Ten rozdział dedykuję
wszystkim, którzy czytają mojego bloga, a szczególnie tym, którzy
tak długo czekają na kolejny rozdział, a ja głupia go nie dodaję.
Największy dedyk (bo
chyba tak to mogę nazwać) jest dla Wiktorii, która bardzo mnie
wspiera i często daje mi wirtualnego kopa w d***, bym wreszcie
wzięła się do roboty (jestem koszmarnym leniem XD) :*
Zatkało mnie. Mama tutaj...? Ale...
Co ona właściwie tu robi...?
- M-mamo...? - tylko tyle zdołałam
wykrztusić.
Tyle pytań ciągnęło mi się na
usta, ale żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło.
Przerażała mnie myśl, że teraz wie już wszystko o moim sekrecie.
O tym, że przez tyle lat ukrywałam swojego najlepszego przyjaciela
i chłopaka przed niewiedzą rodziców, a ten głupek teraz się o
wszystkim wygadał.
Spojrzałam na niego gniewnie, a ten
zrobił minę niewiniątka i spuścił wzrok. Kotłował się we mnie
gniew i strach przed nadchodzącą rozmową. Co miałam mamie
powiedzieć? Coś w stylu „Hej mamo, to jest Jack, którego
poznałaś przed chwilą. Ukrywałam go przed tobą i tatą, bo bałam
się waszej reakcji, ale skoro już o wszystkim wiesz, to lepiej
zapomnij i idź już stąd, bo zaraz wpadnę w furię.”? Brzmiało
to koszmarnie.
- Wszystko dobrze...? - to pytanie
zadała mama.
Myślałam, że będzie na mnie zła,
że tak to wszystko wyszło, jednak wyglądała na spokojną i
opanowaną, a do tego na twarzy miała lekki uśmiech.
- J-ja... - znowu głos odmówił mi
posłuszeństwa. Niech go szlag!
- Córciu.. Ja się wcale nie
gniewam... - podeszła do mnie i mnie mocno przytuliła.
Czułam jak nogi się pode mną
uginają. Na szczęście mama była na tyle silna, by mnie
przytrzymać i na spokojnie posadzić na fotelu. Schyliła się
trochę by być na moim poziomie i widziałam na jej twarzy uśmiech.
- Nie martw się. Nic ojcu nie powiem.
Tylko proszę nie róbcie głupstw i dbajcie o siebie. - jej
rozbawiony wzrok trochę zbił mnie z tropu.
Mama szybko przekroczyła próg
pokoju, ale zatrzymała się energicznie.
- A i jeszcze jedno: jeżeli nie
chcesz by ktoś odkrywał twoje sekrety to radzę zamknij drzwi na
klucz... I tak wiem, że go tata ma, ale Kai również.
Zamknęła szybko za sobą drzwi nucąc
coś pod nosem. Nie powiedziałam w zasadzie nic, a mama wyglądała
jakby ktoś je podał jakiś środek rozweselający. Spojrzałam
pytająco na Jack'a, bo może on wiedział, dlaczego mama ma taki
dobry humor. Jednak on był tak samo zdziwiony jak ja.
- Co ty jej powiedziałeś? -
zapytałam, bo nie mogłam już wytrzymać.
- W zasadzie to nic... Pytała tylko
jak się nazywam...
- Naprawdę? - zapytałam z
niedowierzaniem.
Jack tylko pokiwał głową. Ta
sytuacja była naprawdę zwariowana. Myślałam, że będzie
awantura, będę mieć szlaban do końca życia. A tu taka miła
niespodzianka. Dobry humor mamy udzielił się i mnie. Nie mogłam
uwierzyć, że wszystko pójdzie tak gładko i nie będę mieć
żadnych problemów. Zaczęłam skakać z radości. Cieszyłam się
wręcz jak małe dziecko.
Po chwili jednak się opanowałam. A
co jeśli tata usłyszy i zajrzy do pokoju?
Pędem poleciałam do pokoju służby,
jednak po drodze zderzyłam się z Kai'em, który dał mi zapasowy
klucz do mojej komnaty. Zawsze będę mieć chociaż te parę sekund
więcej, by przygotować się na konfrontację z tatą.
Wróciłam do pokoju i zamknęłam
porządnie drzwi. Teraz już nie będę wreszcie zawracać sobie tym
głowy. Usiadłam szybko na łóżku obok Jack'a, który zaraz objął
mnie ramieniem. Słyszałam jego bicie serca. Powoli zaczynałam
zasypiać, ale w tym momencie Jack mocno mnie pocałował, ale tak,
że aż zabrakło mi tchu.
- Dziękuję, że jesteś... -
zamruczał mi do ucha.
Powiedzieć, że się zaczerwieniłam
to mało powiedziane. Czułam jak cała głowa mi płonęła, a
oddech nie chciał zwolnić. Przytuliłam się do Jack'a mocno.
Miałam obok siebie osobę, na której zależało mi najbardziej na
świecie. Nie czułam czegoś takiego do żadnej innej osoby.
Kochałam go. A do tego był moim najlepszym przyjacielem, z którym
mogłam porozmawiać właściwie o wszystkim. Miałam nadzieję, że
już nic więcej tego nie zmieni, ani chociaż nikt czy nic tego nie
naruszy.
Po nadmiernej wręcz ilości wrażeń
zasnęłam.
***
Następne dni mijały spokojnie.
Rodzice nie jedni ze mną posiłków, zatem całe dnie spędzałam z
Jack'em. Raz przyszła do nas nawet Emma, którą oczywiście
przyprowadziłam, by nie zgubiła się w tunelu. Była zachwycona
wielkością mojej komnaty i tym, że w ogóle znajduje się w środku
zamku, do którego od paru lat nie ma wstępu właściwie nikt
(pomijając niektóre w większości niechciane osoby – jak David i
oczywiście Jack'a, który był jak najbardziej chcianą osobą XD).
Najbardziej jednak stęskniła się za nami. Nasza „kochana” Roxi
podobno robi teraz furorę w Arendelle i stała się wręcz ikoną
stylu, a faceci nie widzą innych kobiet oprócz tej opalonej żmii.
Aż trudno uwierzyć, że przez zaledwie tydzień tyle może się
zmienić...
Jak już wspominałam minął tydzień!
A to oznacza, ze Jack może w końcu może normalnie stanąć na
nogi. On jak tylko się obudził chciał wstać. Bardzo lubił ze mną
przebywać i tak dalej, ale siedzenie czy leżenie w zasadzie jednej
pozycji może człowieka doprowadzić do furii, a szczególnie, że
nie można być samodzielnym.
Jack niby się cieszył, że wszystko
będzie teraz jak dawniej, ale widziałam w jego oczach strach.
Jednak gdy tylko dotknął stopami podłogi, poczuł ogromną ulgę.
Podniósł się z trudem i kuśtykał, ale nie musiał się już tak
martwić. Na jego twarzy widać było nieopisaną radość. Podeszłam
do niego szybko i mocno go uściskałam. Cieszyłam się, że on
także jest szczęśliwy. Działo to w dwie strony i wyglądało
jakbyśmy byli wręcz jednym organizmem. Bo gdy ja byłam smutna on
też, a gdy byłam wesoła on również.
Postanowiliśmy, że musimy jak
najszybciej odwiedzić mamę Jack'a, bo w końcu nie widzieli się
cały tydzień, a chociaż Emma zapewne zdała relację mamie, to
przecież nie to samo co zobaczyć go na żywo. Kai przyniósł dla
Jack'a czyste ciuchy i po ogólnie szybkiej porannej toalecie
wyszliśmy na zewnątrz.
Wiosna rozkwitła w pełni. Wszędzie
były kwiaty, głównie krokusy, które były jednym z najbardziej
rozpoznawalnych rzeczy w Arendelle. Ćwierkały ptaki i wiał ciepły
wiatr. Z miasteczka jak zwykle słychać było radosny gwar.
Przechodząc przez plac zauważyliśmy całkiem spory tłum, ale po
chwili już widzieliśmy co zbudziło takie zainteresowanie. Kto inny
jak nie Roxi. Była ubrana teraz w bardziej zwiewne ciuchy, które
wręcz mocno odkrywały jej nogi, ramiona i dekolt. Niestety lub
stety nas zauważyła. Mogłabym przysiąc, że na jej twarzy
widziałam niedowierzanie i złość, ale po chwili przykryła to
chytrym uśmieszkiem i zaczęła się jeszcze bardziej prężyć do
facetów wokół niej. Z Jack'em zaczęliśmy śmiać się na ten
widok.
Gdy w końcu dotarliśmy do domu
Jack'a, jego mama wpadła mu w ramiona. Była taka szczęśliwa, że
wreszcie widziała swojego syna. Popłakała się, bo ona jest bardzo
wrażliwa, ale jednak by za bardzo się nie „zbłaźnić”, poszła
do kuchni zaparzyć herbaty. Po krótkiej pogawędce, wyszliśmy
jeszcze z domu by rozkoszować się pięknością tego dnia. Zanim
jeszcze doszliśmy do placu usłyszeliśmy skoczną muzykę, a gdy
byliśmy już blisko źródła tego dźwięku spokojnie połowa
miasteczka tańczyła w rytm muzyki.
- Czy mogę panią prosić? - zapytał
niespodziewanie Jack.
- A-ale... Ja nie umiem... -
powiedziałam zrezygnowana.
Jako księżniczka miałam lekcje
tańca, ale nigdy nie mogłam poczuć do tego drygu i choć nawet
rodzice zatrudnili najlepszą nauczycielkę tańca w Arendelle, to
nawet jej nie udało się mnie nauczyć. To po prostu nie dla mnie.
- To ja cię nauczę – powiedział z
uśmiechem na ustach.
- No nie wiem...
Muzyka na szczęście lub nie, zależy
jak na to spojrzeć, stała się wolna, taka idealna do tańca tylko
we dwoje. Na początku patrzyłam na swoje nogi, ale to nic nie
dawało. Co chwila go deptałam.
- Hej... Spokojnie. – starał się
mnie jakoś pocieszyć. - Patrz się na mnie, dobrze? Ja prowadzę, a
ty idziesz za mną. Dasz radę. Wierzę w ciebie.
Przyznam, że szło mi jeszcze gorzej.
Deptałam mu stopy właściwie co każdy krok. Musiało go boleć,
ale nie pokazywał tego. Po jakimś czasie było lepiej, albo Jack po
prostu uciekał przed moimi niezdarnymi stopami. W końcu chyba
wpadłam w dryg i szło nam nawet nieźle. Mogłam w końcu nie
spoglądać co chwilę jak i gdzie zrobię następny krok. Nie szło
mi idealnie, ale zdecydowanie lepiej niż na początku. Patrzyłam w
oczy Jack'a, które się wręcz śmiały tak jak moje. W końcu
przytuliłam się do niego i położyłam mu głowę na ramieniu.
Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w rytm muzyki. Miło było się
tak kołysać, a do tego nie wyglądałam jak wariatka, która chodzi
po rozżarzonym węglu. Wolna muzyka się skończyła i teraz
rozbrzmiewały radosne i skoczne tony. Chciałam się za bardzo nie
wyróżniać, bo wszyscy tańczyli w inny sposób niż przed chwilą
i również chciałam nauczyć się tego tańca, skoro przełamałam
już pierwsze lody.
- Czy mogę prosić?
Spojrzałam na tego kto wypowiedział
te słowa. Był to wysoki brunet, w mniej więcej podobnym wieku do
mojego. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już pociągnął mnie za
rękę do tańca. Przeraziłam się nie na żarty, bo nie potrafiłam
tego tańczyć i deptałam chłopaka bardziej, niż Jack'a. Jednak
ten nie był dla mnie tak miły i za każdym razem słyszałam
głośniejsze i cichsze „Au!”.
Dekoncentrowało mnie to jeszcze
bardziej i chciałam jak najszybciej stąd pójść. Na szczęście
chłopak zgodził się bez żadnych przeszkód, a on za chwilę
znalazł sobie inną dziewczynę, czy inaczej ofiarę. Udało mi się
przepchać przez tłum tańczących i stanęłam pod ścianą
jakiegoś domu. W końcu udało mi się znaleźć w tłumie Jack'a,
który tańczył z jakąś szatynką. Po chwili jednak była zmiana
partnerów i oczywiści znikąd przylazła Roxi. Jednak w tym
momencie Jack uciekł z parkietu. Tamta wyglądała na niepocieszoną,
bo myślała, że w końcu jej plan się powiedzie. Jack wyhaczył
mnie wzrokiem i szybko do mnie podbiegł.
- Nigdy więcej nie oddam cię nikomu.
- powiedział mi do ucha. - A tym bardziej do tańca... Wiesz jak
tamta dziewczyna podeptała mi stopy?! - dodał z oburzeniem.
- Na pewno mniej niż ja tamtemu
chłopakowi...
- Nieprawda. Nie przejmuj się. Tamten
facet to palant, ale on wcale lepiej nie tańczy... - mówił to
obserwując go. - Chodź gdzieś gdzie nie ma tego gwaru... Już mnie
trochę głowa od tego boli...
Przeliśmy potem dość długą drogę
do domku Jack'a, tego który sam kiedyś zbudował. Było przyjemnie
cicho i naprawdę pięknie, a domek w wiosennym słońcu wyglądał
nieziemsko.
- A co gdyby pojeździć trochę na
łyżwach...?
- Teraz...? - zapytał z
niedowierzaniem.
- A czemu by nie?
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł...
- zamyślił się. - Dobrze już dobrze... Pójdę tylko po łyżwy.
Tylko pamiętaj, że w zasadzie nie powinienem...
Wiedziałam, że nie powinien jeździć
na łyżwach, bo przecież niedawno złamał nogę, ale tak bardzo
chciałam pojeździć! Czułam się wtedy taka wolna...
- To niedługo wrócę...
- Tylko się pośpiesz! - pocałowałam
go w policzek. - Już nie mogę się doczekać...
Wiem, że wszyscy długo czekali na kolejny rozdział i bardzo za to
przepraszam. Nie mam żadnych pomysłów a to jest gorsze niż brak
weny. Wyjeżdżam jutro nad morze na 2 tygodnie i sama mam nadzieję,
że jak tylko wrócę dodam kolejny post. Trzymajcie się wszyscy
ciepło (lub raczej mroźnie, bo ten upał jest koszmarny...) :*
Dziękuję za dedykację...!!! Rozdział wspaniały, ale taniec sobie wyobrażałam inaczej aczkolwiek masz bardzo ciekawe pomysły, nie wpadłabym na to. Życzę udanego wyjazdu i żebyś razem z przypływem morza dostała przypływu weny :*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Po prostu brakuje mi słów ^^.
OdpowiedzUsuńŻyczę miłej podróży i żebyś podczas niej dostała wiele pomysłów na następne rozdziały ;D
Brak mi słów! Rozdział zajefajny! Dwa tygodnie? Nie mam pojecia czy wytrzymam (ale musze XD) Miłej podróży!
OdpowiedzUsuńCudny RozdziAł nasz super fajowe Pomysły . Nie mogę się doczekać! I tak wiem że będę czekać najkrócej ze wszystkich. Ale to nic trzeba się wzbić złap za te na nnią idź Coś mi Odbija weny pozdrawiam itd.
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do LA! Szczegóły na http://odnienawisci-p-p-domilosci.blogspot.com/2015/08/nominacja.html
OdpowiedzUsuń