wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział 33 "Wikingowie"

   Słyszałam buczenie, które powodowało straszny ból głowy. Przypominały brzęczenie pszczół czy natrętnych komarów. Chciałam złapać się za głowę i zatkać sobie uszy, ale nie mogłam ruszyć ręką. Po dłuższej bezczynności i wnerwieniu, że nie mogę sobie pomóc, otworzyłam oczy.
Spodziewałam się, że to co się zdarzyło to był sen. Taki bardziej koszmar, ale jednak sen. Myślałam, że obudzę się w swoim ciepłym łóżeczku i Kai zaraz przyniesie mi gorącą czekoladę.
     Jednak tak nie było.
   Zobaczyłam popękane, sękate, sosnowe deski, które stanowiły sufit budynku. Dodatkowo podtrzymywały go, zdobione jak wyszycia na szydełku, sosnowe krokwie. Gdy przekręciłam głowę w prawą stronę ujrzałam okno, za którym rozpościerał się jeden z najpiękniejszych krajobrazów jakie w życiu widziałam. Były to góry i wzniesienia pokryte wzniosłymi sosnami w kolorze zimnej butelkowej zieleni, których czubki głaskały nisko lecące chmury. Niebo, które z trudem przebijało się przez kłębiaste żółtoróżowe chmury, było tak intensywnie niebieskie jak kolor oczu Jack'a w chwili wypadku. Słońce będące już blisko styku z okrążającym góry morzem, które odbijało i potęgowało ilość owczynach chmur, miało jeszcze tyle siły by swoimi promieniami otulić moją twarz.
   Przyznam, że oprócz uporczywego brzęczenia czułam się dobrze. Było mi ciepło, nic nie bolało. Nie mogłam tylko ruszyć moich rąk, by zatkać sobie te cholerne uszy.
   Odwróciłam wreszcie głowę w lewą stronę i zderzyłam się z czymś czarnym i twardym wydając głuchy dźwięk.
  - Ałaaa! - krzyknęłam.
     Brzęczenie w końcu ustało.
   To czarne łuskowate coś poruszyło się niespokojnie i odkręciło ukazując dwoje oczu w odcieniach głębokiej zieleni i delikatnych refleksach niebieskiego.
   Przerażenie mnie otumaniło. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Ten stwór był tak podobny do tego, który chciał mnie i moją rodzinę pozbawić życia. A teraz jego paszcza znajduje się kilka centymetrów od mojej twarzy.
   Stwór otworzył paszcze i ziewnął przeraźliwie jak gdyby nigdy nic. Patrzył tylko tymi wielkimi gałami.
  - H-hej...! - ktoś zza bestii zabrał głos.
   Nie miałam odwagi oderwać oczu od bestii, ale nowo przybyły zbliżył się szybko i odciągnął bestię ode mnie.
  - Nie bój się go. Nie zrobi ci krzywdy, prawda Szczerbatek?
   Stwór zszedł z mojego łóżka i zaczął bawić się z chłopakiem jakby zamiast wielkiej silnej bestii był zaledwie psem. Zdziwiła mnie taka ufność zwierzęcia do człowieka, a tym bardziej to, że stwór faktycznie nie był niebezpieczny.
   Przyglądałam się chłopakowi. Miał te same zielone oczy co mój wybawca, tyle że teraz bardziej wystraszone, jakby bał się jak na niego zareaguje. Byłam w stanie bardziej opisać jego wygląd. Miał brązowe nieco nastroszone krótkie włosy zakończone małymi warkoczykami. Jego twarz była podłużna, ze zgrabnym nosem, oprószonym kilkoma piegami i miał lekko zaróżowione usta. Był wyższy ode mnie myślę, że o połowę głowy i zdecydowanie mniej umięśniony od Kristoffa, a bardziej szczupły i wątły. Nosił czarny skórzany kombinezon, z którego wyróżniła się czerwona podobizna smoka na jego prawym ramieniu.
   Chłopak spojrzał w moją stronę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zaczerwienił się trochę, co widać było bardzo na jego bladej skórze.
  - Jestem Czkawka. - musiał widzieć rozbawienie na mojej twarzy, bo stał się czerwony jak burak. - Głupie imię wiem, ale tutaj wszyscy takie noszą. Podobno dziwne imiona odstraszają dzikie stwory, w tym trolle.
  - Boicie się trolli?
  - Ja tam żadnego nie widziałem, ale chodzą różne legendy.
