- Żartujesz?! -
krzyknęłam zdenerwowana.
- Nie. - odpowiedział
Czkawka spokojnie.
- A-ale...
- Potrafisz. - jego głos
był przesadnie spokojny. - Aby coś osiągnąć musisz pokonać swój
strach.
- Tego nie pokonam...
Przede mną stał ten sam
brązowy smok, który o mało mnie nie zabił, a teraz Czkawka
wymyślił sobie, że będę na nim lecieć. Czyż to nie jest
śmieszne?!
Byliśmy w „stajni dla
smoków”, bo tylko tak to mogłam nazwać. Każdy smok znajdował
się w swoim boksie i jak nie był u boku swojego właściciela, a
nie mógł mieszkać z nim w domu, to tutaj znajdował się jego
drugi dom. Większość smoków w tych boksach jednak nie miała
właściciela i czekała na swojego „wybawcę” z metalowych krat.
Brązowy smok, wielki jak pięciometrowy głaz, miał pysk zawiązany w metalowym kagańcu i cały był przywiązany do stalowej konstrukcji budynku. Jednak to nie zmieniało faktu, że może się wyrwać z więzów i dalej siać postrach...
Brązowy smok, wielki jak pięciometrowy głaz, miał pysk zawiązany w metalowym kagańcu i cały był przywiązany do stalowej konstrukcji budynku. Jednak to nie zmieniało faktu, że może się wyrwać z więzów i dalej siać postrach...
- Jesteś silną i
niezależną kobietą...
- Nie cukrz mi tu... -
przerwałam mu.
- ...Czy w tym ma ci
przeszkodzić ten czekoladowy gad? - dokończył.
Powiedzieć, że byłam
wkurzona to mało powiedziane. Jeszcze potęgował to wszystko
strach, wręcz paniczny. Nie było mowy bym dotknęła pyska tego
smoka, skoro dopiero co chciał odgryźć moją rękę. Czy ten
Czkawka zwariował?!
- Zrozumiem jak wybierzesz
takiego Gronkla czy jakiegoś Koszmara Ponocnika...
Gronkiel był smokiem
bardzo podobnym do wielkiego woła z wielką paszczą i malutkimi
oczkami. Przypominał opeklowaną szynkę, tyle że rolę sznurka
pełniły jego wielkie brodawki.
Koszmar Ponocnik to
podobnie przerażająca bestia do tej czekoladowej, jednak jego
wielką wadą było to, że wszystkie jego łuski paliły się jak
rozżarzony węgiel. W tym wypadku bestia, która stała przede mną
i gniewnie na mnie patrzyła wydawała się trochę mniej
przerażająca.
- Okey...
Wiedział, że jak będzie
mnie podpuszczał to nie przestanę walczyć. Sprytne zagranie.
- To co mam zrobić? -
powiedziałam trochę zrezygnowana.
- Musisz spojrzeć mu
prosto w oczy i starać się położyć rękę między nozdrzami. Gdy
ten się zgodzi i nie będzie wyrywał się spod twojego dotyku,
będziesz mogła postarać się go dosiąść.
- I ty myślisz, że on
nie będzie chciał mnie pożreć?!
- Może będzie...
- Dzięki...
Moje serce łopotało mi w
piersi jakby chciało zaraz stamtąd wylecieć. Moje nogi były jak z
waty, że trudno było mi zrobić krok w stronę bestii, która
wierciła się i szarpała próbując wyrwać z więzów. Miałam
patrzeć jej w oczy, ale gdy tylko spojrzałam w tą stronę jego
źrenice zaraz się zwężyły i smok stał się jeszcze bardziej
agresywny.
- N-nie... Nie zrobię
tego.
- Nie poddawaj się w
takiej chwili.
Może faktycznie...? Nic
nie szkodziło mi spróbować. Zrobiłam zatem kolejny krok w stronę
smoka. Ten starał się oddalić ode mnie jak najbardziej i wyrywał
swój pysk z żelaznego uścisku. Nawet Czkawka się cofnął.
Ja... Nie umiałam tego
zrobić. Przed oczami przelatywały mi wydarzenia ze spotkania z
brązową bestią i to jak bardzo chciała mnie skrzywdzić. Nie
umiałam przekonać się, by jej zaufać. Zapewne to czuła, więc
nie było mowy o jakiejkolwiek dobrej relacji. W moich oczach
pojawiły się łzy. Zaczęłam płakać i przeklinać się w duchu
za swoją nieudolność...
- Czekaj! - zawołał za
mną Czkawka.
Ja jednak pędziłam przed
siebie, nie do końca wiedząc w jakim kierunku.
Bałam się. Po prostu się
bałam i nie potrafiłam jakkolwiek tego strachu pokonać. Słyszałam
warczenie bestii, widziałam jego oczy wlepione we mnie jak w
zwierzynę, która zaraz miała zostać jego posiłkiem. Spotkanie z
tym potworem kosztowało mnie za wiele wspomnień. Moja prawa ręka
bolała jak wtedy, kiedy jego ogon o nią zahaczył. Piekła tak samo
mocno. Myślałam, że rana się z powrotem otworzyła, ale to było
tylko złudzenie.
Mijałam po drodze
wikingów, którzy patrzyli na mnie jak na pomyloną. Jakby nikt nie
mógł u nich płakać, ani w jakikolwiek sposób wyrażać swojego
smutku. Byli pewnie tak twardzi, że jedyne łzy jakie wychodziły z
ich oczu były z bólu przenoszenia ponadprzeciętnego ciężaru.
Usiadłam pod wysoką
sosną i wtedy łzy lały się już strumieniami. Jak mogłam oswoić
taką bestię? Jak mogłam jej w ogóle zaufać skoro chciała
skrzywdzić mnie i moją rodzinę?
Był to potwór ze trzy
razy większy od Szczerbatka, a jego skrzydła powiększały go
jeszcze dwukrotnie. Paszcza zawierała ze sto lśniących
śnieżnobiałych zębów gotowych w każdej chwili chwycić mnie i
połknąć w całości. Nie był to taki potulny baranek jak smok
Czkawki.
Wiedziałam, że opóźniam
wyprawę do Szkocji. Nie mogłam lecieć na nieoswojonym smoku, bo
jak mówił Czkawka, ten zrzucił by mnie po dziesięciu metrach.
Jednak ten cały Gronkiel nie wydawał się by mógł coś unieść,
jak ledwo sam unosił siebie na swoich mikroskrzydełkach.
Gdy zastanawiałam się co
mam ze sobą zrobić, usłyszałam krzyk. Myślałam, że komuś coś
się stało, więc szybko podniosłam się i zaczęłam biec w stronę
głosu.
Iglasty las Berg nie był
miejscem, które znałam, więc co chwilę miałam liczne spotkanie z
ziemią. Starałam się jednak jakoś wyjść z tego z twarzą i
zamiast skakać po kamieniach lepsze było wybijanie się z
wystających korzeni.
Krzyk pojawiał się co
jakiś czas, jednak im byłam bliżej źródła dźwięku wiedziałam,
że nie było krzyk przerażenia czy jakiegokolwiek strachu.
Przypominał raczej okrzyk wojenny, taki, który mógł jakoś
odstraszyć wojownika a zarazem dać upust wszelakim emocjom.
Gdy byłam już bardzo
blisko wysunęłam głowę zza wielkiego głazu i ujrzałam
dziewczynę z tarczą i toporem. Stała do mnie tyłem, jednak nie
przypominała bardzo innych kobiet z wioski. Była wysoka i szczupła,
mniej więcej mojej postury, tyle że zdecydowanie bardziej
wysportowana. Miała też średniej długości blond warkocz, który
leniwie zwisał z tyłu jej głowy. Ubrana była w luźną czarną
spódniczkę, którą podtrzymywał metalowy pasek, tutejszy znak
rozpoznawczy, oraz luźną czerwoną bluzkę, na którą zarzucona
była kamizelka wykonana z owczej wełny. Nosiła także długie do
kolan wiązane czarne buty. Dziewczyna wymachiwała długim mieczem,
który trzymała w swojej prawej ręce, a w lewej trzymała okrągłą
drewniano-metalową tarczę. To ona tak krzyczała. Atakowała postać
po drugiej strony polany, którym był rosły chłopka. Ten, choć
widać, że młody, bardzo przypominał swoją posturą innych
wikingów. Był wysoki na dwa metry, miał blond włosy i całkiem
spory zarost o tym samym kolorze. Twarz miał okrągłą i bladą.
Ubrany był w zwykły roboczy strój jakim były zielone spodnie i
brązowa koszula w kratę jak i popularne tu brązowe buty za kostkę.
Tak jak dziewczyna trzymał miecz i tarczę.
Para walczyła ze sobą w
istny waleczny sposób. Dziewczyna, która raz po raz krzyczała,
nawalała go mieczem, robiła wokół salta i była zdecydowanie
lepsza od chłopaka. Ten jednak dobrze się bronił i starał się
nie oberwać. Jednak w pewnym momencie jakby strony się odwróciły,
bo dziewczyna potknęła się o wystający kamień i zaorała twarzą
o ziemię. Szybko jednak się otrząsnęła, ale chłopak
wykorzystując ten upadek zaczął ciąć powietrze wokół niej i ta
starała się jak najbardziej uciekać przed ciosami i osłaniać
tarczą. Nie mogąc nigdzie uciec, bo chłopak swoją rosłą posturą
i zgrabnymi ruchami zagradzał jej każde wyjście z sytuacji dotarli
aż po skraj polany, gdzie „arena” się kończyła.
- Ok! Poddaję się! -
krzyknęła.
- Hahahahahaha! - zaśmiał
się chłopak zalewając polanę świńskim rechotem. - Ty się
poddajesz?!
- Nie do końca... -
powiedziała ciszej i korzystając z wyprostowanej pozycji chłopaka
podcięła mu nogi, tak że wywinął koziołka do tyłu. - Ja do
końca się nigdy nie poddaję.
- Och ty... - nawet z
daleka potrafiłam ujrzeć jego czerwone policzki. - Chodź tu...
Pociągnął ją mocno do
siebie i pocałował. Ta odwzajemniła pocałunek i razem przeturlali
się po trawie w namiętnym uścisku.
Głupio było mi ich
podglądać, bo zrobiła się z tego dość intymna sytuacja.
Zaczęłam iść z
powrotem. Zastanawiałam się kim jest ta para i czy kiedyś dane
będzie mi ich bliżej poznać...
Stawiając kolejne kroki
po mokrej jeszcze od rosy trawie, zorientowałam się, że nie wiem
jak dojść do wioski. To było bardzo mądre iść po nieznanym
lesie samej. Wszelkie ślady jakie zrobiłam nie były jakieś trwałe
i szybko zniknęły, więc skazana byłam na tułaczkę po wielkim i
trochę przerażającym lesie. Nie mogłam się załamać. Zaczęłam
iść przed siebie, bo tak wydawało mi się, że to dobra droga.
Wszechogarniająca
butelkowa zieleń była dla mnie niezwykła. Cały las pełny był
malutkich i kłujących igieł. Kora drzew była tak samo zielona jak
igły przez porastający je mech. Zielono było wzdłuż i wszerz,
więc tylko ledwo przedzierające się przez gałęzie niebo
wyróżniało się swoją niebieskością. Chłonęłam zapach lasu i
wsłuchiwałam się w odgłosy cicho śpiewających ptaków, dzięki
czemu droga nie wydawała się taka uciążliwa.
Nagle poczułam jak
strasznie przyspieszyło mi bicie serca. Czas jakby na chwilę
zwolnił. Czułam, że za mną coś jest. Usłyszałam łamanie
suchych gałązek i ciężkie kroki, Pomału zaczęłam się
odwracać. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. To coś było
stworzeniem kompletnie innym niż się spodziewałam. Myślałam, że
to jakiś mały smok, może jeleń czy niedźwiedź...
To coś też w sumie
kojarzyło się z lasem, ale nie w takiej formie. Stworzenie
przypominało dzika, ale było ze dwa razy większe i potężniejsze.
Jednak nie składało się z krwi czy kości, ale z posklejanych,
lejącą się gdzieniegdzie lawą, kamieni. Jego czarne oczy, które
wydawały się jakby były bez żadnej duszy, wpatrywały się we
mnie jak w zwierzynę. Z jego nozdrzy wydobywały się kłęby dymu,
a cała jego postać wtedy się nadymała i lawa stawała się
jeszcze bardziej gorąca i lała po jego bokach. Był jak przenośny
i złowrogi piec kuźni.
Nie wykonywałam żadnego
ruchu, powietrze też nie chciało opuścić moich płuc. Cała moja
głowa aż pulsowała i słyszałam w głowie bicie swojego serca.
Dzik też tylko na mnie patrzył. Nie wiedziałam co mam zrobić.
Myślałam, że może sobie pójdzie.
Jednak czas mijał
strasznie wolno i nie wiedziałam jak długo mam jeszcze czekać.
Wiedziałam, że jak zacznę uciekać to potwór pobiegnie za mną.
Czekałam, kto wykona pierwszy ruch.
Bestia zaczęła szybciej
oddychać i lawa opryskała pobliskie drzewa i ściółkę. Te
zaczęły powoli tlić się i ogień zaczął przenosić się dalej.
Widziałam jak na moich oczach pożar zaczyna pochłaniać las.
Wtedy oczy dzika błysnęły.
Zaczął kopać tylną racicą w ziemi i dziwnie potrząsać łbem.
Ruszył. Za sobą zostawiał smugę lawy, która zaczęła pożerać
wszechogarniającą zieleń.
Odwróciłam się i
zaczęłam uciekać. Chyba nigdy nie biegłam aż tak szybko.
Słyszałam jednak chrapliwy oddech dzika na swoim karku. Ten, choć
był daleko, biegł szybciej ode mnie i wiedziałam, że zaraz mnie
dopadnie. Skręciłam nagle w prawo. Usłyszałam jak rąbnął w coś
mocno. Spojrzałam przez ramię i widziałam jak pada wiekowy świerk.
Bestia otrząsnęła się jakby z szoku i znowu zaczęła mnie gonić.
Wiedziałam już, że
średnio wyrabia na zakrętach. To całkiem niezła podpowiedź.
Jednak problem był taki, że nie mogłam się cofnąć. Zaczynało
brakować mi czystego powietrza i potwornie kaszlałam. Dym drażnił
tez moje oczy i te kolejny raz dzisiaj się zaszkliły.
Tym razem skręciłam
raptownie w lewo, ale dzik nie rąbnął już w drzewo. Słyszałam
jak ostro zatrzymuje się na ściółce i znów nabiera rozpędu. Nie
wiedziałam czy kiedykolwiek go zgubię.
Słyszałam, że bestia
nieubłaganie się zbliża, więc znów chciałam skręcić, ale
potknęłam się o wystający korzeń. Dzik był za blisko bym
zdążyła wstać i zdążyła uciec. Był ode mnie zaledwie dziesięć
metrów i zbliżał się z ogromną prędkością. Zamknęłam oczy i
czekałam na przerażający ból.
Jednak zamiast niego
usłyszałam pisk świni. Szybko otworzyłam oczy i ujrzałam grubą
lodową ścianę. Dzik znajdował się niecały metr ode mnie i
patrzył złowrogo tymi paciorkowatymi oczkami. Wytwarzał strasznie
dużo pary, która zaczęła topić dzielący nas lód. Raptownie
wstałam i zaczęłam biec w stronę rozchodzącego się gwaru. Byłam
tak strasznie blisko wioski, a nie słyszałam tego wcześniej.
Nie myślałam wtedy, czy
to dobry pomysł, że przyprowadzam taką bestię do wioski. Chciałam
wtedy uratować jedynie swoją skórę.
Wbiegłam pędem na główny
plac. Wszyscy patrzyli na mnie znów jak na dziwną. Jednak po chwili
z gąszczu wyłonił się dzik i wszyscy tez dostali niemałego
pietra. Zaczęli krzyczeć i wpadać w panikę.
Ja nie patrzyłam do
jakiego budynku wchodzę. Uchyliłam drewniane drzwi i wślizgnęłam
się do środka. Wiedziałam, że mieszkańcy poradzą sobie z tą
dziwną przerośniętą świnią. Starałam się unormować oddech i
spowolnić bicie serca. Dopiero po chwili doszło do mnie, że jestem
w stajni dla smoków. Stworzenia były bardzo niespokojne i widać,
że musiały odczuwać bliskość dzika, z którym najwyraźniej nie
były w przyjaźni. Czekoladowa bestia znajdowała się na samym
końcu pomieszczenia, ale nie chciałam w żaden sposób się tam
znaleźć.
Wtedy z hukiem otworzyły
się wrota stajni. Dzik widocznie się na mnie uwziął i wyczuł mój
zapach. Wystraszone smoki poderwały się ze swoich boksów i zaczęły
uciekać otwartym wyjściem. Po drodze trochę przesunęły bestię,
że ta wpadła na kolumny podtrzymujące budynek. Belki wykonane były
z drewna i niestety szybko zajęły się ogniem. Drewniano-metalowa
konstrukcja choć wyglądała na solidną i wytrzymałą, takiego
ognia wytrzymać już nie mogły. Moje jedyne wyjście zostało
odcięte przez wszechogarniający ogień.
Jedyne co mogłam zrobić
to biec wgłąb pomieszczenia. Posyłałam za sobą lodowe promienie,
które w jakimś stopniu ogłuszały dzika, powodując zwolnienie
jego pędu. Dobiegłam w końcu do boksu smoka. Ten patrzył na mnie
złowrogo.
Utworzyłam ogromną
ścianę oddzielającą mnie od dzika. Miałam nadzieję, że
przetrzyma go tam choć na pięć minut...
- Musisz mi pomóc! -
krzyknęłam do smoka.
Ten patrzył na mnie jak
na dziwaczkę, że jak mogę prosić go o jakąkolwiek przysługę.
Szarpał się strasznie, gdy starałam się jakoś zbliżyć.
- Ty nie rozumiesz! -
krzyczałam dalej, choć dym strasznie drażnił moje gardło. -
Metal wtopi się w twoje łuski i będzie cię potwornie boleć,
rozumiesz?!
Smok wyglądał jakby
zastanawiał się nad tym zdaniem. Dałabym mu więcej czasu, ale
widziałam jak po drugiej stronie mojej bariery dzik szykuje się do
ponownej szarży. Bariera długo tak nie pociągnie...
- Słuchaj! Zdejmę to z
ciebie, a ty pokonasz tego dzika! O nic więcej cię nie proszę... -
ostatnie zdanie wypowiedziałam niemal płacząc.
Patrzyłam smokowi prosto
w oczy. Ten jakby rozumiejąc treść moich słów przestał się tak
szarpać. Zbliżyłam się do niego i choć nie miałam kluczy do
jego więzów, dzięki swojej mocy mogłam metal skruszyć. Na koniec
zostawiłam sobie jego kaganiec. Bałam się to ściągnąć
najbardziej, bo mógł spokojnie swoja wielką paszczą zjeść mnie
w całości i nici z naszego „porozumienia”.
Powoli dotknęłam jego
paszczy. Smok uciekł spod mojego dotyku pomrukując złowrogo.
- Jeszcze tylko kaganiec i
już cię więcej nie dotknę... - powiedziałam spokojnie.
Gdy ponownie zbliżyłam
dłoń do paszczy ten już się nie oddalił. Metal po chwili
skruszał i smok otworzył paszczę na największą jej rozwartość.
Od razu cofnęłam się kilka kroków. Gdy rozprostował swoje
kończyny i skrzydła okazując jaki to jest potężny schylił pysk
do mnie i kiwnął w geście podziękowania.
- Nie ma za co... -
powiedziałam.
W tym momencie lodowa
ściana pękła i dzik znalazł się pomiędzy nami.
- Mógłbyś się wywiązać
z naszej umowy...? - zapytałam cicho, bo krzyk przerażenia ugrzęzł
mi w gardle.
Smok jak gdyby nigdy nic
otworzył swoją paszczę i wziął w swoją paszczę lawowego dzika.
Pożuł chwilę jak twardego cukierka po czym wypluł kupkę kamieni.
- No nieźle...
Nie zdawałam sobie
sprawy, że sytuacja wokół nas wygląda aż tak źle. Ogień
pochłaniał drewniany dach, którego zgliszcza zaczynały spadać.
Utworzyłam swoistego rodzaju lodową tarczę, która miała bronić
mnie przed ogniem.
- Leć! - krzyknęłam do
smoka. - Uciekaj!
Sama zataczałam się i
próbowałam dojść do wyjścia, które teraz wydawało mi się
koszmarnie daleko. Po drodze leżało mnóstwo tlących się
drewnianych odłamków konstrukcji. Metalowe części wyginały się
pod dziwnym kątem jeszcze bardziej zagradzając mi drogę ucieczki.
Padłam na twarz. Moja
tarcza okazała się średnio przydatna, bo wraz z moją malejącą
siłą malała też siła mojej mocy.
Smok dalej stał w
tym samym miejscu gdzie pożarł dzika. Jemu ogień nie robił
żadnych szkód dzięki ognioodpornym łuskom. Kątem oka patrzyłam
na niego i widziałam, że on tez mi się przygląda.
Wreszcie ruszył
swoje ciężkie ciało i ruszył w moją stronę. Już myślałam, że
stałam się jego wymęczonym posiłkiem. Dlaczego nie pożarł mnie
wcześniej jak stałam tak blisko niego...?
Smok jednak tknął mnie
swoją ogromną łapą i obrócił na plecy. Zobaczyłam wtedy jak
kolejne ogniowe odłamki spadają na mnie. Smok osłonił mnie swoim
ciałem i podniósł swoją łapą. Wyprostował swoje skrzydła i
podniósł. Jednak zamiast torować drogę do drzwi, naruszył już i
tak słabą konstrukcję dachu i wyleciał. Poczułam chłodne
powietrze i zimny wiatr na mojej twarzy.
Smok wylądował na
głównym placu i położył mnie tam. Przewróciłam się na lewy
bok i widziałam jak wikingowie nieudolnie chcą gasić stajnię. Po
chwili widok przesłonił mi smok jakby chciał bym na nim się
chwilę skupiła. Spojrzałam mu u oczy.
- D-dziękuję... -
wyszeptałam, bo w tej chwili nie stać mnie było mnie na nic
więcej.
Smok kiwnął głową i
trącił mnie swoim pyskiem. Moja prawa ręka piekła strasznie, bo
rana, naruszona przez ogień, z powrotem zaczęła się maścić.
Smok dotknął ją swoim językiem, który był strasznie szorstki i
ciepły. Jednak po chwili poczułam ogromną ulgę. Rana zaczęła
się zasklepiać. Ogólnie poczułam się lepiej i choć jeszcze
trochę szumiało mi w głowie to wracałam do normalności.
Smok dalej patrzył na
mnie dziwnie życzliwie i postanowiłam, że spróbuję go dotknąć..
A nuż się uda...
Zbliżyłam swoją dłoń
w stronę bestii a ta zbliżyła swój pysk w moją stronę i mogłam
poklepać ją po paszczy. Udało się! Zdobyłam jego szacunek i
zaufanie!
- Jeszcze raz dziękuję...
- powiedziała cicho.
Smok patrzył na mnie
swoimi ślepiami i widziałam jak jego wielka paszcza układa swój
wyraz w coś na kształt uśmiechu.
Hejka wszystkim! Wiem, że dość długo nie wstawiłam rozdziału, ale oprócz szkoły i związanej z nią obowiązków, brakiem pomysłów i weny ogarnia mnie ostatnio też wielkie lenistwo. Staram się to przezwyciężyć, dlatego też ostatnio dosyć dużo rysuję. Wzięłam się ostatnio też za pisanie, zatem sama mam nadzieję, że w bardzo krótkim czasie pojawi się kolejny rozdział.
Pozdrawiam!
P.S. Jakby ktoś miał pomysł na imię dla smoka to niech da swoją propozycję w komentarzu. :)
Witam! Wiem, że JESZCZE mnie nie znasz, gdyż jestem tu nowa i nigdy nie komentuje starych postów, za co przepraszam ;)
OdpowiedzUsuńOkej, więc świetny pomył na fabułę tego opowiadania
Momenty z Jelsą są po prostu boskie! Tego nie da się obrać w słowa :D
Przyznam szczerze, że na początku opowieści, nie chciało mi się czytać, ale potem zaczęła robić się coraz ciekawsza :3
Gdy Jack "zdradził" Elsę, byłam wkurzona, a znów, gdy zginął, zrozpaczona, więc ty również umiesz dobrze na człowieka przelać emocje danego rozdziału :))
Wreszcie na czyimś blogu znalazłam, coś, że to tata Elsy jest tym złym, a nie oboje, lub tylko matka!
Ci piraci, pomysł był idealny!
Kristof jest w tym ff również bardzo fajno postacio, ale Ania, Emma, Pani Frots również... O dziwo, podoba mi się nawet Rox, chociaż nie to, że ją lubię, ale często przydaje się taka sukowata postać poboczna, czyż nie?
I szczerze powiem jeszcze, że nie mogę się doczekać oczywistego, czyli JACKA! Bez niego ani rusz, ale pewnie gdy zaczekamy, wymyślisz coś szupii dupi i te sprawy! :}
Oky, czy mogę coś jeszcze dopisać?
Może to, że pomysł z małą Elsą i Jackiem, którzy się zaprzyjaźnili, również był genialny, a potem stopniowo zaczęli się w sobie po uszy zakochiwać, aww takie kjut ;)
*Rozkmina roku, czy to przypadkiem nie była Astrid i ona nie zdradza Czkawki?* Cóż na to pytanie, mam nadzieję, że odpowiesz mi ty, w następnym rozdziale!
Dobra, mam nadzieję, że ten komentarz chociaż w małym stopniu Ci będzie wystarczał, ale teraz już nie przynudzam, tylko oczywiście życzę dużo weny, oraz z niecierpliwością czekam na nexta!
Pozdrawiam
~Juna