czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział 32 "Grrrrrrrrrrr!"

  - P-piraci? - zapytała z niedowierzaniem Anka.
  - A czego się spodziewałaś?
  - Jesteś draniem! Myślałam, że mnie kochasz! A ty uwięziłeś nas tu jak jakieś zwierzęta!
  - Kocham...? - Alex był bardzo zaskoczony. - To, że Cię pocałowałem nic nie znaczyło... Ty naprawdę myślałaś, że mamy jakąkolwiek przyszłość...?
  - J-ja...
  - Nie wierzę. Naprawdę...? Jesteś jeszcze bardziej głupia i naiwna niż sądziłem...
  - Nie jestem głupia. - odpowiedziała ostro.
  - Oj przepraszam, że Cię uraziłem, księżniczko. Myślałem po prostu, że masz więcej oleju w głowie...
   Odpowiedzią było jedyne "Grrrr!" wydobywające się z gardła Anki. Była naprawdę wściekła, że dała się tak łatwo oszukać.
  - Północ zbliża się wielkimi krokami. - powiedział do siebie - Musimy w tym czasie zawrócić i skręcić przed Ostrymi Skałami, bo inaczej czeka nas nieprzyjemne spotkanie...
  - Jakie spotkanie? - wyrwało mi się.
   Spojrzał na mnie zaskoczony, bo widocznie to, co powiedział nie miało dojść do naszych uszu. Za chwilę jednak przybrał tajemniczą minę jakby to wszystko tak właśnie miało wyglądać.
  - Nieprzyjemne. Tyle musicie wiedzieć. A teraz, życzę miłej nocy.
   Na odchodne zaśmiał się przerażająco, a jego śmiech odbijał się od ścian pomieszczenia tak bardzo, że aż bolała głowa. Zamknął jeszcze drzwi i zabrał ze sobą latarenkę przez co nie miałyśmy żadnego źródła światła - tylko przenikającą ciemność.
   Słyszałam i czułam na policzku przyspieszony oddech Anki. Była naprawdę przerażona zaistniałą sytuacją.
  - No już... Wszystko będzie dobrze... - mama starała się ją uspokoić.
  - Nie będzie... - powiedziała Anka drżącym głosem. - Nic już nie będzie dobrze... Zostaniemy więźniami piratów i nie wiadomo co nam się przytrafi, ale na pewno nic dobrego. Zostaniemy zbite, sprzedane i rozdzielone i raczej nigdy więcej się nie zobaczymy... Możemy równie dobrze nie przeżyć tej nocy...!
  - Odpuść...
   Jej przerażenie i panika zaczęła ogarniać również i mnie. Starałam się tego nie pokazywać, zachować zimną krew, bo wiedziałam, że mama także traci nadzieję na jakiekolwiek dobre zakończenie...
   Siedziałyśmy cicho jak myszy pod miotłą. Byłyśmy zmęczone, przestraszone, zmarznięte. Każde skrzypniecie, kroki lub odgłos świszczącego wiatru przechodzącego przez małe szczeliny statku, powodowały podniesienie ciśnienia. Nie było szansy, by choć na chwilę zmrużyć oczy. Byłam wściekła, że nie zaufałam swoim przeczuciom. Czułam jakbym to ja zawiodła, chociaż wiem, że to co się stało nie było do końca moją winą.
   Załoga ewidentnie do czegoś się przygotowywała, bo ludzie biegali w te i wewte. Na szczęście nikt nie miał zamiaru nawet wchodzić pod pokład, co było nawet pocieszające. Ania oparła głowę na moim ramieniu i po niedługim czasie przybrała regularny oddech i bicie jej serca się uspokoiło. Udało jej się zasnąć.
   Ja nawet jakbym bardzo chciała nie potrafiłam zmrużyć oczu. Po głowie przelatywały mi wszelkie możliwe obrazy tego, co może z nami się stać. Moja krew aż wrzała z przerażenia. Nie mogłam dopuścić by cokolwiek złego nam się stało... I tak już wiedziałam, że przeskrobałam sobie tym, że ojciec był na mnie wiecznie zły. Gdyby nie to, nie byłoby nas tutaj i pewnie każda z nas chrapałaby teraz pod ciepłą pierzynką śniąc o gorącej czekoladzie. Zamiast tego podskakiwałam na każdy odgłos rozchodzący się w głuchej ciszy...
   W tejże chwili ktoś popędził w stronę zaryglowanego wejścia pod pokład i zaczął grzebać coś przy kłódce. Wszystkie podskoczyłyśmy w jednej chwili, Anka natychmiast się zbudziła. Ktoś otworzył z hukiem drzwi i zszedł te kilka stopni.