   Legendy pfff. One żyją naprawdę i nie trzeba się ich bać. Gorzej z tym, że do najmilszych stworzeń nie należą.
  - Ja jestem Elsa. - powiedziałam po chwili. - Powiesz mi gdzie się znajdujemy?
  - Ojej przepraszam! - widziałam na jego twarzy zmieszanie. - To jest mój dom. Niestety nie było tyle miejsca, by umieścić tu też twoich przyjaciół, więc reszta jest u Pyskacza, naszego kowala. Nie mamy na wyspie zbyt wielu gości, więc nie opłaca nam się zbudować jakiś noclegów czy zajazdów.
  - To co to za dziura? - byłam trochę zbulwersowana faktem, że nie ma tu tego typu postojów.
  - Berk. - rzucił jakby ta odpowiedź była wystarczająca. - Wyspa, na której w zasadzie oprócz zgrai wikingów i smoków nic więcej nie ma.
  - Wikingów? Przecież oni od dawna nie istnieją...
   Przyglądał mi się podejrzanie i był tym bardzo zaskoczony.
  - Istnieją... - odparł. - Od zawsze tu jesteśmy...
   Nastała niezręczna cisza, którą przerywał Szczerbatek cichym posapywaniem.
  - A jak się czuje reszta mojej rodziny? - przerwałam.
  - Dziewczyna i chłopak mają się nieźle. Gorzej z kobietą, której siarka musiała mocno zaszkodzić... - dodał smutno.
  - Muszę do nich iść.
  - Ejejejej! Poczekaj! - prawie krzyknął jak próbowałam się podnieść. - Byłaś w najgorszym stanie z nich wszystkich i, co najdziwniejsze, wyglądasz najlepiej. Wszystko goiło się na tobie jak na psie i zostały tylko nieszkodliwe zadrapania. Lewa ręka może być jeszcze uciążliwa, ale to dasz radę przeboleć.
  - No to jak ze mną tak dobrze, to daj mi iść. - rozkazałam.
  - Poczekaj!
   Podszedł bliżej i zaczął grzebać coś przy łóżku.
  - Co ty robisz? - zapytałam zaniepokojona.
  - Koszmarnie się rzucałaś przez sen, spadłaś wiele razy z łóżka, na dodatek wrzeszczałaś jak staraliśmy się jakoś oczyścić ci rany, że musieliśmy Cię przywiązać, ale dopiero obecność Szczerbatka zadziała na Ciebie uspokajająco.
  - Aż tak było ze mną źle...?
  - Gorzej niż źle...
   Niczego nie pamiętałam. Jakby czas tego bólu ktoś mi wymazał. Chociaż może to dobrze... Pewnie przez te więzy nie mogłam ruszyć rękoma by zatkać uszy. Tylko co to było za brzęczenie?
  - Słuchaj... Ty też słyszałeś takie dziwny buczący dźwięk...?
   Zaryzykowałam. Zawsze mógł mnie uznać za wariatkę. Ten jednak uśmiechnął się pod nosem.
  - To Szczerbatek. Smoki jak śpią wydają takie dziwne dźwięki, tak samo jak my chrapiemy.
   Znaczy, że nie byłam obłąkana. Smoki brzęczą. To naprawdę było zabawne.
   Wstanie z łóżka nie należało do najłatwiejszych czynności, gdyż nie obyło się bez kręcenia w głowie. Jednak z pomocą Czkawki nie upadlam na podłogę.
  - Weź to i się przebierz. - dał mi do rąk stosik ubrań i masywne skórzane buty. - Twoja stara sukienka do niczego się już nie nadawała, a w paradując w piżamie wzbudziłabyś niemały podziw w osadzie.
   Miałam na sobie bezkształtną koszule nocną, sięgającą może połowy uda. Wzbudzić podziw? Pewnie nie mają tutaj zbytnich atrakcji.
   Wzięłam ubranie i weszłam do pomieszczenia wskazanego przez Czkawkę, które zapewne miało być łazienką. Nie przypominało jej wcale. Były tu ze dwa wiadra, jedno wypełnione na szczęście czystą wodą, a drugie w kącie, z którego capiło już na odległość, więc wolałam się do niego nie zbliżać. Na ścianie wisiał wypolerowany metalowy talerz, większy niż talerz, więc chyba to raczej była tarcza, która miała imitować lustro. Obok niego leżała drewniana szczotka z chyba końskim włosiem i żółte mydło.
