej owej dziewczynie. Nosiła zieloną sukienkę w różowe kwiaty, a do tego pasujące buty. Jej włosy były rude i związane w dwa warkocze. Gdy tylko podniosła głowę mogłam ujrzeć jej twarz. Miała piękne niebieskie oczy a pod nimi drobne piegi.
  Przecież... Nie wierzę... To była Anna! Boże, jak ona się zmieniła! A-ale... Ona nie może wiedzieć, że to ja... 
  - Jestem straszną niezdarą... Ta sukienka już do niczego się nie nadaje... Może znajdziemy coś u mnie co będzie na Ciebie pasować? - była straszną gadułą. - A tak w ogóle gdzie moje maniery. Jestem księżniczka Anna z Arendelle. - Dygnęła przy tym nogami.
  - Jestem El... - szybko trzeba coś wymyślić... Przecież nie powinnam w ogóle się z nią widzieć! - Jestem Eliza.
  - Bardzo miło mi cię poznać, Elizo. Wiesz... - zaczęła przy tym bardzo podejrzliwie przyglądać mi się. Pomału zaczęłam wpadać w lekką panikę. - Bardzo mi kogoś przypominasz... Ale... Zresztą nieważne. Słuchaj... Niewolno mi właściwe wychodzić poza mury zamku, więc nie zabiorę cię do domu, ale chodźmy do tego sklepu i zaraz kupię ci jakąś sukienkę... I nie... Nie przerywaj!... Nie musisz wcale za nic płacić. Przecież ja jestem księżniczką i królestwo za wszystko zapłaci, a to sprawa państwowa! Przecież dzisiaj pierwszy dzień wiosny i nie możesz źle wyglądać. No chodź, chodź...
  Poprowadziła mnie do najdroższego sklepu z sukniami w Arendelle. Gdy tylko przekroczyłyśmy przez próg od razu podbiegły do mnie zaniepokojone moim wyglądem ekspedientki i wsadziły mnie do przebieralni. Zdjęły szybko zniszczoną sukienkę i zaprowadziły do łaźni gdzie doprowadziłam się do ładu. Potem gdy tylko wyszłam w samej bieliźnie z powrotem do przebieralni, założyły mi gorset i jakąś różową suknię. Wyszłam zza kotary by pokazać się Ani, która gdy tylko mnie zobaczyła, to nie mogła powstrzymać się ze śmiechu.
  - Wiesz... Chyba... Trochę za dużo kokardek... - powiedziała, przerywając by wziąć powietrze, ale zaraz i tak tarzała się ze śmiechu na sofie.
  Dopiero teraz mogłam zobaczyć się w lustrze. Nie dziwię się, że Anna się śmiała. Suknia była w różowym kolorze, takim dość intensywnym i wszędzie miała kokardki jedne większe jedne mniejsze. Jestem ciekawa kto ma taki gust by to nosić.
  - Wiedzą panie co... Chyba wolałabym coś bardziej stonowanego i w innym kolorze... - starałam się to powiedzieć bardzo poważnie, ale zaraz i tak parsknęłam śmiechem.
  Przymierzyłam jeszcze z dziesięć sukni w różnych kolorach, jedne bardziej szykowne drugie mniej, ale wreszcie ta jedenasta okazała się strzałem w dziesiątkę. Była cała w kwiaty, a ich kolor zmieniał się gdy tylko się poruszyłam. Od bieli przez żółty do zieleni, czasami także ukazując na samym dole także czerwień jakby maki. Była ona bardzo delikatna i lekka w przeciwieństwie do poprzednich.
  - Wow... - na twarzy Ani widać było zachwyt. - To chyba jest to...
  - Też tak myślę – powiedziałam przeglądając się w lustrze.
  - To bierzemy ją! - wykrzyknęła Ania z zadowoleniem.
  Chciałam zapłacić za tą sukienkę, ale Ania się strasznie uparła. Gdy tylko opuściłyśmy salon, a trwało to długo, bo ekspedientki bardzo zachwycały się moją urodą i suknią, poszłyśmy z Anią w stronę teatru. Po drodze mijaliśmy bardzo miłych ludzi, którzy dali nam mnóstwo smakołyków i kwiatów. Jak doszłyśmy pod scenę w tym momencie zaczął się spektakl. Był to jeszcze przedpremierowy utwór „Dumy i uprzedzenia”, który sama autorka chciała zaprezentować w Arendelle jeszcze przed premierą swojej powieści. Sama Austen Jane przypłynęła do nas z Anglii by to zaprezentować wraz ze swoimi oddanymi przyjaciółmi, występującymi w roli aktorów. Bardzo chciałam obejrzeć spektakl z Anią, ale moje myśli zmieniły kompletnie tor. Nie mogłam skupić się nad tym, jaka jest w ogóle fabuła czy bohaterowie. W głowie znowu krążyła mi tylko jedna myśl - „Jestem potworem”. Czułam się coraz gorzej i postanowiłam, że muszę wreszcie pogadać z Jack'em. Może to co powiedziała mi Roxi nie było prawdą, ale nawet jeżeli było, to i tak musiałam z nim porozmawiać. Przecież był moim przyjacielem.
  - Wszystko dobrze? - zapytała zaniepokojona Ania. - Strasznie posmutniałaś i chyba wcale nie interesuje cię ta sztuka... Może pójdziemy gdzieś indziej...?
  - Ja... - chciałam powiedzieć, że muszę gdzieś pójść, ale nie mogłam. Spędziłam z Ania taki cudowny czas i nie chciałam, by tak szybko się skończył. Z policzka pociekła mi łza, nie potrafiłam tego powstrzymać. Myśl, że znowu muszę ją opuścić potęgował mój ból. Nie potrafiłam jednak się skupić, by lepiej spędzić ten dzień.
  - Oj nie płacz... - Ania mnie mocno przytuliła.
  Bardzo mi tego brakowało. Jak byłyśmy małe bardzo często się przytulałyśmy. Czułam, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Może będzie wreszcie dobrze?
  - Chodź. Pójdźmy może gdzie jest ciszej i powiesz mi co tak cię dręczy...?
Nie zdążyłam nawet jej odpowiedzieć, a już szłyśmy w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Bardzo odpowiadała mi ta opcja. Wyszłyśmy z tego wielkiego tłumu. Poczułam się lepiej. Wiedziałam, że tylko szczera rozmowa może mi pomóc. Mocno zaczerpnęłam powietrza by powiedzieć wszystko co leży mi na sercu.
  - To zacznę od tego, że...
  - ELSA!!!
  Na początku myślałam, że to sen, złudzenie czy cokolwiek, ale że nie dzieje się to naprawdę. Z oddali darł się zdyszany Jack, a obok niego jeszcze szybciej biegła Emma. Widać, że szukali mnie długo, ale dlaczego właśnie w tym momencie musieli mnie znaleźć? Wokół nie było nikogo innego, zatem wiadomo było, że chodzi o mnie. Spojrzałam na Anię. Jej oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Na twarzy malowało się wielkie zaskoczenie.
  - Elsa...? To naprawdę ty...?


  Wiem, że zawaliłam... Nie udało mi się wcześniej wstawić rozdziału... Napisałam już tydzień temu, ale w chwili, gdy miałam go opublikować przestał mi się tak podobać i zmieniłam koncepcję. Jest po dużych przeróbkach i krótszy niż przewidywałam. Następny rozdział powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu, bo ponad połowę mam już napisaną, ale muszę dobrnąć do jakieś puenty.
  Tak przy okazji bardzo chciałam podziękować Marti Frost i Wiktorii Jabłońskiej oraz moim wiernym przyjaciółkom (w formie słownej :*) za komentowanie moich beznadziejnych rozdziałów, ale dzięki temu mam siłę by pisać dalej, bo już naprawdę wiele razy chciałam skasować bloga.
  I życzę wszystkim cudownych wakacji!

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 18 "Prawda boli?"

  Zima ustała zupełnie. Wszędzie było zielono i kwieciście. Z pobliskich krain coraz częściej zaczęli przypływać cudzoziemcy, którzy sprzedawali swoje wyroby lub kupowali nasze tkaniny. Arendelle była znana ze świetnych materiałów i uszytych z nich pięknych kreacji. Wiosna rozpoczynała ruch handlu, gdyż morze nie było już zamarznięte.
Patrzyłam na krzątających się ludzi z okna pokoju. Wreszcie na zegarze wybiła siódma. Nie spałam od dobrych dwóch godzin, ale nie mogłam się zebrać, by wstać i wyjść. Założyłam nową sukienkę w kwiaty i pobiegłam czym prędzej do jadalni.
  - Co tak wcześnie słonko? - zapytał tata. - Zazwyczaj pojawiałaś się po ósmej...
  - Nie mogłam spać. Obudziły mnie pierwsze promienie słońca i długo czekałam na ten dzień. - odpowiedziałam.
  - Nie dziwię się. - mama przytuliła mnie mocno. - Pierwszy dzień wiosny jest jednym z najlepszych festynów w Arendelle. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Na głównych ulicach porozstawiane są różne kramy z cudowną zagraniczną biżuterią lub przysmakami z innych krain. Przed wejściem do teatru jest organizowany spektakl, żeby wszyscy mogli go obejrzeć, a przed wejściem do portu jest zorganizowana przez cudzoziemców zabawy dla najmłodszych. A... Pamiętaj żeby przyjść na plac po zmierzchu, bo będą puszczane fajerwerki. - widać, że jest bardzo przejęta dzisiejszym dniem.
  - M-mogę wyjść w takim razie z zamku? - zapytałam z nadzieją.
  - Myślę, że tata nie będzie miał nic przeciwko? - obie jednocześnie zerknęłyśmy na tatę.
  - Tak, tak. Tylko nie zrób żadnych głupstw. - uśmiechnął się.
  Dawno nie wiedziałam ich tak radosnych. Może wiosenna aura miała w to jakiś wkład? Nie mogłam uwierzyć, że rodzice pozwalają mi wyjść z zamku! To było niewiarygodne!
  Uściskałam ich mocno i w biegu zjadłam śniadanie. W drzwiach jadalni czekał na mnie Kai z przygotowanym koszykiem pełnym jedzenia. Dzisiaj nie musiałam wychodzić tunelem, więc Kai zaprowadził mnie do innego tylnego wyjścia. Nie mogłam przecież wyjść głównym, bo bramy są zamknięte i nawet zaryglowane... Ciekawa byłam czy rodzice wyjdą na główny plac, by także świętować pierwszy dzień wiosny.
  Gdy już wyszłam z terenu zamku Kai życzył mi jeszcze miłego dnia. Zaczęłam iść w stronę domu Jack'a. Przechodząc przez uliczki spotkałam wiele dzieciaków, które jak tylko mnie zobaczyły zaczepiały mnie i pytały, czy nie mam w koszyku jakiś słodyczy. Gdy zajrzałam do niego okazało się, że w zasadzie są tam same słodkości, więc dzieciaki nie odstępowały mnie na krok. Wreszcie jak zapukałam do drzwi, mój koszyk był już zupełnie pusty. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi nie otworzył nikt z domowników, ale Roxi.
  - Hej - próbowałam zagadać. - Jest Jack w domu?
  - Tak... - syknęła.
  Z jej oczu ciskały błyskawice. Wiedziałam, że nie pałała do mnie sympatią, ale myślałam, iż może ma dzisiaj wreszcie dobry humor. Nie mogłyśmy się dalej dogadać. Po tej pamiętnej bitwie na śnieżki, mogłabym przysiąc, że nawet mnie polubiła, ale to było tylko złudzenie. Unikała mnie jak ognia, ale jak musiałyśmy się widzieć, traktowała mnie jak powietrze i dalej ciskała we mnie piorunami.
  - Elsa! - Jack wybiegł z domu, jednocześnie niestety potrącając Roxi, i mocno mnie przytulił.
  - Uuuu... - zawołały dzieciaki wokół.
  - Teraz krzyczcie sobie "uuuu"... - powiedział Jack i mnie pocałował.
  - Bleee...
  Słychać było dźwięk obrzydzenia i nagle wokół nas zrobiło się pusto. Żadne z dzieciaków nie chciało na to dalej patrzeć. Gdy Jack odsunął się ode mnie, a ja strasznie się zawstydziłam.
  - Zaraz wrócę. Muszę pomóc Emmie się spakować. Mam nadzieję, że pomysł z piknikiem nie jest zły?
  - Może nie byłby najgorszy, ale dzieciaki zabrały mi wszystko co miałam w koszyku... - dodałam z lekkim zakłopotaniem.
  - Masz koszyk, a to połowa sukcesu. - wziął go ode mnie. - To również Ciebie zapakuje. Poczekaj dosłownie piętnaście minut i idziemy.
  Na odchodne pocałował mnie w czoło i poleciał z powrotem do domu.
  - Niedobrze się robi jak się na Was patrzy... - syknęła Roxi.
  W tym momencie przypomniała mi, że ona także tu jest. Zrobiło mi się trochę głupio, że widziała to wszystko, ale przecież zawsze mogła wejść do środka.
  - Wiesz, że on to wszystko robi z litości?
  - Że co proszę?
  - Ależ tak, księżniczko. - dodała z sarkazmem. - Myślisz, że gdybyś nie była z rodziny królewskiej to miałabyś u niego jakiekolwiek szanse? Odpowiedź brzmi: nie.
  - Skąd Ci to przyszło w ogóle do głowy?
  - Spójrz! Gdziekolwiek jesteście wokół Was są same dzieciaki i także, no cóż dziewczyny, które zrobiłyby wszystko, aby Jack był ich. Więc dlaczego jest właśnie z Tobą?
  - Słuchaj ja... - próbowałam powiedzieć cokolwiek na swoją obronę.
  - Dlaczego to właśnie ty jesteś "jego dziewczyną"? - Roxi przerwała mi w pół słowa. - Przecież w ogóle do niego nie pasujesz. Nie jesteś Jego warta. Jest tylko z Tobą z litości. Wie o twojej przeszłości i nie nie chce Ci robić przykrości. On jest za dobry....
  - Nie wiem do czego zmierzasz, ale proszę...
  - Uważasz się za nie wiadomo kogo i myślisz, że wszystko co robisz ujdzie ci płazem?
  - O czym ty w ogóle mówisz?
  - O czym mówię? Naprawdę jesteś taka niedomyślna? Taka primadonna, a nie wie o czym mówię! Też mi księżniczka!
  - Słuchaj, proszę skończmy tę rozmowę, bo nie widzę w niej jakiegokolwiek sensu...
  - Elsa, spójrz na siebie. Jesteś potworem. Ranisz wszystkich wokoło. Twoja moc jest zabójcza, a przynajmniej toksyczna dla innych. Anna i Jack żyją tylko przy pomocy tych małych trolli, które były dla Ciebie tak dobre, że wymazały im pamięć. Gdyby nie one to zostałabyś sama. Sama w ciemności swojej komnaty. I nikt nie starałby się otworzyć drzwi, by Cię stamtąd wyciągnąć.
  Nie mogłam wykrztusić ani słowa. Stałam jak zamurowana. W głowie słyszałam tylko "Jesteś potworem". Chciałam zapytać skąd wie o tym wszystkim, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Czułam wielką gulę w gardle, a w oczach zaczęły gromadzić się łzy, które tylko czekały by spłynąć po policzkach.
  - Jack "kocha", to chyba jednak za wielkie słowo, Cię tylko dlatego, że nie wie o tym co mu zrobiłaś. Twoje kochane małe trolle troszeczkę przemieszały mu pamięć i dały fałszywy twój obraz. Gdyby nie to już więcej byś Go nie zobaczyła.   Nie wytrzymałam już. Tego było dla mnie za wiele. Łzy leciały już ciurkiem. Chciałam uciec stamtąd, ale nie miałam siły, by zrobić chociaż jeden krok.
  - Oj oj oj... - Roxi jednak kontynuowała dalej. - Prawda boli? Mam dla Ciebie propozycję. Radzę ci zostawić Jack'a w spokoju. Zrobisz mu tylko większą krzywdę, jeżeli dłużej będziecie razem. Wierz mi. On Ciebie nie chce, ale nie wie jak ci to powiedzieć. Jack nie potrafi mówić wprost, bo nie chce Cię urazić. Ale ja nie będę ci owijać w bawełnę. Odejdź stąd i radzę ci więcej się tutaj nie pokazywać.
  Roxi wbiła mi nóż w samo serce. Wiedziała jak bardzo kocham Jack'a. Może jednak miała rację? Może robię mu większą krzywdę jak z nim jestem? Wszystko straciło dla mnie sens. Nie miałam żadnego celu przed sobą. Czułam się nikomu niepotrzebna i niechciana. Ale przecież byłam pewna, że Jack też mnie kocha tak jak ja jego. Nawet chociażby ta scena pocałunku przed chwilą...? Może to faktycznie było tylko złudzenie. Postanowiłam, że odejdę. Nie chcę Go dalej krzywdzić.
  Cała zapłakana pobiegłam w stronę domu. Nic nie miało sensu. Mijając wszystkich napotkanych ludzi czułam na sobie ich wzrok i to jak się mnie boją. Odsuwali się wszyscy żebym tylko nikogo nie dotknęła i nie zamroziła. Niestety mogłam to zrobić...


  Pisanie ostatnio mi nie idzie, bo nie potrafię ubrać w słowa to, co chce przekazać. Dlatego tak długo... Przepraszam wszystkich, którzy cierpliwie czekali na ciąg dalszy i mam nadzieję i bardzo bym chciała, aby kolejny rozdział powstał trochę szybciej niż ten....
Snow-Falling-Effect