  - Nic nie widać... - głos był bardzo gburowaty i ochrypły.
   Dla niego może faktycznie nie, ale otwierając drzwi przyniósł ze sobą słabe światło Księżyca. Widziałyśmy jego przygarbioną sylwetkę w niebieskim świetle. Poruszał się jak przystało na starego wilka morskiego.   Chodził w jakimś niewiadomym dla siebie celu, co chwilę wykrzykując coraz to barwne przekleństwo, jak uderzał się lub potykał o niewidoczne przedmioty. W końcu zaczął czegoś szukać w za dużych spodniach sięgających kolan, aż wreszcie wyciągnął zapałkę, którą podpalił o najbliższą stojąca beczkę. W ciepłym świetle ujrzałyśmy wtedy jego starą, pomarszczoną twarz, z mnóstwem blizn i brodawek, a do tego nosił długą siwą brodę. Trudno było określić kolor oczu czy ubioru jaki nosił, ale obstawiałbym niebieskie spodnie i pomiętą koszulę w czerwone paski.
   Ów wilk morski, jak zaczynałam go nazywać, dalej szukał czegoś po co tu przyszedł. Skierował się w najodleglejszy kąt pomieszczenia i z niemałym okrzykiem radości zaczął podskakiwać. Patrząc na niego bałam się, że zaraz połamią się jego wychudzone nogi - same kości okryte cienką warstwą bladej skóry.   Jego zapałka szybko zgasła, ale wtedy usłyszałyśmy charakterystyczny dźwięk otarcia metalu o metal. Gdy dziadek się obrócił zobaczyłyśmy jak w rękach trzyma wielką piracką szablę, która odbijała zimne światło Księżyca. Wtedy dziadek ujrzał nas, jak kuliłyśmy się zmarznięte do ściany. Szybko zapalił drugą zapałkę i zamrugał dwa razy szybko swoimi rozbieganymi oczkami, jakby myślał, że najpierw mu się tylko przewidziałyśmy.
  - No, no, no... - zacmokał i uśmiechnął się, ukazując swoją kolekcję zaledwie trzech zębów.
   Choć uważałam go za przygarbionego dziadka, który dziwnym trafem skacze i nie łamią mu się nogi, ten nagle się wyprostował, stając się wyższy o nawet trzydzieści centymetrów. Trzymaną w ręku szablą zaczął wymachiwać tak bardzo, że wszystkie dzielące nas beczki zaczęły odskakiwać, a odległość nas dzieląca zaczęła się przerażająco szybko zmniejszać.
  - Kogo my tu mamy? - jego głos drażniąco działał na moje uszy.
   Gdyby nie fakt, że miałam zakneblowane ręce z wielką ochotą dałabym mu w twarz. Dziadek był już za blisko. Zbliżył twarz do mojej i czułam jego śmierdzący oddech, którym mnie obdarzył. Plunęłam na niego i chociaż to podziałało, bo odsunął się o jakiś metr. Zaraz jednak dostałam plaskacza w policzek, który zaczął piec tak jakby ktoś trzymał moją twarz obok ognia.
  - Głupia dziewucha! - krzyknął i zaczął grzebać w swoich przepastnych kieszeniach. - Aha! To powinno nauczyć Cię pokory.
   Wyjął zabrudzona szmatę i przewiązał tak, że nie mogłam już nic powiedzieć. Śmierdziało tak koszmarnie czosnkiem, który starał zabić się smród zgnilizny, że myślałam, iż zaraz zwymiotuję.
  - Zostaw ją! - krzyknęła mama, która pierwsza obudziła się z przerażenia.
  - Mamusia też nie umie siedzieć cicho? - zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie. - Więźniowie nie potrafią się kulturalnie zachować...? Cóż... W takiej sytuacji bez żadnej dyscypliny... Będę starał się Was jakoś jej nauczyć...
   Mamie i Ance też przewiązał inne śmierdzące szmaty wokół ust. Jego obślizgłe ręce złapały mnie za nadgarstki i podciągnęły do góry. I choć jak stałam byłam od niego o głowę wyższa to nie zmieniało to faktu, że ten, choć stary, dziad może zrobić mi krzywdę. Nie czułam się jakoś bardziej bezpieczna, a wręcz przeciwnie - wcześniej miałam obok siebie chociaż mamę...
   Stał tak przede mną i wyglądał mnie oceniał - jego wzrok leciał od palców stóp aż do czubka głowy.
  - No no... Niezły mamy towar na pokładzie... - zacmokał przy tym głośno, a ja miałam wielką ochotę zwymiotować.
   W tym momencie rozległ się huk. Był on tak ogłuszający, że starzec złapał się za głowę i odskoczył do tyłu. Z otwartych drzwi zamiast delikatnego niebieskiego światła Księżyca, wtoczył się tuman szarego i gryzącego pyłu. Wszyscy zaraz zaczęliśmy kaszleć, a przynajmniej wilk morski, bo my chociaż się krztusiłyśmy, przez te brudne szmaty nie mogłyśmy nic zrobić. Zaczęłam płakać. Nie tylko, że pył podrażnił mi śluzówkę oka, ale też bezradności.
   Stary wilk, choć widać, że nie był w najlepszym stanie, poszedł na górę powlekając nogami.
W zasadzie to może jest idealna chwila na jakąś ucieczkę? Tak... Elsa, przecież jesteśmy na środku morza, jak tu uciec....?
   Głowa zaczęła mnie strasznie boleć jakby przez te chwile przybrała na wadze, a do tego nie mogłam złapać powietrza. I jeszcze ta koszmarna szmata... Było strasznie, duszno, gorąco. Czułam, że zaczynam odpływać...
   Nagle poczułam przyjemny chłód na moich nadgarstkach. Stres działał na mnie zazwyczaj bardzo niekorzystnie, ale wychodziło na to, że nie on jest motorem mojej mocy. Jak mogłam w ogóle o niej zapomnieć? Przecież to pośrednio przez nią się tutaj znaleźliśmy. Sznur, który owijał moje nadgarstki szybko skruszał i po chwili już go nie było. Wytworzyłam lodowy sztylet, który rozciął wszystkie inne więzy, a z szmaty na mojej twarzy pozostał jedynie lodowy proszek. Rozwiązałam szybko też mamę i siostrę, ale te były strasznie ospale, jakby unoszący pył miał jakąś usypiającą własność. I w tym momencie nastąpił drugi huk. Tyle, że ten był bardziej przerażający. Załoga zaczęła krzyczeć i słychać było rozrywane liny i dziwne szumy. Wtedy do naszego pomieszczenia zaczęła wtaczać się jakąś zielona i gęsta mgła. Śmierdziała odorem zgniłych jaj i długo niepranych brudnych skarpet. Spowalniała nasze ruchy i choć bardzo chciałyśmy dostać się na górę, to było to niemożliwe do wykonania.
   Ujrzałyśmy postać stojącą na szczycie schodów, która pomimo niewdzięcznego zapachu bardzo chciała dojść do najbardziej zagęszczonego przez nią miejsca. Lecz wtedy za nią zapaliło się światełko, które w oka mgnieniu z małego punkciku, stało się wielką kulą ognia i postać w jakiś nieokreślony sposób przekoziołkowała w naszą stronę. Ogień podpalił zgniłą mgłę i znajdował się wszędzie. Nie było możliwości żadnego wyjścia.
   Postać wstała, choć z wielkim oporem i trudnością złapania życiodajnych cząsteczek tlenu.
  - C-chodźcie... - powiedział.
   Postać kaszlała i jej głos bardzo chrypiał, ale go poznałam. Kristoff wyglądał gorzej niż zaledwie kilka godzin wcześniej - jego twarz zachowywała jak parafina pod wpływem ognia – jakby się topiła. Na szczęście nie zabrało to jego wielkiej siły i odwagi. Przełożył przez ramię już nieprzytomna Ankę, a ja przytrzymywałam słaniającą się mamę.
   Było tak koszmarnie gorąco, że nie wiedziałam gdzie mam iść. Ból głowy narastał, a nakłady czystego tlenu zaczęły się w zaskakująco szybkim tempie kończyć. Wytworzony przeze mnie lód rozpuszczał się po chwili, nie zostawiając żadnego śladu. Zaczęłam się słaniać i już sama nie miałam siły iść dalej, a jeszcze do ziemi przegniatała mnie mama, która już całkowicie straciła przytomność. Dzięki Bogu Kristoff miał długi pas przepasany przez biodra, którego koniec ciągnął się jakieś pół metra za nim. Przytrzymałam się niego, bo chociaż tak byłam w stanie wiedzieć gdzie idę. Moje oczy zaczynały się powoli zamykać, bo zaczęły strasznie piec, a do tego tak koszmarnie bolała mnie głowa... Języki ognia drażniły moją bladą skórę zostawiając po sobie okropne czerwone plamy. Czułam, że sama zaczynam odpływać i koszmarnie dużo wysiłku musiałam włożyć by podnieść nogę na schody.
   Udało nam się w końcu wyjść z tej zamkniętej pułapki. Na chwilę załapałam chłodne powietrze tej koszmarnej nocy. Było to jak zbawienie dla i tak już poharatanego ciała. Położyłam mamę obok Kristoff'a, który starał się ocucić Ankę.
   Cały okręt wyglądał jakby zamiast po morzu dryfował po rozpalonej magmie. I w zasadzie naprawdę tak było. Płonęła woda, płonął okręt. Załoga starała się jakoś temu zaradzić, ale w większości przerażeni wskakiwali do wody, w przekonaniu, że uzyskają lodowatej pomocy, ale wtedy pożerał ich piekielny ogień rozpościerający się po morzu.
     Zero możliwości ucieczki.
   Potrzebowałam chwili, by jakkolwiek dojść do siebie. Ogień był wszędzie, ale na górze cudem dawało się jeszcze wytrzymać. Choć dalej niemiłosiernie bolała mnie głowa, starałam się zepchnąć na drugi plan.   Musiałam trzeźwo myśleć.
   Zaczęłam się rozglądać po okręcie, w poszukiwaniu jakiegokolwiek pomysłu, ratunku. Przecież musi być jakieś wyjście. Jack też by czegoś szukał i znalazłby wyjście.
   Na maszcie widniały głębokie dziury jakby po pazurach. Mój wzrok powędrował w górę i ujrzałam główny powód całego zamieszania.
   Na porwanych żaglach wczepiony był pokryty łuskami brązowy stwór, który mienił się w świetle ognia. Posiadał masywne skrzydła, które bez trudu mogły ponieść tłustą kreaturę. Jego ogon był dłuższy od całego ciała i to on w większości sprawiał, że nie spadał z masztu. Gdy tak starałam określić jakim cudem taki wybryk natury może istnieć, obrócił w moją stronę swój wielki łeb, umieszczony na długiej szyi. Jego oczy, w kolorze czekolady, skrzyżowały się z moimi. Jego źrenice natychmiast się zwężyły się. Powoli jego łapy z ogromnymi i ostrymi jak brzytwa pazurami zaczęły przesuwać się w dół. Chłapnął paszczą ukazując chyba miliard błyszczących śnieżnobiałych zębów, które zapewne były jeszcze ostrzejsze niż pazury. Nie chciałam sprawdzać swojego przypuszczenia. Kreatura zbliżała się do mnie w bardzo szybkim tempie, cały czas uważnie mnie obserwując. Ja także nie spuszczałam z niego wzroku – byłam sparaliżowana.
   Tyle byłoby z mojego racjonalnego myślenia. Moje nogi były jak z ołowiu i nawet nie starałam się ich podnieść. Wiedziałam, że za chwilę stanę się koleją potrawką tego przerażającego smoka.
   W moich uszach świszczała cisza, jakby hulał tam tylko wiatr. Wiem, że powinnam słyszeć krzyki, spalanie drewna, wybuchy kolejnych beczek z prochem, cokolwiek. Ale nie było nic. Jakby czas się zatrzymał i i byłam tylko ja i smok. Ten stanął przede mną i wyraźnie nie był przyjaźnie nastawiony. Co chwila chłapał paszczą i dalej groźnie się na mnie patrzył. Moje przerażenie i panika sięgały zenitu i wiedziałam, że wystarczy, by ten stwór jeszcze raz chłapnął paszczą, w której spokojnie zmieściłyby się trzy osoby i połknąłby je w całości, bez mrugnięcia okiem. Wszystko stracone....
  - Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
   To był ten sam głos! Ten, który słyszałam, gdy w lesie spotkałam wilki. Oblała mnie fala spokoju i poczułam się lepiej. Wiedziałam, że ktoś we mnie wierzy.
   Jednak zza smoka wyłonił się jego długi ogon. Nie zauważyłam wcześniej, że jest on najeżony kolcami. Teraz się nim zamachnął jak wielką maczugą. Upadłam na ziemię, jednak i tak zahaczył o moje plecy, rozdzierając jeszcze bardziej moją zniszczoną już sukienkę. Bolało jakby ktoś strzelił we mnie batem. Piekło przerażająco, a moje oczy po raz kolejny dzisiaj stały się wilgotne.
   Miałam już dość. Czułam, że już nie wstanę. Najchętniej zasnęłabym tak, choć wiem, ze zaraz pożegnam się ze swoim życiem. Ale ten głos... Dawał mi nadzieję, że może tak krytyczna sytuacja się polepszy.
  - Grrrrrrrrrrrrrrrrrrr!!! - zawył smok tak głośno, że myślałam, że pękną mi bębenki.
Wypuścił za tym kolejna salwę ognia, który zapalił jak świeczkę maszt. Ten zaczął trzeszczeć i stękać, że po dłuższej chwili upadł, powodując wielką dziurę i pomału statek zaczynał tonąć.
     Sytuacja stała się krytyczna.
   A może...? Nie miałam już sił na nic, ale moja siła woli kazał mi wstać. Wręcz krzyczała bym przestała być taką ofiarą. Widziałam jak osoby, które kocham są ledwo żywe. Anka w ramionach Kristoff'a wyglądała jak zniszczona śpiąca lalka, a mama leżąca obok jeszcze gorzej.
   Jack też by walczył. Zrobiłby wszystko by nas uratować. Ja... Mnie nie udało się uratować Jego, ale dla Niego muszę być silna. Muszę walczyć dla innych.
   Całe ciało było temu przeciwne, ale wstałam. Musiałam wreszcie być silna. Patrzyłam na smoka nie z przerażeniem, lecz z wściekłością. Miałam go po dziurki w nosie.
   Wszystko wokół trawił ogień, ale udało mi się wytworzyć lodowy miecz, który nie rozpuścił się po chwili. Był bardzo ciężki i myślałam, ze zaraz go upuszczę, ale znalazłam wewnątrz siebie nieznane dotąd pokłady siły i energii, które sprawiły, że stałam twardym krokiem na rozpadającej się łajbie.
   Bestia dalej była agresywna i dołożyła do swoich ataków ogonem także ostre jak brzytwa zęby. Zgrabnymi skokami udawało mi się omijać wszelkie ciosy, ale dostałam ogonem w lewe ramię tak mocno, że myślałam, iż już nie mam całej ręki. Krew lała się po niej jakby ktoś nie zakręcił kranu w wannie. Miałam problem z utrzymaniem miecza i jak smok kolejnym razem się zamachnął nie zdążyłam uskoczyć. Odrzucił mnie na drugi kraniec łajby. W głowie kręciło mi się tak, że nie byłam w stanie skupić na chwilę wzroku na czymkolwiek. Woda powoli pochłaniała statek i wiedziałam, że niedługo i my znajdziemy się pod wodą.
   Skierowałam wzrok ponownie na smoka, a ten bardziej zainteresował się moją rodziną. Kristoff nie był w stanie się bronić.
   Z wielkim oporem udało mi się ponownie wstać. Myślałam, że mój żołądek urządził sobie jakąś imprezę i zaraz zwrócę całą jego zawartość.
   Potwór już nabierał powietrza by zionąć ogniem. Zaczęłam krzyczeć i biec. Miecz w moich dłoniach lśnił, odbijając nikłe światło księżyca, który ledwo przebijał się przez ogniste chmury. Chciałam uśmiercić bestię lub przynajmniej zrobić taką krzywdę, by sobie poszedł gdzie pieprz rośnie. Zbliżałam się do niego z zadziwiającą prędkością. Smok kątem oka zobaczył błysk miecza i swój wielki łeb zwrócił znów w moją stronę.
   Już po raz kolejny wiedziałam, że to koniec. Zamknęłam oczy i czekałam na piekący ból.
  - Spokój!
   Krzyk rozniósł się z góry. Spojrzałam szybko za jego źródłem, ale wiedziałam , że to był błąd. Smoka nie obchodziło co lub kto mówi. Zionął ogniem w moją stronę.
   Jednak nie poczułam bólu.
   Osoba „z góry”, zmaterializowała się nagle przede mną i ochroniła mnie swoją tarczą.
  - Żyjesz?
   Ledwo widziałam na oczy, ale zdołałam jeszcze zobaczyć jak wygląda ratująca mnie osoba. Był to mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy i dobrze zbudowany, ubrany w czarny strój. W pamięci zaryły mi się jeszcze jego zielone oczy, przypominające trawę w słoneczny letni dzień.
  - Nie...
   Nie miałam już siły.
   Zemdlałam.








Hej! Przepraszam, że tak późno, ale nawał pracy. "Lalka", testy, kartkówki... Za dużo roboty za mało czasu. Ale za tydzień ferie <3 Postaram się wtedy trochę nadgonić
Dzisiaj Tłusty Czwartek! Jak tam Wasze pączki? Ile zjedliście? Ja już 5, ale dzien się jeszcze nie skończył ^^

1 komentarz:

  1. Podejrzewam że ten mężczyzna to Czkawka.
    Rozdział jest genialny. Czekam na next i zampraszam na Mroźna Historia Hogwartu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect