niedziela, 8 stycznia 2017

Koniec

    Hejo!

   Minęło sporo czasu od kiedy wgl odwiedzałam bloggera i przestanę go odwiedzać już tak na amen.
Nie chciałam uśmiercać bohaterów, bo nie lubię tego robić, a rozdział jaki teraz mogłabym napisać to byłoby zniszczenie wszystkiego co stworzyłam.
    Jestem zła na samą siebie, że przestałam pisać, że nie stworzyłam konspektu na samym początku (radzę napisać taki wszystkim, którzy chcą cokolwiek napisać). Naprawdę chciałam skończyć tą opowieść, bo wykreowałam cudownych bohaterów z naprawdę bogatą przeszłością, a nawet nie miałam okazji ich przedstawić. Za wiele razy skupiałam się na jakiś małych szczegółach, które były kompletnie niepotrzebne, nie wiązały się z główną akcją, rozdziały były za długie i właściwie o niczym. Nienawidzę niedokończonych spraw, ale już za wiele razy opowiedziałam sobie zakończenie, że po prostu nic mnie do tego nie ciągnie. Żałuję, bo w swoim czasie sprawiało mi to naprawdę wiele zabawy. Musze jednak zamknąć to wszystko już tak oficjalnie, bo nie mam już do tego serca ani czasu. Miałam zrobić to jeszcze w starym roku, ale z natłoku wszelkich zajęć po prostu o tym zapomniałam. Ostatnio życie poważnie daje mi w kość, a nieubłaganie zbliżający się maj napawa przerażeniem.
   Przepraszam wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek nadzieje, że powrócę i zarazem im podziękować.

   Ściskam mocno
Puli

środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział 39 "Pożegnanie"

  Czułam się pusta.
  Nie dochodziło do mnie nic z zewnątrz.
  Moje i tak już złamane serce rozsypało się na jeszcze mniejsze kawałki.
  Musiało wyglądać jak rozbita szyba, rozbity kawał lodu.
  Nie widziałam szans by jakkolwiek się zlepiło.
  Żadnej.
  Moja kochana mamusia, ta która była ze mną gdy bolał brzuszek, usypiała, gdy miałam zły sen, pomogła jak nie mogłam pogodzić się z decyzją ojca, wiedziała o Jack'u i zatrzymała tą tajemnicę dla siebie, była ze mną, gdy jej potrzebowałam, gdy płakałam, śmiałam się, gdy ojciec się na mnie wydzierał...
  A teraz?
  Nie ma jej...
  Odeszła.
  Nie zdążyłam powiedzieć ile jej zawdzięczam.
  Jak bardzo ją kocham.
  Jest już za późno.

  Ogólna radość wikingów lekko zelżała, gdy Czkawka dowiedział się o tym co się stało. Razem z Meridą starali się mnie i siostrę jakoś pocieszyć. Jest w ogóle taka możliwość?
  Od tamtej pory przestałam się odzywać. Zamknęłam się w swojej lodowej skorupce i nie przypuszczałam niczego do środka. Wszelkie słowa pocieszenia stały się irytującym brzęczeniem, jednak za każdą próbę dziękowałam bezgłośnie.
  Chciałam wyjechać z Berg jak najszybciej, lecz musieliśmy najpierw pochować mamę.
  Żałowałam, że nie stało się to w Arendelle, bo tam wszyscy mieszkańcy opłakiwaliby królową, całe miasto zalałoby się czarnymi płachtami i panowałaby cisza. W Berg nikt się tak bardzo nie przejmował. Ludzie chodzili weseli w te i we te przyszykowując się do zbliżającego się ślubu i wesela. Radość panowała wszędzie, a dla mnie było to jak kolejne szpilki prosto w serce. Bo jak oni mogli cieszyć się w takiej chwili?!   Mnie się życie znów zawaliło, a oni się cieszą... 

  Mieszkaliśmy z Anką w jednym pokoju, a Kristoff naprzeciwko, jednak i tak ciągle przebywał w naszym pokoju. Anka cały czas wypłakiwała sobie oczy. Nie wiedziałam, że ktoś posiada aż tyle łez...
  Pomimo całego gwaru i przygotowań, Czkawka zorganizował dzień wolny od wszelkiej pracy na rzecz pogrzebu mamy.
  Początkowo nie wiedziałam jak to ma wyglądać, ale w Arendelle, kiedy chowaliśmy ważne osoby spoczywały one w głębokim dole, przysypanym później zwałem ziemi i postawionym nagrobkiem. W Berg nie znalazłam żadnego takiego miejsca, jedynie wizerunki wodzów wykutych w skałach, chroniących wyspę.
  Tamtego dnia ubrałam się w czarną suknię, długą aż do kostek, najelegantsze buty jakie mi pożyczono, choć dla mnie wcale takie nie były, jednak sukienka w miarę je zakrywała. Patrząc w lustro wyglądałam jak trup, ale i tak nałożyłam dużo białego pudru na twarz a usta pomalowałam czarną szminką. Włosy spięłam w ciasny kok. Tak mniej więcej mama wyglądała na takich uroczystościach...
  Anka wyglądała podobnie, jednak nie malowała się tak mocno. Jej lekko rude włosy wyróżniały się na czarnym tle. Usta wykrzywione były w ogromnym smutku, a w oczach znów czaiły się łzy.
   - Jakoś to będzie... - próbowałam ją pocieszyć.
  Nie odpowiedziała mi. Spojrzała tylko na mnie swoimi wielkimi oczami i przytuliła mocno.
   - Mama zawsze mnie przytulała, gdy byłam smutna. - powiedziała po chwili. - A teraz kto to będzie robił...?
  Głos ugrzęzł mi w gardle. Jedyne co mogłam zrobić to uścisnąć ją mocniej. Zaczęłam płakać. Moczyłam jej ramię coraz szybciej... Jednak i Anka nie była mi dłużna. Moja sukienka też powoli zaczynała nasiąkać słonymi łzami.
   - Chodźmy już.
  Na moje słowa odsunęła się i przetarła oczy ręką. Widok jej twarzy powodował, że jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Jednak musiałam być silna. Chociaż dla niej.
  Gdy przechodziliśmy przez próg domu Anka podała mi rękę. Była dziwnie ciepła. Może dlatego, że dawno też nikogo nie trzymałam, a moja skóra była lodowata...
  Szłyśmy tak razem jak kiedyś. Szkoda, że sytuacja nie sprzyjała do siostrzanych pogaduszek. 

  Uroczystość miała przebiegać nad brzegiem morza, w pobliżu ogromnych skał, które chroniły wyspę. Zapadał zmierzch a nad wodą ukazała się mgła. Wszyscy zebrani również ubrani byli na czarno, a przez ramię przewieszony miał łuk i kołczan z jedną strzałą. W rękach trzymali świece, których blask rozjaśniał twarze ukazując smutek. Wyglądało to jakby gwiazdy spadły na chwilę na ziemię.
  Spośród wszystkich zebranych wikingów najbardziej wyróżniał się Czkawka. Nie tylko, że był najszczuplejszy, choć to też, lecz na głowie mieścił się wielki hełm z rogami, a w ręku trzymał mocno rozpaloną pochodnię. U jego boku stała Merida, choć na początku jej nie poznałam. Jej płomienne włosy splecione były w bardzo ciasny kok, a na głowie założona miała czarną chustę w kratę, przez którą niewidoczny był żaden rudy kosmyk. Przed parą na brzegu stała wyciągnięta na brzeg łódka. Taka duża, że mogły płynąć w niej co najwyżej cztery osoby lub jedna mogła leżeć. Tam właśnie leżała mama.
  Zbliżyłam się do niej wolnym krokiem, bo bałam się ją zobaczyć. Ku moim obawom nie wyglądała jak trup. Wyglądała jakby spała i za chwilę miała się obudzić. Ktoś ubrał ją we fioletowa suknię a w ręce włożył krwistoczerwona różę. Włosy miała rozpuszczone, w takich widziałam ją pierwszy raz. Zawsze w jakiś sposób miała związane, a im ważniejsza była uroczystość lub ważniejsi ludzie, tym bardziej żaden kosmyk nie mógł opuścić wskazanego wcześniej miejsca.
  Stałam tak obok niej i nie wiedziałam co mam zrobić. Miałam wielką ochotę potrząsnąć mamę za ramiona by obudziła się ze snu, ale wiedziałam, że to nic nie da. Chciałam podziękować, ale przecież jest to tylko jej ciało, nie ma jej tutaj. Tak bardzo chciałam by stanęła obok i powiedziała "Wszystko będzie dobrze". Jej głos odbijał się w mojej głowie niczym dźwięk dzwonu. Może kiedyś faktycznie tak będzie..
  Anka płakała donośnie. Tak jak i ja nie próbowała jej wybudzić, ale dołożyła do jej łodzi śnieżnobiałego krokusa - symbol Arendelle. Nie wiem jakim cudem znalazła go tutaj na Berg, ale był to piękny podarunek. Ja niestety nie miałam dla niej nic. Po chwili jednak stworzyłam podobny kwiat tylko cały z lodu i położyłam obok prawdziwego. Czkawka razem z Meridą dołożyli bukiet bliżej nieznanych kwiatów oraz naręcze suchej trawy.
  Cała nasza czwórka, do której dołączył później też Kristoff wypchnęła łódkę na głęboką wodę. Ta zaczęła płynąć, powoli oddając się od brzegu.
   - Niestety nie miałem okazji poznać za dobrze królowej Arendelle, - zaczął Czkawka. - Ale wiem, że była wspaniałą władczynią, która dobrze dbała o swój lud...
  Urwał, jednak nie miał nic więcej do powiedzenia. Nastąpiła cisza przerywana cichym szumem fal.
  Wiedziałam, że powinnam jak najszybciej także zabrać głos, pożegnać mamę. Jednak żadne słowa nie chciały przejść mi przez gardło.
   - Mama... - mój ochrypły głos ledwo przebijał się przez szum. - Królowa była wspaniałą matką. Była zawsze, gdy jej potrzebowałam. Była mi bliską przyjaciółką, której mogłam powierzyć każdą tajemnicę...
  Głos ugrzęzł w gardle. Łzy znów pojawiły się w moich oczach. Kolejne słowo, jakie chciałam wypowiedzieć stało się wybuchem płaczu, którego nie mogłam powstrzymać. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że już jej nie ma...
   - Dziękujemy za wszystko mamo - dokończyła za mnie Anka.
  Jej głos był smutny, jednak ani razu nie zadrżał, a do tego był bardzo donośny. Nie spodziewałam się, że da radę się odezwać. Pokiwałam głową na potwierdzenie jej słów i patrzyłyśmy jak łódka ztapia się z tłem.
  W tym momencie Czkawka wyciągnął ze swojego kołczana strzałę i podpalił od pochodni, którą wcześniej wbił w ziemię. Napiął mocno łuk, wycelował i strzelił. Świecący punkt bardzo szybko zmalał i po wygiętym torze trafił prosto w niewidoczną już łódź. Ta zajęła się ogniem, choć bardzo powoli. Do Czkawki dołączyła Merida i zgromadzeni wikingowie, którzy podpalali strzały od swoich świec. Ku mojemu zdziwieniu większość była celna, choć niektóre trafiały daleko od wymierzonego celu. Łódź płonęła niczym pochodnia, po chwili jednak zgasła. Wikingowie zgasili świece tak jak Czkawka swoją pochodnię.
  Wtedy zaczęły świecić gwiazdy. Chyba nigdy nie widziałam by tak mocno świeciły. Jakby wśród nich zapaliła się kolejna, mrugająca niczym śmiejące się dziecko. Poczułam wokół siebie lekki wiatr, dziwnie ciepły jak na tak chłodny wieczór. Otulał mnie niczym płachta. Może miałam bujną wyobraźnię i byłam naiwna, ale wierzyłam, że to mama, która przyszła specjalnie do mnie by ostatni raz mnie przytulić.
   - Też to poczułaś...? - zapytała nieśmiało Anka.
  Jej oczy świeciły tak jak gwiazdy. Patrzyła we mnie z nadzieją, taką samą, jaką widziałam jak była mała i prosiła bym się z nią pobawiła.
  Skinęłam lekko głową. To musiała być mama.
   - Kocham Cię mamo... - szepnęła i uśmiechnęła się szeroko.
  Spojrzałam jeszcze raz w miejsce, gdzie dopiero co tliła się łódź. Moje usta mimowolnie także ułożyły się w coś na kształt uśmiechu.
  Był jeden powód by się cieszyć. Mama nie cierpiała już katuszy na Ziemi, a teraz jest w lepszym miejscu.
  Anka znów się do mnie przytuliła. Ostatnio robiła to naprawdę często, jednak dla mnie za każdym razem był to szok. Dalej nie mogłam uwierzyć, że możemy się spotykać, rozmawiać, przytulać...
  Patrzyłyśmy z wielkim zachwytem w gwiazdy i przesiedziałyśmy nad brzegiem prawie całą noc przytulone w niedźwiedzim uścisku.








Wiem, że rozdział jest króciutki, ale nie potrafiłam wyobrazić sobie tego bardziej lub dołączyć jakiś kolejny wątek. Ciężko się go pisało, bo temat jest smutny, a ostatnio przydarzają mi się same pozytywne rzeczy...
P.S. Dziękuję za 10 000 wyświetleń! Jesteście wielcy! :*
P.S.2. Życzę powodzenia w nowym roku szkolnym!

niedziela, 31 lipca 2016

Rozdział 38 "Pokój"

  Nie mogłam się ruszyć. Tajemnicze kroki sparaliżowały mnie całkowicie. Bałam się, że wrócimy do tych koszmarnych lochów, ale już nie jako goście.
  Tajemnicza postać pociągnęła naszą trójkę do tyłu i zawlokła do ciemnego pokoju. Odwróciliśmy się na pięcie, jednak nie było nic widać, bo pomieszczenie nie miało żadnego okna. Ciemność ogarniała wszystko, oczy jeszcze nie zdążyły się do niej przyzwyczaić, a o zapaleniu jakiejkolwiek świecy to już nikt nie pomyślał. Wiedziałam już dlaczego Merida tak się na to wkurzała. Po dłuższej chwili widziałam jedynie lekki obrys przedmiotów dzięki nieszczelnym drzwiom, zamkniętym teraz na cztery spusty.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 37 "Nieszczęśliwi kochankowie"

  Przechodziliśmy przez drewniane wrota, zabezpieczone żelaznymi okuciami. Naszym oczom ukazał się spory dziedziniec, gdzie królewska służba uganiała się w pocie czoła, jakby na coś się szykowali. W powietrzu unosił się zapach wędzonego mięsa, siana, ale także nieprzyjemny zapach odchodów, który bardzo drażnił moje nozdrza. Zasłoniłam sobie nos ręką by jakoś ograniczyć ten smród. Mieszkańcy jak zauważyli naszą siódemkę wybałuszyli oczy i odsunęli się jak najbliżej wysokiego kamiennego muru, by dać nam przejść przez środek. Ucichł też gwar, jakim zaszczycili nas zanim jeszcze weszliśmy na dziedziniec. Teraz słyszeliśmy każdy nasz krok, a oczy mieszkańców wręcz wypalały nam dziury w głowie.

piątek, 1 lipca 2016

Rozdział 36 "Łuk i strzały"

  Czy wszyscy mieli coś do pozbawiania mnie przytomności? Moja głowa miała już wystarczająco dużo guzów i dziwiłam się, że jest w stanie dalej normalnie funkcjonować.
  Powoli zaczynałam wracać do rzeczywistości, ale przyznam, że moja głowa bolała okropnie i czułam jakby warzyła ze sto kilo. Starałam wsłuchać się co się dzieje wokół, ale jedyną rzeczą był odgłos ciężkich butów o nierówne podłoże.

sobota, 4 czerwca 2016

Rozdział 35 "W drogę!"

  Mordka smoka nie wydawała mi się taka straszna, a im dłużej przebywałam z nowym przyjacielem stawała się wręcz urocza. Nie był już bestią, za którą wcześniej go uważałam. Jego wielkie ślepia patrzyły na mnie z troską i ciekawością, a nie jak wcześniej z żądzą pożarcia mojej osoby.
  Była to wielka zmiana i dla mnie i dla niego. Oboje nie czuliśmy już strachu przed sobą. Tak, może wydawać się to śmieszne, ale on bał się mnie tak samo jak ja jego. Przerażały go moje lodowe moce, które mogły całkowicie go zniszczyć. Wyczuł to swoim smoczym zmysłem, zanim jeszcze się spotkaliśmy. Byłam dla niego zagrożeniem dlatego zaatakował naszą łódź. Oboje nie wiedzieliśmy, że sytuacja doprowadzi do tego, że kompletnie zmienimy do siebie nastawienie.

środa, 16 marca 2016

Rozdział 34 "Wróg może stać się przyjacielem...?"

   - Żartujesz?! - krzyknęłam zdenerwowana.
   - Nie. - odpowiedział Czkawka spokojnie.
   - A-ale...
   - Potrafisz. - jego głos był przesadnie spokojny. - Aby coś osiągnąć musisz pokonać swój strach.
   - Tego nie pokonam...
  Przede mną stał ten sam brązowy smok, który o mało mnie nie zabił, a teraz Czkawka wymyślił sobie, że będę na nim lecieć. Czyż to nie jest śmieszne?!
  Byliśmy w „stajni dla smoków”, bo tylko tak to mogłam nazwać. Każdy smok znajdował się w swoim boksie i jak nie był u boku swojego właściciela, a nie mógł mieszkać z nim w domu, to tutaj znajdował się jego drugi dom. Większość smoków w tych boksach jednak nie miała właściciela i czekała na swojego „wybawcę” z metalowych krat.
Snow-Falling-Effect