   Zdejmując bezkształtna sukienkę zobaczyłam dosyć prymitywnie zszyte ramię, które trochę bolało. Faktycznie na ciele miałam mnóstwo zadrapań, otarć i siniaków, ale było to do wytrzymania. Najgorsza była szrama ciągnąca się od prawego łuku brwiowego aż do linii żuchwy. Była koszmarnie czerwona i strasznie wyróżniała się na tle mojej mlecznej skóry.
   Ubrałam się w to, co przyniósł mi Czkawka, co było granatowa bluzką z poszarpanymi krótkimi rękawami i małym dekoltem, srebrną rozkloszowana skórzaną spódniczką, skórzanym pasem zdobiony ćwiekami, getrami w tym samym kolorze co bluzka i czarnymi porządnymi skórzanymi wiązanymi pod kolana buty. Związałam sobie włosy w dość chaotyczny warkocz i uznałam, że nie wyglądam najgorzej. Dzięki tym ćwiekom wyglądałam chyba bardziej drapieżnie i ta szrama wyglądała jakby właśnie taka miała być.
Wyszłam z łazienki w dość dobrym nastroju i Czkawka, który na mnie czekał podniósł wysoko brwi ze zdziwienia.
  - Wow. Ładnie wyglądasz. - uśmiechał się przy tym. - Astrid mówiła, że będzie ci pasować.
  - A kto to Astrid?
  - A-Astrid to... - jego twarz znowu stała się czerwona jak burak i zaczął drapać się po karku. - T-to moja dziewczyna...
  - To powiedz jej, że ma świetnego chłopaka. - mrugnęłam do niego i walnęłam go łokciem w żebra czym zareagował cichym "Ał!". 
   Jego smok zaraz podszedł do nas ze zdziwieniem, jak mogłam zrobić mu krzywdę. Zaraz zaczął się do mnie łasić i ocierać o moje nogi. Dotknęłam jego łusek i zobaczyłam, że sprawia to i mnie i jemu ogromną przyjemność. Wyglądało na to, że smoki są w zasadzie potulne jak baranki, dopóki coś ich nie rozzłości.
   Zeszliśmy po stromych schodach i Szczerbatek, któremu chyba najbardziej zależało by wyjść z domu, otworzył drzwi pchnięciem swojego wielkiego pyska. Zalało mnie światło tak oślepiające, że przez chwilę nic nie widziałam. Zaraz jednak moim oczom ukazała się dosyć kolorowa drewniana osada. Wszystkie domki, choć każdy innej wielkości i kształcie, zbudowane były z sosnowych masywnych belek, dachy były bardzo strome, a na nich zamiast ptaków siedziały różnokolorowe smoki. Na początku bardzo się ich przestraszam, ale pomału zaczynałam przyzwyczajać się do ich obecności.
   Szczerbatek gonił jednego małego zielonego, jednak gdy ten wzbił się w powietrze, czarny smok zaprzestał gonitwy. Wtedy zobaczyłam, że miał dziwną czerwoną jakby protezę jednego płatka swojego ogona. Zapewne to odmawiało mu lotu. Biedny mały Szczerbatek.
  - Co mu się stało z ogonem? - zapytałam.
  - Ach... Kiedyś był mały wypadek i to w sumie dzięki temu się poznaliśmy, ale to długa historia. Jednak ja i on jesteśmy podobni. - uniósł swoją lewą nogę, na której zamiast stopy także widniała proteza. - Obaj jesteśmy niekompletni, ale świetnie się dopełniamy.
   To faktycznie była wielka przyjaźń. Byłam ciekawa, czy kiedyś opowie mi całą swoją historię i dowiem dlaczego tak się stało, jednak na razie musiałam poczekać.
   Skręciliśmy w lewo i zaraz słychać było gwar typowy dla miasteczek. Ludzie wielcy na dwa metry, potężni w barach i noszący długie, przeważnie splecione w warkocze, brody. Większość nosiła także metalowe hełmy z rogami na głowach. Trudno było znaleźć w tym zgiełku kobiety, które z daleka bardzo przypominały mężczyzn, ale wyróżniały się brakiem bród i pokaźnym biustem. Wszyscy biegali to tu to tam, pakując na swoje wozy żywność i broń, a zamiast koni były kolorowe smoki różnych gatunków, jednak najpopularniejsze wydawały się takie wyglądające jak wielkie tłuste parówki z wielkimi oczami, wielkim pyskiem, wielkimi brodawkami, ale za to malutkimi skrzydłami. Wszystkie smoki były zmęczone, jakby coś się działo i chodziły ciągle w te i we w te.
  - Co się dzieje? - zapytałam zaniepokojona.
  - Widzisz... - Czkawka odpowiadał niechętnie. - Ostatnio dzieją się tutaj dziwne rzeczy... Musimy być przygotowani w każdej chwili...
   Nie pytałam już więcej. Szłam za Czkawką do jakiegoś wielkiego gmachu, z którego słychać było stukanie metalu i metal. Zapewne dom owego kowala.
  - Siemasz Pyskacz! - Czkawka przywitał się z okutym w metal od stóp do głów człowiekiem.
  - Co mówiłeś? - ochrypłym głosem odpowiedział blaszany człowiek.
  - Cześć! - krzyknął Czkawka. - Co ty robisz w tym stroju?!
   Facet zdjął maskę i zobaczyłam starego mężczyznę z przerzedzonymi blond włosami i wąsami, niebieskimi oczami i olbrzymią gębą jak u tych brodawkowatych smoków, z czego jego żuchwa była bardziej wysunięta od górnej części uzębienia. Na dodatek posiadał kilka srebrnych zębów.
  - Sprawdzam swój nowy strój.
  - Coś chyba nie zda się do niczego. - powiedział Czkawka lustrując Pyskacza - Możesz w tym chodzić?
  - Pewnie! - postawił jeden krok i już leżał na ziemi. -Albo raczej nie...
  - Pomogę ci to zdjąć. Zaczekaj...
   Czkawka zdejmował kolejne części żelaznego kombinezonu kowala, ukazując tym samym protezę jego prawej ręki i nogi oraz wielką tuszę.
  - No już! - zakończył. - Pyskacz, poznaj Else, naszego gościa.
  - Miło mi Cię poznać. - powiedziałam.
  - Mnie również, madame. - wziął moją rękę i pocałował niczym dżentelmen - Pyskacz, do usług!
   Kiwnęłam głową. Było to trochę żenujące.
  - Dobra - Czkawce też wydawało się to dziwne i chciał szybko stamtąd iść. -  My idziemy zobaczyć jak ma się reszta naszych gości, do zobaczenia.
   Choć Pyskacz bardzo chciał nam towarzyszyć choć w drodze, to Czkawka przypomniał mu o zaległych zamówieniach na topory, miecze i inną broń, więc kowal szybko się wycofał i wrócił do swoich obowiązków.
  - On jest naprawdę w porządku. Jest dla mnie jak ojciec... - mówiąc to trochę zadrżał mu głos.
   Dalej szliśmy w milczeniu. Jednak droga trwała może z dwie minuty i po chwili spotkałam się z moją rodziną.
  - Elsa!
   Anka rzuciła mi się na szyję i ściskała tak mocno, że myślałam iż mnie udusi.
  - A-Anka... T-też się cieszę, ż-że Cię w-widze... a-le puść...
  - Ojej... Przepraszam! - zwolniła uścisk dając mi powierza do płuc. - Jestem taka szczęśliwa, że Cię widzę! Myślałam, że nie wstaniesz, bo wyglądałaś tak okropnie... A tu proszę! Żyjesz i jesteś cała i zdrowa! - jej uścisk znowu się nasilił.
  - Ania... Daj jej złapać powietrza, bo już nie będzie taka cała i zdrowa. - Kristoff zabrał głos.
  - Oj no tak... - zaczerwieniła się i odsunęła się na odległość łokci.
  - Jak się masz, nasza bohaterko? - zapytał mnie Kristoff.
  - Teraz próbuję złapać powietrze... - trochę zażartowałam - Tak to całkiem dobrze, ale czemu nazywasz mnie bohaterką? Ja nic takiego honorowego nie dokonałam...
  - Jak to nie? - był bardzo zdziwiony. - A kto odciągnął od nas smoka i walczył z nim, aż do skrajnego wyczerpania? Gdyby nie ty Czkawka zobaczyłby po nas tylko spalone kości. Ja nie miałem tyle siły by tego dokonać, a ty owszem.
  - Ja powinnam ci podziękować, że zająłeś się moją rodziną... - byłam strasznie wzruszona, że tak uważał i chciałam odbić piłeczkę.
  - Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłem się na coś przydać.
Byłam wdzięczna, że miałam takiego wiernego przyjaciela. Zawsze mogłam na nim polegać.
   Spojrzałam w róg pomieszczenia, gdzie na łóżku leżała mama, przykryta kocem aż po szyję. Jej twarz była koszmarnie blada, wręcz sina i miała fioletowe wory pod oczami. Jej włosy były tłuste, a twarz cała pokryta była małymi kropelkami potu. Dotknęłam jej czoła, które było koszmarnie gorące. Było z nią naprawdę źle...
  - Oj mamo... - westchnęłam, a w kącikach oczu pojawiły się łzy.
   Mama zareagowała na dźwięk mojego głosu, czym poruszyła lekko głową i starała się otworzyć oczy. Te były jakby wygasłe, bez żadnego wyrazu, a białka całe przekrwione.
  - Elsa... - głos jej był tak samo słaby jak cała ona.
   Wtedy już nie wytrzymałam i łzy pociekły mi po policzkach. Chciałam ją przytulic, ucałować, powiedzieć, ze wszystko będzie dobrze. Jednak jak tylko ją dotknęłam widziałam na jej twarzy grymas bólu, więc siedziałam tylko w kuckach kilka centymetrów od jej głowy i patrzyłam na nią. Wiedziałam, że nie wyjdzie z tego stanu.
  - Słonko, nie płacz... - wyszeptała. - Wszystko jakoś się ułoży...
   Widziałam jak trudno było jej wymówić te słowa. Winiłam się, że nie potrafiłam jej uratować. Wiem, że robiłam wszystko co w mojej mocy... Ale mogłam zrobić więcej do cholery!
   Nie mogłam pozwolić sobie na utratę kolejnej osoby. Za wiele dla mnie znaczyła.
   Poczułam na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Odwróciłam się i przytuliłam mocno do Czkawki. Płakałam jeszcze mocniej i potrzebowałam kogoś kto podtrzymał by mnie na duchu.
  - Daj jej odpocząć... - powiedział.

***

   Poszliśmy całą gromadą do tutejszej sali obrad, gdzie zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka.   Panowała tutaj ponura atmosfera, a ludzie co bądź się o coś przekrzywiali i pili piwo, które co chwila znajdowało się na podłodze. W powietrzu unosił się zapach tegoż trunku i spoconych ciał. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec, ale jako gość musiałam uczestniczyć w tym wydarzeniu. Nie wzbudzaliśmy zbyt wielkiego zainteresowania, chwilę nas oceniali i z powrotem wracali do pokrzykującej rozmowy. Zasiedliśmy obok Czkawki przy wielgaśnym okrągłym stole i wtedy dopiero wszyscy zaczęli się uciszać i zajmować siedzące miejsca.
  - Witajcie! - zabrał głos Czkawka. - Wiem, że przyczyny naszego spotkania nie są raczej sprzyjające, ale musimy wreszcie obgadać co zrobić z tą plagą!
  - Jaką plagą? - szepnęłam do Czkawki, a ten uciszył mnie dłonią, tłumacząc, że później mi wyjaśni.
  - Zginęły wszystkie moje plony! - krzyknął ktoś.
  - A ja straciłem połowę owiec! - wrzasnął ktoś inny.
   Zrobiło się na powrót głośno i każdy wyraził swoje niezadowolenie. Znów tłukły się kufle piwa, ktoś kogoś uderzył i drugi mu oddał. Powstał harmider, który ciężko było ujarzmić.
  - Hej hej hej! - wrzasnął Czkawka. - Spokój! To są obrady, a nie zapasy! Swoje osobiste rozrachunki proszę rozliczać poza budynkiem!
   Gwar trochę opadł, ale słychać było nieprzyjazne pomruki. Otworzyły się drzwi i wyszło ze czterech rosłych wikingów i jeszcze nim wrota się zamknęły ujrzałam jak jeden drugiemu dał w pysk tak mocno, że aż wypadły mu jedynki.
  - Czy ktoś znalazł może sposób na jakieś skuteczne zwalczenie? - zapytał Czkawka trochę bez entuzjazmu.
Po poruszeniu i smutnych pomrukach można było odczytać, że niekoniecznie.
  - Dobrze... Zatem potrzebujemy chętnych pomocników dla Pyskacza. Ktoś musi pomóc brodaczowi wytwarzać kolejną broń.
   Zebrani spuścili głowy i nikt za bardzo nie chciał zostać kowalem.
  - Lepiej walnąć z młota te bestie!
  - Chcemy działać, a nie stać w miejscu!
  - Ale co wam po działaniu tępym toporem czy jego brakiem?! - krzyknął Czkawka. - Ktoś musi broń wytwarzać byście wy mogli nią walczyć!
  - Możemy gołymi rękami!
  - Mamy broń! Nie potrzeba więcej!
  - Z nimi to jak z dziećmi... - westchnął Czkawka.
  - Ja zostanę.
   Wszyscy spojrzeliśmy na Kristoffa. Nikt nie spodziewał się, że nowo przybyły będzie chciał dołączyć do walki przeciwko nieswojemu wrogowi. Bądź co bądź Kristoff świetnie tu pasował. Był tak samo rosły jak wikingowie, tak samo silny, jedyne co, to nie posiadał brody i odpowiednich ubrań.
  - Kristoff...? - Anka objęła go za ramię. - Chcesz tu zostać...?
  - Trzeba im pomóc. Widzisz, że nie dają sobie rady.
  - Widzicie nawet gość jest rozsądniejszy od was. - powiedział Czkawka. - To może i wy będziecie jak nowo przybyły pomożecie staremu kowalowi?
Po sali rozniosły się szepty i kilka rąk poszło w górę.
  - Dziękuję. - Czkawka był wyraźnie zadowolony. - Ja, zgodnie z własnym sumieniem i naradzie z moimi najbliższymi przyjaciółmi, lecę na Szkocie Wyspy by przeprowadzić rozmowy pokojowe. A wy w tym czasie... Proszę, nie pozabijajcie się nawzajem i postarajcie się zapobiec pladze. - rozniosły się wiwaty i piwo znów lało się strumieniami po podłodze. - Sączysmark, ciebie mianuję na mojego zastępcę do mojego powrotu.
   Sączysmark, rosły brunet z groźnym wyrazem twarzy, siedzący po lewej stronie Czkawki poniósł się z krzesła i skłonił się.
  - To będzie zaszczyt, wodzu. - odpowiedział basem.
  - Zatem ogłaszam koniec obrad! Dziękuję!
   Przeciskaliśmy się przez pijanych wikingów w stronę ogromnych metalowo-drewnianych drzwi.
  - O co chodzi z tą plagą? - starałam się przekrzyczeć rumor.
  - Widzisz... od blisko ponad roku plaga dziwacznych stworów zajęła nasze ziemię, niszcząc wszystko co napotka na swoje drodze. Przybierają różne postacie i różnymi metodami trzeba je unicestwiać, co naprawdę nie jest proste... - przerwał na chwilę otwierając wrota. Na dworze było o wiele ciszej. - Wszyscy uważają, że to klątwa rzucona przez naszych Szkockich wrogów, jako zemsta za zagrabianie ich ziem. Dlatego lecę tam, by przeprowadzić z nimi rozmowy, bo może wreszcie ustanowilibyśmy pokój i zapanowałby spokój.
  - A mogę lecieć z wami? - zapytałam.
  - Nie wiem czy dasz tam sobie radę...
  - Jestem księżniczką. Wygłaszanie mów to dla mnie chleb powszedni. Poza tym może trzeba będzie ugasić wasz gwałtowny temperament...
  - Księżniczką...? - był trochę zdziwiony. - Odważna jesteś, że chcesz lecieć z wikingami, ale z wielką chęcią cię zabiorę. Trzeba będzie wybrać dla ciebie odpowiedniego smoka.
   Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wreszcie miałam okazję wzbić się w powietrze na tej kolorowej gadzinie.

3 komentarze:

  1. Świetny!
    Cieszę się, że El się cieszy :D
    Weny~Snowmoon

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, jaki super rozdział ^^
    Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i wyprawa do korony chyba trochę się przedłuży xd
    Czkawka świetnie się zachowuje xd Po prostu go uwielbiam. Myślałam na początku, że zakocha się w Elsie i wgl, ale jednak nie xd Wiec to chyba tylko ja mam taką zdolność do rozwalania związków i unieszczęśliwiania głównych bohaterów xd
    W każdym razie mam nadzieję, że mama Elsy i Anny wyjdzie z tak ciężkiego stanu, i wszystko będzie dobrze. Trochę mi to nie pasuje, że Elsa jedzie do Szkocji, ale... no cóż ^^
    Pozdrawiam ciepło i życze mnóstwo weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie! Kocham i czekam na next! Weny!

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect