Nie mogłam się ruszyć. Tajemnicze
kroki sparaliżowały mnie całkowicie. Bałam się, że wrócimy do
tych koszmarnych lochów, ale już nie jako goście.
Tajemnicza postać pociągnęła naszą trójkę do tyłu i zawlokła do ciemnego pokoju. Odwróciliśmy się na pięcie, jednak nie było nic widać, bo pomieszczenie nie miało żadnego okna. Ciemność ogarniała wszystko, oczy jeszcze nie zdążyły się do niej przyzwyczaić, a o zapaleniu jakiejkolwiek świecy to już nikt nie pomyślał. Wiedziałam już dlaczego Merida tak się na to wkurzała. Po dłuższej chwili widziałam jedynie lekki obrys przedmiotów dzięki nieszczelnym drzwiom, zamkniętym teraz na cztery spusty.
-
Co ty do jasnej anielki wyprawiasz?
Tajemnicza postać pociągnęła naszą trójkę do tyłu i zawlokła do ciemnego pokoju. Odwróciliśmy się na pięcie, jednak nie było nic widać, bo pomieszczenie nie miało żadnego okna. Ciemność ogarniała wszystko, oczy jeszcze nie zdążyły się do niej przyzwyczaić, a o zapaleniu jakiejkolwiek świecy to już nikt nie pomyślał. Wiedziałam już dlaczego Merida tak się na to wkurzała. Po dłuższej chwili widziałam jedynie lekki obrys przedmiotów dzięki nieszczelnym drzwiom, zamkniętym teraz na cztery spusty.
Ten głos słyszałam zaledwie przez
chwilę, ale melodyjny i pełen powagi ton nawet w podbramkowych
momentach jest nie do zapomnienia.
- Mamo... Ja po prostu... - zaczęła Merida.
- My... - Czkawka także starał się coś powiedzieć, ale jakby zabrakło mu słów.
- Rozumiem... - głos królowej Elinor dochodził do nas jak zza mgły, jakby głęboko się nad czymś zamyśliła.
Nastała długa cisza, którą przerywały jedynie moje palce, które bębniły o pobliska ścianę. Nie znosiłam takiego czasu wyczekiwania i bardzo się wtedy irytowałam.
- Mamo... Ja po prostu... - zaczęła Merida.
- My... - Czkawka także starał się coś powiedzieć, ale jakby zabrakło mu słów.
- Rozumiem... - głos królowej Elinor dochodził do nas jak zza mgły, jakby głęboko się nad czymś zamyśliła.
Nastała długa cisza, którą przerywały jedynie moje palce, które bębniły o pobliska ścianę. Nie znosiłam takiego czasu wyczekiwania i bardzo się wtedy irytowałam.
Czekaliśmy co królowa powie, bo to
jej całe "Rozumiem" było dla nas niezrozumiałe. Co
królowa wiedziała? Co zamierzała z nami zrobić? Miałam nadzieję,
że potraktuje nas ulgowo, ale są zasady, których nawet król nie
może łamać.
Pytania jakie chciałam zadać królowej
piętrzyły się coraz bardziej, ale ona dalej patrzyła gdzieś w
dal. Jej oczy, ledwo widoczne, błyszczały się niesamowicie i po
chwili zauważyłam też wydobywające się z nich łzy.
Para, która stała obok była zbyt
przerażona, trzymała się siebie tak kurczowo, żeby tylko ich nie
rozdzielać. Nie zauważyli jaką, wręcz niemą, decyzję podjęła
matka księżniczki, ale ja już miałam całkiem dobre
przeczucie.
Królowa zapaliła jedną ze świec stojących na półce, a odwracając się po nią starła swoje łzy. Była pewna, że nikt ich nie zauważył.
Światło rozjaśniło pomieszczenie i zobaczyłam miny Meridy i Czkawki. Byli tak przestraszeni, jakby zaraz ktoś miał zabrać im wszystko co mają.
Królowa widać, że bardzo się rozczuliła i przytuliła mocno całą naszą trójkę. Pachniała jaśminem i kolendrą, a jej ciepło bardzo przypomniało moją mamę. Chyba wszystkie rodzicielki mają w sobie coś, dzięki czemu dzieci czują się bezpieczne. Meridzie samopoczucie musiało się poprawić, bo i jej mina stała się zdecydowanie radośniejsza.
- Damy sobie jakoś radę, prawda?
- To znaczy... To znaczy, że nie masz nic przeciwko? - Merida była wyraźnie zaskoczona, ale i uradowana jednocześnie.
- A czemu miałabym? - królowa uśmiechnęła się ciepło.
- Oj mamo...
Po policzkach księżniczki płynęły gorące łzy szczęścia. Czkawka miał taką radosną buzię, jakby spadła mu gwiazdka z nieba.
- Ja kocham Twojego tatę, ale może nie tak bardzo jak wy kochacie siebie nawzajem...
- To znaczy?
- Jeszcze zanim poznałam Fergusa mieszkałam w pobliskim miasteczku. Moja matka uczyła mnie wszelkich dostojeństw, zasad dobrego wychowania, by móc stać się dobrą gospodynią, dobrą żoną jakiegoś zamożnego młodzieńca...
- I został nim tata? - przerwała Merida.
- Zamożnym młodzieńcem owszem... - uśmiechnęła się smutno. - Jednak nie był on pierwszym, którego pokochałam.
Królowa zapaliła jedną ze świec stojących na półce, a odwracając się po nią starła swoje łzy. Była pewna, że nikt ich nie zauważył.
Światło rozjaśniło pomieszczenie i zobaczyłam miny Meridy i Czkawki. Byli tak przestraszeni, jakby zaraz ktoś miał zabrać im wszystko co mają.
Królowa widać, że bardzo się rozczuliła i przytuliła mocno całą naszą trójkę. Pachniała jaśminem i kolendrą, a jej ciepło bardzo przypomniało moją mamę. Chyba wszystkie rodzicielki mają w sobie coś, dzięki czemu dzieci czują się bezpieczne. Meridzie samopoczucie musiało się poprawić, bo i jej mina stała się zdecydowanie radośniejsza.
- Damy sobie jakoś radę, prawda?
- To znaczy... To znaczy, że nie masz nic przeciwko? - Merida była wyraźnie zaskoczona, ale i uradowana jednocześnie.
- A czemu miałabym? - królowa uśmiechnęła się ciepło.
- Oj mamo...
Po policzkach księżniczki płynęły gorące łzy szczęścia. Czkawka miał taką radosną buzię, jakby spadła mu gwiazdka z nieba.
- Ja kocham Twojego tatę, ale może nie tak bardzo jak wy kochacie siebie nawzajem...
- To znaczy?
- Jeszcze zanim poznałam Fergusa mieszkałam w pobliskim miasteczku. Moja matka uczyła mnie wszelkich dostojeństw, zasad dobrego wychowania, by móc stać się dobrą gospodynią, dobrą żoną jakiegoś zamożnego młodzieńca...
- I został nim tata? - przerwała Merida.
- Zamożnym młodzieńcem owszem... - uśmiechnęła się smutno. - Jednak nie był on pierwszym, którego pokochałam.
Nastała chwilowa cisza, w której
księżniczka przetrawiała jej słowa. Widać, że bardzo kochała
swojego ojca i miała problem z tym, że jej matka mogła nie czuć
do niego tego samego.
- Byłam wtedy w twoim wieku. -
kontynuowała królowa. - Rodzice uważali, że muszę kogoś sobie
znaleźć, albo oni zrobią to za mnie.
- I dziadkowie znaleźli dla Ciebie tatę?
- Niezupełnie tak było, słonko. - królowa wróciła do dawnych czasów, a jej oczy jaśniały tak mocno jakby dalej miała swoje szesnaście lat.
- A jak? - dziewczyna nie była nauczona nie przerywać, a im więcej dowiadywała się o przeszłości matki, tym bardziej buzia się jej nie zamykała.
- Poznałam chłopaka, z którym nie rozstawałam się później na krok. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia i nie widzieliśmy świata poza sobą. I to właśnie widzę w waszej dwójce.
Spojrzała z miłością na zakochana parę. Jej rozmarzone oczy przepełnione były miłością.
- I dziadkowie znaleźli dla Ciebie tatę?
- Niezupełnie tak było, słonko. - królowa wróciła do dawnych czasów, a jej oczy jaśniały tak mocno jakby dalej miała swoje szesnaście lat.
- A jak? - dziewczyna nie była nauczona nie przerywać, a im więcej dowiadywała się o przeszłości matki, tym bardziej buzia się jej nie zamykała.
- Poznałam chłopaka, z którym nie rozstawałam się później na krok. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia i nie widzieliśmy świata poza sobą. I to właśnie widzę w waszej dwójce.
Spojrzała z miłością na zakochana parę. Jej rozmarzone oczy przepełnione były miłością.
Ja nie pasowałam kompletnie do tej
rodzinnej rozmowy. Czułam się tam jak intruz. Drzwi byli jednak
zamknięte i nie mogłam uciec.
- I co było dalej? - zapytała dziewczyna nieśmiało, jednak można było domyślić się odpowiedzi.
- Zginął na polu walki... - królowa powiedziała to tak smutno, jakby zabrano cząstkę niej samej. Myślę, że na pewno tak było. - Jednak później poznałam Fergusa. Nie zakochałam się w nim od razu. Nie mogłam czuć do niego tego samego co do mojej pierwszej i prawdziwej miłości.
- To znaczy, że nigdy go nie kochałaś...? - pytanie zadała z rosnącą rozpaczą w głosie.
- Kochałam i kocham do dzisiaj. - odparła. - Czasami się na niego złoszczę, ale czy miłość zawsze musi być różowa? Fergus jest wspaniałym ojcem i królem DunBroch. Chroni nas wszystkich i wspiera w każdej chwili.
- Jesteś szczęśliwa? - zapytała dziewczyna.
- Tak. - królowa uśmiechnęła się. - I to bardzo. Bardzo was kocham i Fergusa, dlatego chcę żebyście i wy kochali się tak mocno. Nie pozwolę by was rozdzielono i porozmawiam ponownie ze swoim mężem.
- Ale dlaczego on tak nienawidzi wikingów? - zapytał Czkawka.
- Widzisz chłopcze... Ma mu temu powody... Wikingowie napadli naszą krainę. - przerwała na chwilę starają złapać powietrze, które zatamowały kolejną salwę łez. - Napadli i mordowali wszystkich, których tylko napotkali. Niestety wśród nich znaleźli się jego rodzice. I niestety mój ukochany... - dodała z westchnieniem. - Fergus widzi w wikingach tylko krwiożerczych zabójców, którzy dodatkowo porywali tutejsze kobiety. Poznałam go już wcześniej, ale jak uratował mnie z ich rąk, zobaczyłam w nim wojownika, gotowym poświęcić wszystko w imię dobra. Dlatego też zgodziłam się zostać jego żoną.
- Ale to ty nie powinnaś bardziej ich nienawidzić? - zapytała Merida.
- Może i tak, ale nie mam urazy. Wojna bierze, ale też daje. - powiedziała. - Ale wiem z doświadczenia, że ludzie się zmieniają. I Czkawka nie jest podobny do tamtych wikingów. Nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Jednak Fergusowi ciężko jest to zrozumieć...
Zza drzwiami rozległy się pospiesznie kroki i nawoływania. Widać, że nie tylko królowa zauważyła brak któregoś z więźniów.
- Musimy się zbierać... - szepnęła Merida.
- Nie możecie uciec. - powiedziała ostro królowa. - Trzeba stanąć ze swoim strachem twarzą w twarz. Poza tym ojciec nic ci nie zrobi. Nie dopuszczę do tego.
Wyszliśmy po cichu z pomieszczenia. Na zewnątrz biegały straże we wszelkich kierunkach. Gdy tylko zauważyli królową każdy skłaniał się nisko z pozdrowieniami i szedł pospiesznie dalej. Spostrzegli Czkawkę, który szedł za koronowaną głową i pytali czy nie pomóc jej z odprowadzeniem. Na kategoryczne zaprzeczenie tego pomysłu straże szli za nami, oddaleni na bezpieczną odległość.
- I co było dalej? - zapytała dziewczyna nieśmiało, jednak można było domyślić się odpowiedzi.
- Zginął na polu walki... - królowa powiedziała to tak smutno, jakby zabrano cząstkę niej samej. Myślę, że na pewno tak było. - Jednak później poznałam Fergusa. Nie zakochałam się w nim od razu. Nie mogłam czuć do niego tego samego co do mojej pierwszej i prawdziwej miłości.
- To znaczy, że nigdy go nie kochałaś...? - pytanie zadała z rosnącą rozpaczą w głosie.
- Kochałam i kocham do dzisiaj. - odparła. - Czasami się na niego złoszczę, ale czy miłość zawsze musi być różowa? Fergus jest wspaniałym ojcem i królem DunBroch. Chroni nas wszystkich i wspiera w każdej chwili.
- Jesteś szczęśliwa? - zapytała dziewczyna.
- Tak. - królowa uśmiechnęła się. - I to bardzo. Bardzo was kocham i Fergusa, dlatego chcę żebyście i wy kochali się tak mocno. Nie pozwolę by was rozdzielono i porozmawiam ponownie ze swoim mężem.
- Ale dlaczego on tak nienawidzi wikingów? - zapytał Czkawka.
- Widzisz chłopcze... Ma mu temu powody... Wikingowie napadli naszą krainę. - przerwała na chwilę starają złapać powietrze, które zatamowały kolejną salwę łez. - Napadli i mordowali wszystkich, których tylko napotkali. Niestety wśród nich znaleźli się jego rodzice. I niestety mój ukochany... - dodała z westchnieniem. - Fergus widzi w wikingach tylko krwiożerczych zabójców, którzy dodatkowo porywali tutejsze kobiety. Poznałam go już wcześniej, ale jak uratował mnie z ich rąk, zobaczyłam w nim wojownika, gotowym poświęcić wszystko w imię dobra. Dlatego też zgodziłam się zostać jego żoną.
- Ale to ty nie powinnaś bardziej ich nienawidzić? - zapytała Merida.
- Może i tak, ale nie mam urazy. Wojna bierze, ale też daje. - powiedziała. - Ale wiem z doświadczenia, że ludzie się zmieniają. I Czkawka nie jest podobny do tamtych wikingów. Nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Jednak Fergusowi ciężko jest to zrozumieć...
Zza drzwiami rozległy się pospiesznie kroki i nawoływania. Widać, że nie tylko królowa zauważyła brak któregoś z więźniów.
- Musimy się zbierać... - szepnęła Merida.
- Nie możecie uciec. - powiedziała ostro królowa. - Trzeba stanąć ze swoim strachem twarzą w twarz. Poza tym ojciec nic ci nie zrobi. Nie dopuszczę do tego.
Wyszliśmy po cichu z pomieszczenia. Na zewnątrz biegały straże we wszelkich kierunkach. Gdy tylko zauważyli królową każdy skłaniał się nisko z pozdrowieniami i szedł pospiesznie dalej. Spostrzegli Czkawkę, który szedł za koronowaną głową i pytali czy nie pomóc jej z odprowadzeniem. Na kategoryczne zaprzeczenie tego pomysłu straże szli za nami, oddaleni na bezpieczną odległość.
Szukaliśmy króla Fergusa, jednak nie
w jadalni czy sali tronowej. Wyszliśmy bocznymi drzwiami na
dziedziniec, pokierowani przez uzbrojonych żołnierzy, i tam go
ujrzeliśmy.
Na otwartej przestrzeni król wyglądał jeszcze bardziej potężnie i okazale, jakby mury zamku pomniejszały nie tylko przestrzeń, ale i samego króla. Stał do nas tyłem, lecz gdy podawał polecenia wojsku widać było, że jest zdenerwowany.
- Fergus! - zawołała go królowa.
Król odwrócił się do nas szybko, a na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Nasza czwórka musiała wyglądać komicznie, jednak jego zdziwienie zaraz przerodziło się w złość.
- Elinor! - ryknął tak głośno, że cała służba i wojsko stanęło w jednej chwili. - Co on tu do k...
- Nie przeklinaj! - przerwała.
- ...co on tu robi?! - dokończył.
- Tato ja... - zaczęła Merida.
- Siedź cicho!
Merida rozpłakała się w jednej chwili. Wydawała się wcześniej dziewczyną ze stali, ale im dłużej przebywała w tej kuriozalnej sytuacji tym bardziej wrażliwa się stawała.
- Nie możesz zabrać szczęścia swojej córce. - powiedziała ostrym tonem Elinor.
- Ale...
- To twoja jedyna córka. Nie chcesz jej chyba stracić...?
- Nie...
Król DunBroch wyraźnie się zasmucił. Nie chcę sobie nawet wyobrazić, jak bardzo bolałaby go ta strata. Kochał wszystkie dzieci po równo, ale to jego jedyna córka, na dodatek pierworodne dziecko, a to dużo znaczy dla ojca. Ciekawe jaką reakcję miałby mój ojciec...
Władca zrobił jednak coś czego nikt się po nim nie spodziewał. Odwrócił się i poszedł w stronę lasu. Pomimo nawoływań żony ten nawet nie nie odwrócił, a jedynie szedł szybciej.
- Fergus?
Głos królowej rozległ się po dłuższej chwili odbijając echem od pobliskich drzew. Król stanął wreszcie, ale dalej się nie odwracał.
- Tato? - głos Meridy był na skraju załamania.
- Nie chcę dla Ciebie źle, Rudzielcu... - szepnął król, lecz jego głos był bardzo wyraźny.
Merida małymi krokami zaczęła iść w jego stronę.
- Ale ja nie mogę... Nie mogę...
Jego głos stał się płaczliwy. zapewne dlatego nie chciał się do nas odwrócić, by się takim nie pokazać. Król ma swoją godność. Mój ojciec też płakał tylko w samotności. Rzadko widziałam by robił to w mojej obecności.
Król Fergus otarł szybko łzy rękawem i powoli się odwrócił. Miał przekrwione białka oczu i czerwony nochal. Patrząc na niego widziałam załamanego człowieka, który nie wie co ma zrobić by wszystkich uszczęśliwić.
- Nie mogę ci pozwolić żebyś się z nim jakkolwiek związała...
Wypowiadając "nim" potraktował to słowo z obrzydzeniem jakby Czkawka był obrzydliwą i brudną szmatą, robalem, którego wszyscy chcą rozdeptać czy innym podobnym okropieństwem.
- Rozumiem, że nie pochodzę z jakieś szlacheckiej rodziny, która by panu odpowiadała, ale będę opiekował się pańską córką najlepiej jak potrafię. - powiedział Czkawka.
- Co mi po twoim słowie, młody wikingu...? - powiedział ostro król. - Nie obchodzą mnie twoje zapewnienia, ale kim jesteś, ty zapchlony krwiożerczy kundlu!
- Fergus! - upomniała go królowa.
- Elinka, kochanie, nie wtrącaj się...
- Będę to robić, Fergus. - złość aż z niej kipiała. - Czkawka nie jest tym samym wikingiem, których widziałeś lata temu. Ten lud zmienił się na lepsze, tak samo jak ty.
Tą część mówiła dużo spokojniej, starając się przemówić mu do rozsądku. Król nie widział jednak takiego rozegrania spraw.
- Skąd niby mam to wiedzieć? Znasz go, Elinor?
- Znam tak samo długo jak ty, ale widzę, że jest inny. Merida go kocha i nie dasz rady tego zmienić.
- Jesteś pewna?
To pytanie zawisło między naszą piątka. Po chwili wszystko wokół działo się tak szybko niczym w kalejdoskopie.
Król patrzył na Czkawkę jak byk na czerwoną płachtę i w końcu ruszył na niego jak zaszczuty. Dzieliło nas dobre pięćdziesiąt metrów, ale te skracały się z każdą milisekundą. Przerażenie malujące się na twarzach wszystkich zebranych było wręcz nie do opisania. Było pewne, że jak dopadnie Czkawkę to udusi go swoimi wielkimi rękami, zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować.
Usunęłam się kilka kroków do tylu. Nie chciałam by moja moc jakkolwiek komuś zaszkodziła, choć bardzo chciałam pomóc przyjacielowi. Jak się okazało stałam się kompletnie niepotrzebna. Królowa zrobiła jeden krok naprzód zasłaniając moich przyjaciół. Była taka delikatna i krucha, że wydawała się, że w tej szarży zostanie doszczętnie zmasakrowana. Gdy król był na tyle blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę by go dotknąć, królowa skończyła ku niemu.
Na otwartej przestrzeni król wyglądał jeszcze bardziej potężnie i okazale, jakby mury zamku pomniejszały nie tylko przestrzeń, ale i samego króla. Stał do nas tyłem, lecz gdy podawał polecenia wojsku widać było, że jest zdenerwowany.
- Fergus! - zawołała go królowa.
Król odwrócił się do nas szybko, a na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Nasza czwórka musiała wyglądać komicznie, jednak jego zdziwienie zaraz przerodziło się w złość.
- Elinor! - ryknął tak głośno, że cała służba i wojsko stanęło w jednej chwili. - Co on tu do k...
- Nie przeklinaj! - przerwała.
- ...co on tu robi?! - dokończył.
- Tato ja... - zaczęła Merida.
- Siedź cicho!
Merida rozpłakała się w jednej chwili. Wydawała się wcześniej dziewczyną ze stali, ale im dłużej przebywała w tej kuriozalnej sytuacji tym bardziej wrażliwa się stawała.
- Nie możesz zabrać szczęścia swojej córce. - powiedziała ostrym tonem Elinor.
- Ale...
- To twoja jedyna córka. Nie chcesz jej chyba stracić...?
- Nie...
Król DunBroch wyraźnie się zasmucił. Nie chcę sobie nawet wyobrazić, jak bardzo bolałaby go ta strata. Kochał wszystkie dzieci po równo, ale to jego jedyna córka, na dodatek pierworodne dziecko, a to dużo znaczy dla ojca. Ciekawe jaką reakcję miałby mój ojciec...
Władca zrobił jednak coś czego nikt się po nim nie spodziewał. Odwrócił się i poszedł w stronę lasu. Pomimo nawoływań żony ten nawet nie nie odwrócił, a jedynie szedł szybciej.
- Fergus?
Głos królowej rozległ się po dłuższej chwili odbijając echem od pobliskich drzew. Król stanął wreszcie, ale dalej się nie odwracał.
- Tato? - głos Meridy był na skraju załamania.
- Nie chcę dla Ciebie źle, Rudzielcu... - szepnął król, lecz jego głos był bardzo wyraźny.
Merida małymi krokami zaczęła iść w jego stronę.
- Ale ja nie mogę... Nie mogę...
Jego głos stał się płaczliwy. zapewne dlatego nie chciał się do nas odwrócić, by się takim nie pokazać. Król ma swoją godność. Mój ojciec też płakał tylko w samotności. Rzadko widziałam by robił to w mojej obecności.
Król Fergus otarł szybko łzy rękawem i powoli się odwrócił. Miał przekrwione białka oczu i czerwony nochal. Patrząc na niego widziałam załamanego człowieka, który nie wie co ma zrobić by wszystkich uszczęśliwić.
- Nie mogę ci pozwolić żebyś się z nim jakkolwiek związała...
Wypowiadając "nim" potraktował to słowo z obrzydzeniem jakby Czkawka był obrzydliwą i brudną szmatą, robalem, którego wszyscy chcą rozdeptać czy innym podobnym okropieństwem.
- Rozumiem, że nie pochodzę z jakieś szlacheckiej rodziny, która by panu odpowiadała, ale będę opiekował się pańską córką najlepiej jak potrafię. - powiedział Czkawka.
- Co mi po twoim słowie, młody wikingu...? - powiedział ostro król. - Nie obchodzą mnie twoje zapewnienia, ale kim jesteś, ty zapchlony krwiożerczy kundlu!
- Fergus! - upomniała go królowa.
- Elinka, kochanie, nie wtrącaj się...
- Będę to robić, Fergus. - złość aż z niej kipiała. - Czkawka nie jest tym samym wikingiem, których widziałeś lata temu. Ten lud zmienił się na lepsze, tak samo jak ty.
Tą część mówiła dużo spokojniej, starając się przemówić mu do rozsądku. Król nie widział jednak takiego rozegrania spraw.
- Skąd niby mam to wiedzieć? Znasz go, Elinor?
- Znam tak samo długo jak ty, ale widzę, że jest inny. Merida go kocha i nie dasz rady tego zmienić.
- Jesteś pewna?
To pytanie zawisło między naszą piątka. Po chwili wszystko wokół działo się tak szybko niczym w kalejdoskopie.
Król patrzył na Czkawkę jak byk na czerwoną płachtę i w końcu ruszył na niego jak zaszczuty. Dzieliło nas dobre pięćdziesiąt metrów, ale te skracały się z każdą milisekundą. Przerażenie malujące się na twarzach wszystkich zebranych było wręcz nie do opisania. Było pewne, że jak dopadnie Czkawkę to udusi go swoimi wielkimi rękami, zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować.
Usunęłam się kilka kroków do tylu. Nie chciałam by moja moc jakkolwiek komuś zaszkodziła, choć bardzo chciałam pomóc przyjacielowi. Jak się okazało stałam się kompletnie niepotrzebna. Królowa zrobiła jeden krok naprzód zasłaniając moich przyjaciół. Była taka delikatna i krucha, że wydawała się, że w tej szarży zostanie doszczętnie zmasakrowana. Gdy król był na tyle blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę by go dotknąć, królowa skończyła ku niemu.
Jednak ku zaskoczeniu wszystkich, to
król stał się ofiarą. Elinor w trakcie skoku przemieniła swoje
ciało w kruczoczarną bestię, rozrywając ubrania jak papier.
Powaliła króla z impetem i ryknęła swoją wielką paszcza prosto
w jego twarz. Ryk był obezwładniający, że nawet ja, stojąca
wiele kroków za nią byłam przerażona. Niedźwiedź, bo tym była
bestia nie pozwał w jakikolwiek sposób podnieść się Fergusowi,
choć ten okładał go niesłabymi pięściami.
Dziwnie było patrzeć na bitwę człowieka z niedźwiedziem, choć z góry wiadomo było, kto wygra. Po dłuższej chwili król poległ plackiem na trawie i przestał walić i kopać czarną bestię. Ta dalej ryczała mu w twarz starając się w niedźwiedzim języku przemówić do zdrowego rozsądku.
- Dobrze już dobrze Elinka... - odpowiedział zasapany Fergus. - Wygrałaś.
Odpowiedział mu cichy pomruk i niedźwiedź zszedł z klatki Fergusa. Stanął obok na dwóch łapach stając się o dwie głowy wyższy od swojego męża.
Nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo zza zarośli spoglądały na nas czerwonoróżowe ślepia. Cała nasza piątka wiedziała, że to nie są żadne dobre znaki. Bez żadnego przygotowania każdy z nas stanął w obronnym okrągłym szyku przodem do wroga.
Nagle z każdej strony wyskoczyły do nas wilki. Nie były one takie zwykłe, złożone z futra. Ich ciało składało się z czarnej gęstej mgły i mazistej smoły. Prześwitywały przez nie wszelkie wewnętrzne narządy, jednak najbardziej widoczne były wyłupiaste ślepia, które odbijały każde światło. Zaczęły nas okrążać, a ich liczba przewyższała naszą aż trzykrotnie.
Bałam się, że nie damy im rady, że pomimo naszych wszelkich starań ich śnieżnobiałe żeby wbiją się w naszą skórę i zostawią czekając, aż nie zostanie po nas nic więcej prócz mięsa.
Zapomniałam, że królowa nie jest bezbronną kobietą posiadająca bardzo mocną siłę przebicia słowem, ale także i pięścią. Jako niedźwiedź przedstawiała się bardzo okazale i zmienił totalnie wizerunek dobrze ułożonej królowej. Jej łapa mogła spokojnie zmiażdżyć jedną mglistą kreaturę.
Wszystkie potwory zaczęły nas co chwilę kąsać lub przynajmniej próbować. Merida nigdy nie rozstawała się ze swoim łukiem i kilkoma celnymi strzałami zabijała kolejne wilczury. Jednak te jeszcze szybciej pomnażały swoją liczbę.
Król Fergus rozcinał bestie mieczem, królowa miażdżyła je na lepka papkę, a ja z Czkawką próbowaliśmy jakkolwiek się bronić nie posiadając żadnej broni. W końcu ruszyłam swoją durną łepetyną i stworzyłam dwa lodowe miecze dając jeden Czkawce.
- Aj! Jakie to zimne! - krzyknął.
- Ale dobrze tnie! - rzuciłam dźgając bestię prosto w serce.
Czkawka widząc, że broń jest użyteczna, owinął materiałem rękojeść i nawalał wilczury jeden po drugim.
- Za dużo ich! - krzyknął król, kiedy od dłuższej chwili pokonaliśmy naprawdę sporą liczbę bestii, ale tych liczba się nie zmniejszała.
- Mam pomysł! - odkrzyknął Czkawka. - Merida! Masz jeszcze te swoje ogniowe strzały?!
Dziewczyna poszperała chwilę po swojej sakiewce, która przywiązania była do grubego pasa przepasanego na biodrach. Znalazła w niej przeróżne groty do strzał, które natychmiast zamocowała na kolejnych strzałach.
- Mam! - krzyknęła z zadowoleniem. - Kompletnie o nich zapomniałam... - dodała.
- Poczekaj chwilę! Trzeba zaprowadzić je jakoś w jedne miejsce...
- Już się robi! - król w wirze walki zachowywał się zdecydowanie inaczej. - Chodźcie tu do mnie, śmierdziuchy!
Wilczury zaatakowały Fergusa, który każdego walnął tak mocno po pysku, że ich żuchwa nieco się przekrzywiła.
- Dajesz córeczko! - krzyknął radośnie.
Merida wystrzeliła strzałę z niebywałą celnością trafiając wilczura prosto w oko. Ten od razu zaczął płonąć rozpalając się niczym pochodnia. Mgła, która je otaczała, zniknęła w okamgnieniu, a oblepiająca je smoła paliła się doskonale. Po chwili całe stado płonęło żywcem i wszystkie uciekły wgłąb lasu. W pobliżu musiała płynąć rzeka, bo słuchać było ich nieprzyjemne skomlenia, a w powietrzu unosiła się para. Las nie zdążył się rozpalić, a ewentualne zaczątki ognia szybko ugasiliśmy.
Wszyscy z wysiłku usiedliśmy ciężko na trawie i głośno oddychaliśmy próbując nabrać sił. Jak wreszcie uspokoiliśmy oddechy i doszło do nas co się właśnie zdarzyło, król pierwszy się odezwał.
- Faktycznie zbyt pochopnie Cię oceniłem, nawet nie zdążyłem Cię poznać...
Pomruk królowej był aż nader wymowny.
- ...zatem chciej przyjąć moje przeprosiny. - dokończył.
- Królu Fergusie, - zaczął Czkawka. - ja o nic się nie gniewam. Cieszę się, że mnie król nie udusił, kiedy miał mu temu okazję...
Przerwały mu chichoty Meridy, która na tę jego wypowiedź już nie mogła się powstrzymać.
- ...lecz to ja chciałem przeprosić za mój lud, który wyrządził waszej wysokości tyle złego.
Król chwilę trawił jego słowa.
- Dawne dzieje... - chciał powiedzieć to nonszalancko, ale średnio wyszło. - Trzeba zacząć pisać nową historię.
Dziwnie było patrzeć na bitwę człowieka z niedźwiedziem, choć z góry wiadomo było, kto wygra. Po dłuższej chwili król poległ plackiem na trawie i przestał walić i kopać czarną bestię. Ta dalej ryczała mu w twarz starając się w niedźwiedzim języku przemówić do zdrowego rozsądku.
- Dobrze już dobrze Elinka... - odpowiedział zasapany Fergus. - Wygrałaś.
Odpowiedział mu cichy pomruk i niedźwiedź zszedł z klatki Fergusa. Stanął obok na dwóch łapach stając się o dwie głowy wyższy od swojego męża.
Nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo zza zarośli spoglądały na nas czerwonoróżowe ślepia. Cała nasza piątka wiedziała, że to nie są żadne dobre znaki. Bez żadnego przygotowania każdy z nas stanął w obronnym okrągłym szyku przodem do wroga.
Nagle z każdej strony wyskoczyły do nas wilki. Nie były one takie zwykłe, złożone z futra. Ich ciało składało się z czarnej gęstej mgły i mazistej smoły. Prześwitywały przez nie wszelkie wewnętrzne narządy, jednak najbardziej widoczne były wyłupiaste ślepia, które odbijały każde światło. Zaczęły nas okrążać, a ich liczba przewyższała naszą aż trzykrotnie.
Bałam się, że nie damy im rady, że pomimo naszych wszelkich starań ich śnieżnobiałe żeby wbiją się w naszą skórę i zostawią czekając, aż nie zostanie po nas nic więcej prócz mięsa.
Zapomniałam, że królowa nie jest bezbronną kobietą posiadająca bardzo mocną siłę przebicia słowem, ale także i pięścią. Jako niedźwiedź przedstawiała się bardzo okazale i zmienił totalnie wizerunek dobrze ułożonej królowej. Jej łapa mogła spokojnie zmiażdżyć jedną mglistą kreaturę.
Wszystkie potwory zaczęły nas co chwilę kąsać lub przynajmniej próbować. Merida nigdy nie rozstawała się ze swoim łukiem i kilkoma celnymi strzałami zabijała kolejne wilczury. Jednak te jeszcze szybciej pomnażały swoją liczbę.
Król Fergus rozcinał bestie mieczem, królowa miażdżyła je na lepka papkę, a ja z Czkawką próbowaliśmy jakkolwiek się bronić nie posiadając żadnej broni. W końcu ruszyłam swoją durną łepetyną i stworzyłam dwa lodowe miecze dając jeden Czkawce.
- Aj! Jakie to zimne! - krzyknął.
- Ale dobrze tnie! - rzuciłam dźgając bestię prosto w serce.
Czkawka widząc, że broń jest użyteczna, owinął materiałem rękojeść i nawalał wilczury jeden po drugim.
- Za dużo ich! - krzyknął król, kiedy od dłuższej chwili pokonaliśmy naprawdę sporą liczbę bestii, ale tych liczba się nie zmniejszała.
- Mam pomysł! - odkrzyknął Czkawka. - Merida! Masz jeszcze te swoje ogniowe strzały?!
Dziewczyna poszperała chwilę po swojej sakiewce, która przywiązania była do grubego pasa przepasanego na biodrach. Znalazła w niej przeróżne groty do strzał, które natychmiast zamocowała na kolejnych strzałach.
- Mam! - krzyknęła z zadowoleniem. - Kompletnie o nich zapomniałam... - dodała.
- Poczekaj chwilę! Trzeba zaprowadzić je jakoś w jedne miejsce...
- Już się robi! - król w wirze walki zachowywał się zdecydowanie inaczej. - Chodźcie tu do mnie, śmierdziuchy!
Wilczury zaatakowały Fergusa, który każdego walnął tak mocno po pysku, że ich żuchwa nieco się przekrzywiła.
- Dajesz córeczko! - krzyknął radośnie.
Merida wystrzeliła strzałę z niebywałą celnością trafiając wilczura prosto w oko. Ten od razu zaczął płonąć rozpalając się niczym pochodnia. Mgła, która je otaczała, zniknęła w okamgnieniu, a oblepiająca je smoła paliła się doskonale. Po chwili całe stado płonęło żywcem i wszystkie uciekły wgłąb lasu. W pobliżu musiała płynąć rzeka, bo słuchać było ich nieprzyjemne skomlenia, a w powietrzu unosiła się para. Las nie zdążył się rozpalić, a ewentualne zaczątki ognia szybko ugasiliśmy.
Wszyscy z wysiłku usiedliśmy ciężko na trawie i głośno oddychaliśmy próbując nabrać sił. Jak wreszcie uspokoiliśmy oddechy i doszło do nas co się właśnie zdarzyło, król pierwszy się odezwał.
- Faktycznie zbyt pochopnie Cię oceniłem, nawet nie zdążyłem Cię poznać...
Pomruk królowej był aż nader wymowny.
- ...zatem chciej przyjąć moje przeprosiny. - dokończył.
- Królu Fergusie, - zaczął Czkawka. - ja o nic się nie gniewam. Cieszę się, że mnie król nie udusił, kiedy miał mu temu okazję...
Przerwały mu chichoty Meridy, która na tę jego wypowiedź już nie mogła się powstrzymać.
- ...lecz to ja chciałem przeprosić za mój lud, który wyrządził waszej wysokości tyle złego.
Król chwilę trawił jego słowa.
- Dawne dzieje... - chciał powiedzieć to nonszalancko, ale średnio wyszło. - Trzeba zacząć pisać nową historię.
- Zatem... - Czkawka był bardzo
zestresowany. - Czy mógłbym prosić waszą wysokość o rękę
pańskiej córki?
Pytanie zawisło pomiędzy nimi. Król DunBroch na początku trochę się wkurzył, jego mina w tamtej chwili taki stan wyrażała. Spojrzał jednak na swoją córkę i jej błagające oczy i w jednej chwili złagodniał.
- Kochasz go? - spytał Meridę.
- Tak... - szepnęła drżącym głosem.
- Więc ten tego... - w oczach króla zagościły łzy. - Nie mam tu nic do gadania. Jeśli ona też Cię wybrała to nie mam nic przeciwko.
Meridzie łzy znów leciały ciurkiem. Przytuliła mocno swego tatę i mamę i zaraz ucałowała mocno zdziwionego Czkawkę. Tak, był w wielkim szoku. Nie dochodziło do niego jeszcze, że król, który tak bardzo był przeciw, zgodził się na ślub z jego ukochaną.
Ja natomiast usunęłam się trochę w cień. Trzeba było dać im chwilę prywatności. Cieszyłam się szczęściem swoich przyjaciół. Cieszyłam się, że mogą być razem. Jednak szczęśliwie zakończenia czasem się zdarzają...
Pytanie zawisło pomiędzy nimi. Król DunBroch na początku trochę się wkurzył, jego mina w tamtej chwili taki stan wyrażała. Spojrzał jednak na swoją córkę i jej błagające oczy i w jednej chwili złagodniał.
- Kochasz go? - spytał Meridę.
- Tak... - szepnęła drżącym głosem.
- Więc ten tego... - w oczach króla zagościły łzy. - Nie mam tu nic do gadania. Jeśli ona też Cię wybrała to nie mam nic przeciwko.
Meridzie łzy znów leciały ciurkiem. Przytuliła mocno swego tatę i mamę i zaraz ucałowała mocno zdziwionego Czkawkę. Tak, był w wielkim szoku. Nie dochodziło do niego jeszcze, że król, który tak bardzo był przeciw, zgodził się na ślub z jego ukochaną.
Ja natomiast usunęłam się trochę w cień. Trzeba było dać im chwilę prywatności. Cieszyłam się szczęściem swoich przyjaciół. Cieszyłam się, że mogą być razem. Jednak szczęśliwie zakończenia czasem się zdarzają...
Rodzice Meridy bardzo poważnie
podeszli do sprawy małżeństwa i już zaczynali wypisywać
zaproszenia ślubne. Dziewczyna natomiast pochodziła do tej sprawy
na całkowitym luzie. Na razie chciała zobaczyć krainę, z której
pochodził jej narzeczony.
Wtedy też i mnie i Czkawce
przypomniało się nie tylko o naszych smokach, ale szczególnie o
Astrid. Sprawa z nią nie wygląda zbyt kolorowo i trzeba było
załatwić sprawę dość delikatnie. Chłopak nie miał jednak
żadnego pomysłu jak się do tego zabrać.
Od królewskiego patrolu dowiedzieliśmy
się, że przebywają na zachodniej części wyspy i tam
zamierzaliśmy się udać.
Przemierzając piękny zielony las cała
nasza trójka próbowała wymyślić jakiś scenariusz. Baliśmy się
reakcji „byłej” dziewczyny Czkawki, bo no co by nie powiedzieć,
była dość wybuchowa.
Przez kręte dróżki razem z
przyjacielem chcieliśmy jakoś wytłumaczyć Meridzie, że nie może
jej „po prostu” zastrzelić, bo to nie załatwi tego całego
miszmaszu.
Sytuacja była masakryczna i nie raz
przeszło nam przez głowy, by po prostu ich tu zostawić, zabrać
potajemnie nasze smoki i uciec jak najdalej. Czkawka jednak nie
potrafił wziąć takiej możliwości pod uwagę, szczególnie, że
jest przecież wodzem.
Doszliśmy wreszcie pod wskazane przez
wojsko miejsce, spoglądając na polanę z małego wzniesienia.
Przytulającą się parę widać było jak na dłoni. Wbrew moim
przypuszczeniom, po twarzy Czkawki przemknął cień niezadowolenia i
zdrady. Poniekąd wcześniej czcił Astrid jak bóstwo, a Haddok był
jego najlepszym przyjacielem. Czułam jak moje serce ogarnia żal i
współczucie. Nie chciałabym kiedykolwiek być w podobnej sytuacji.
Przez nią stracił dwie ważne dla siebie osoby.
- To co robimy? - zapytała cicho
Merida. - Mogę ją zestrzelić?
Widziałam, że Czkawka w tym momencie
spokojnie mógłby przyjąć taką ofertę. Ból zżerał jego serce,
a zdradę jaką dokonała jego „była” narzeczona warta była
śmierci w jego oczach.
- Nie... - powiedział ze smutkiem. -
Musimy do nich zejść, ale po cichu.
Nikt się nie sprzeciwiał.
Porozumiałam się jedynie spojrzeniem z Meridą, która jeszcze
bardziej odczuwała żal swojego ukochanego. Obie wiedziałyśmy jak
trudna będzie to rozmowa.
Para zwrócona była w przeciwną
stronę i w ogóle nas nie zauważyli. Zdradziły nas nasze smoki,
które jak wyczuły nasz zapach z prędkością światła pojawiły
się u naszego boku. Merida była bardzo wystraszoną gadzinami, ale
szybko nawiązała nić porozumienia ze Szczerbatkiem.
Astrid odwróciła się szybko i
pierwsze co zauważyła to splecione ręce Meridy i Czkawki. Po jej
twarzy biegły różne reakcje, zaczynając od zdziwienia, szoku i
niedowierzania na złości kończąc. Szła ku nam niemal z purpurową
twarzą, widząc, że jej chytry plan by uzyskać władzę na Berg
oddaliła się od niej bezpowrotnie.
- Co to ma być?! - krzyknęła
skrzeczącym głosem. - Zdradzasz mnie?!
- Astrid, posłuchaj... - zaczął
Czkawka.
- Jakie „posłuchaj”?! Znalazłeś
sobie inna, tak?! A ja? Przecież jesteśmy zaręczeni!
- Astrid... - jego głos był zmęczony,
cała ta sytuacja go przytłaczała.
- Czy naprawdę już nic dla ciebie nie
znaczę?!
Zbliżała się w naszym kierunku coraz
szybciej, znajdowała się od nas tylko kilka kroków. Z tej
perspektywy wyglądała wręcz jak opętana. Włosy stały jej w
każdym możliwym kierunku, wychodziły z wiecznie idealnego
warkocza. Ciuchy miała pomięte, trochę ubrudzone. Nie chcę myśleć
co doprowadziło ją do takiego stanu, ale nie przypominała miłej
dziewczyny jaką zawsze grała przed Czkawką.
- Czkawka... Ty wiesz, że ja cię
kocham... Jesteś dla mnie wszystkim... - mówiła teraz ciepło i
czule, próbując znów przekabacić go na swoją stronę.
Znajdowała się od nas zaledwie na
wyciągnięcie ręki, a te już wyciągnęła w jego stronę. Patrząc
na jego minę pomyślałam, że zaraz zwymiotuje, ale stał tam dalej
jak słup soli. Pomimo jego reakcji Astrid dalej chciała go
przytulić, pocałować, Bóg wie co jeszcze, ale zamiast tego,
zaledwie kilka minimetrów od jej stopy wylądowała strzała.
Dziewczyna odskoczyła jak poparzona i gniewnie popatrzyła na Meridę
z wyciągniętym w jej stronę łukiem.
- Następnym razem będzie prosto w
twoje oczy. - zagroziła Merida.
- A za kogo ty się w ogóle uważasz?!
- odparowała Astrid gniewnym tomem. - Myślisz, że jesteś lepsza
ode mnie?
- Tak. - powiedziała z wyższością.
- Jestem księżniczką DunBroch i narzeczoną Czkawki.
Mina Astrid lekko zeszła, ale prawie
niezauważalnie, bo zaraz pojawił się na niej złowieszczy
uśmieszek.
- Narzeczona? Naprawdę? - roześmiała
się. - Nie możesz być jego narzeczoną skoro ja nią jestem.
- Nie.
Wszyscy spojrzeliśmy na Czkawkę,
którzy wreszcie zabrał głos. Wypowiedział te słowa dobitnie i
chłodno piorunując Astrid gniewnym wzrokiem.
- Jak to? - Astrid wydała się
zszokowana.
- Przestałaś nią być tak naprawdę
już dawno temu...
- Chyba żartujesz! Przecież zawsze
cię kochałam i ty mnie też.
- Kłamiesz! - krzyknął jej prosto w
twarz. - Ty mnie nigdy tak naprawdę nie kochałaś.
- Skąd ci to przyszło do głowy?!
- Nieraz widziałem cię z Haddok'em,
ale nie chciałem dopuścić do swojej własnej świadomości, że
mnie zdradzasz. I to z najlepszym przyjacielem...
Haddok, stojący parę metrów od nas
spuścił smutno głowę. Czkawka patrzył mu prosto w oczy, ale ten
nie potrafił zrobić tego samego.
- Kochałem cię za mocno, by twoja
zdrada mogła jakoś zaważyć na naszym związku. Jednak każdego
dnia mnie to bolało i za każdym razem, kiedy was widziałem
dostawałem kolejną szpilkę w serce. Bardzo mnie to bolało. -
powiedział dobitnie i z bólem. - W końcu coś we mnie pękło... I
wtedy poznałem ją...
Spojrzał z czułością na Meridę i
ta przytuliła się mocno do jego ramienia.
- Zrozumiałem, że nie na tym polega
miłość. - kontynuował. - Bo w tej prawdziwej nie można tylko
kochać, ale i być kochanym. A ty nigdy nie odwzajemniałaś mojego
uczucia. Ty je po prostu wykorzystałaś by zyskać władzę, jaką
mogłem ci dać.
- Kto ci niby powiedział, że ja
chciałam tylko twojej władzy? - spytała, dalej nie ustępując.
- Elsa wreszcie otworzyła mi oczy. I
bardzo jej za to dziękuję. Dzięki niej wreszcie jestem szczęśliwy.
Astrid jakby mogła rozszarpałaby mi w
tej chwili gardło. Nawet zrobiła niemały krok w moją stronę,
jednak dzięki pomrukowi Inferno stojącemu za mną, zaraz się
wycofała.
- Zatem... - zaczął znów Czkawka. -
Ja z Meridą i Elsą lecimy na Berg. A wam.. Nie radzę za nami
podążać. Wreszcie możecie być razem, bez żadnego ukrywania,
gratulacje.
Powiedział to chłodno, mrożąc
dalsze poczynania Astrid w zarodku. Haddok, który podszedł do niej
z tyłu z zamiarem przytulenia swojej wybranki, został odepchnięty.
Kotłująca się złość w Astrid wyładowała się na byłym
przyjacielu Czkawki. Przyznam, że było mi go szkoda, bo dziewczyna
wcale się nie hamowała. Bądź co bądź należało mu się.
Nasza trójka zapakowała się na
smoki. Merida miała problemy przed pierwszą jazdą na łuskowatym
przyjacielu Czkawki, ale poszło jej zdecydowanie szybciej i lepiej
ode mnie. Już po chwili znajdowaliśmy się w wysoko ponad czubkami
drzew, a rudowłosa księżniczka oglądała z zachwytem swoja piękną
zieloną krainę.
Podróż minęła nam szybko i bez
żadnych problemów. Dużo śmialiśmy się i wygłupialiśmy i z
takim szerokim uśmiechem wylądowaliśmy na górzystej polanie Berg.
Zapadał już zmierzch, zatem wszelkie ogniska, które służyły za
wielkie lampy już się paliły. Mieszkańcy, jak tylko zobaczyli na
horyzoncie swojego wodza, zaczęli skandować jego imię i wszyscy
zgromadzili się na głównym placu by go przywitać.
Baliśmy się, że jak wikingowie
zobaczą szkocką księżniczkę, ubraną w tradycyjną kratę,
przyjmą ją niezbyt przychylnie. Czkawka przedstawił ją wszystkim
jako swoją narzeczoną oraz ogłosił, że Królestwo Szkocji i
wikingów mieszkających na Berg połączą siły i razem będą
powstrzymywać wszelki rozwój plagi. Przypieczętowaniem tego miało
być właśnie małżeństwo, które w żadnym razie nie było
przymusowe, a wręcz przyjemnością.
Wikingowie, tak samo jak swojego wodza,
przyjęli tę wiadomość bardzo przychylnie i zaraz wszyscy zebrali
się by wyprawić wielką ucztę na takie ważne wydarzenie.
Odłączyłam się od wykrzykujących
wikingów, szukając swojej siostry. Wreszcie znalazłam ją na
skraju tego zbiegowiska ze smutną miną przytulona do Kristoff'a. Po
chwili i ona odszukała mnie. Jednak jej mina nie była radosna, gdy
mnie zauważyła, a wręcz skrzywiła się w większą podkówkę.
Gdy podeszłam wystarczająco blisko objęła mnie w mocnym uścisku
i zaczęła płakać w moje ramię.
- Co się stało? - spytałam
zdezorientowana.
Odpowiedziały mi pochlipywania Anny i
smutna mina Kristoff'a stojącego dwa kroki od nas. W końcu siostra
odsunęła się na odległość łokcia z twarzą całą we łzach.
- Mama... Ona...
Nie mogła nic więcej powiedzieć, ale
nie musiała dokańczać. Przytuliła się do mnie mocno i płakała
jeszcze głośniej. Odwzajemniłam uścisk.
Zmroziło mnie zupełnie. Czułam, że
znowu się rozpadam. Wsunęłam głowę w rudawe włosy siostry, a
łzy ciekły mi ciurkiem.
Mama nie żyje...
Nie chciało się to zmieścić w mojej głowie...
Hejo! Miałam wstawić rozdział jak najszybciej i tek było. Wyjechałam na 2 tygodnie, a że nie miałam tam neta to nie mogłam nic wstawić, jedynie pisać i wstawić to w momencie kiedy wrócę. Mam nadzieję, że się podobało i do usłyszenia jak najszybciej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz