Bardzo
bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo
bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo
bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo
bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo
PRZEPRASZAM!!!!!!!
Miałam
dodać rozdział najpóźniej w niedzielę, ale...
Tak, moje wytłumaczenie będzie brzmiało debilnie, ale tekst, który
miałam w sobotę usunął się bezpowrotnie i zostałam z niczym.
Przez parę dni nie potrafiłam w ogóle odtworzyć tego, co miało
znaleźć się w rozdziale. A potem nawał pracy, bo 2 liceum to nie
przelewki...
Jeszcze
raz przepraszam i życzę miłej lektury.
(Mam
nadzieję, że nie spieprzyłam...)
Słońce
zaczęło chylić się ku zachodowi, a Jack'a nadal nie było...
Zaczynałam się poważnie martwić. A jeżeli coś mu się stało?
Jak mogłam być tak głupia i puścić go samego na dodatek kulawego
przez las...? Sama powinnam pójść albo powinniśmy wrócić do
miasteczka i darować sobie ten mój "wspaniały" pomysł
jazdy na łyżwach. Powinnam była sobie to odpuścić. Przecież
znowu coś mu się stanie! On nie powinien nigdzie ani nijak jeździć.
Przecież mogło się mu tylko pogorszyć... Więc dlaczego jestem
tak nieodpowiedzialna? I dlaczego w ogóle z nim tańczyłam?
Przecież to musiało go to strasznie boleć... Dlaczego on się dla
mnie tak poświęca? Przebywanie ze mną sprawia mu więcej bólu niż
radości... Czemu on w ogóle chce ze mną być...? Przecież cały
czas go krzywdzę i tak bardzo przeze mnie cierpi...
Powinnam
sama wyczarować te durne łyżwy i nigdzie go nie posyłać.
Jednak... Wiem, że nie mogłam inaczej postąpić... Ostatnio boję
się, że zepsuje wszystko co stanie na mojej na drodze... Że
wszystko wokół przestanie istnieć z mojej winy... Nie umiem
opanować swojej mocy... Przez ostatnie dni, kiedy Jack mieszkał u
mnie, z mocą strasznie się pogorszyło... Nie chciałam by widział
jak bardzo się boję... Szczególnie bałam się, że mogę go
stracić... Ukrywałam to najbardziej jak się dało i zauważyłam,
że im częściej noszę rękawiczki tym większą mam kontrolę.
Staram się ich nie zdejmować, bo gdy tylko to robię, woda zamarza
w promieniu dziesięciu metrów, a wszystko wokół pokrywa się
szronem.
Dlaczego więc postanowiłam, że będę jeździć na łyżwach, na stworzonym przeze mnie lodowisku? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Chyba to był impuls i nie wiedziałam co właściwie robię... Stworzenie zimy, która nie wymknie mi się spod kontroli graniczyło z cudem... Jednak musiałam spróbować. W końcu jak Jack przyjdzie, mam nadzieję, że za naprawdę niedługo, to powinien zobaczyć chociaż zamrożone jezioro, bo przecież w końcu poszedł po te przeklęte łyżwy.
Dlaczego więc postanowiłam, że będę jeździć na łyżwach, na stworzonym przeze mnie lodowisku? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Chyba to był impuls i nie wiedziałam co właściwie robię... Stworzenie zimy, która nie wymknie mi się spod kontroli graniczyło z cudem... Jednak musiałam spróbować. W końcu jak Jack przyjdzie, mam nadzieję, że za naprawdę niedługo, to powinien zobaczyć chociaż zamrożone jezioro, bo przecież w końcu poszedł po te przeklęte łyżwy.
Zdjęłam
rękawiczki i czułam się z tym okropnie. Tak jak podejrzewałam,
trawa wokół mnie zaczęła pokrywać się cienką warstwą szronu w
zastraszająco szybkim tempie. Przecież dam radę pokryć polanę
śniegiem z prawdziwego zdarzenia i tak jak ja chcę, prawda?
Spróbowałam tworzyć lód i śnieg jak w dzieciństwie, ale śnieżka, którą miałam w dłoniach wymsknęła mi się i potoczyła się po trawie zamrażając wszystko wokół. Próbowałam ją złapać, ale z każdą chwilą nabierała większej prędkości. Cała polana pokryła się śniegiem, lodem, szronem i czymkolwiek jeszcze się dało. Drzewa całe w lodzie wyglądały jakby chciały mnie stąd przepędzić. Trawa wyglądała jak małe kolce, które przekłuwały nawet moje buty, przez co strasznie bolały stopy. Wszystko jakby krzyczało "Idź stąd i nie wracaj!".
Spróbowałam tworzyć lód i śnieg jak w dzieciństwie, ale śnieżka, którą miałam w dłoniach wymsknęła mi się i potoczyła się po trawie zamrażając wszystko wokół. Próbowałam ją złapać, ale z każdą chwilą nabierała większej prędkości. Cała polana pokryła się śniegiem, lodem, szronem i czymkolwiek jeszcze się dało. Drzewa całe w lodzie wyglądały jakby chciały mnie stąd przepędzić. Trawa wyglądała jak małe kolce, które przekłuwały nawet moje buty, przez co strasznie bolały stopy. Wszystko jakby krzyczało "Idź stąd i nie wracaj!".
Na
szczęście jezioro pokryte było błyszczącym lodem. Szybko weszłam
na jego powierzchnię i, choć z wielkim trudem, wyczarowałam sobie
łyżwy. Mogłam je przecież też stworzyć dla Jack'a, ale gdyby
widział jak się przy tym męczę to kazałby mi przestać. Może
nie byłby to głupi pomysł, ale chciałam pokazać na co mnie stać.
Nie tylko przed nim, ale w szczególności przed sobą...
Lód, który pokrywał jezioro wydawał mi się strasznie cienki. Kiedy jednak na nim stanęłam nawet nie zatrzeszczał czy nie wydał jakiś innych dźwięków. Wszystko wydawało się, że jest w porządku. Zrobiłam pierwszy krok, lub raczej ślizg, a moje wszelkie obawy poszły w zapomnienie. Gdy tylko poczułam ten pęd i wiatr we włosach czułam, że żyję. Zapomniałam zaraz o wszystkich moich problemach i liczyła się tylko ta chwila. Charakterystyczny dźwięk uderzenia metalu, a raczej lodu o lód, zimny wiatr uderzający o moją twarz to coś czego mi brakowało. Czułam się wolna i że mogę wszystko. Moja moc wtedy już tak mi nie przeszkadzała, a wręcz stawała się pomocna na ostrych zakrętach, by móc ładnie odbić się od krawędzi. Czułam się szczęśliwa i spełniona. Mogłam jeździć tak, robić piruety, ósemki naprawdę godzinami, a chłód, który przenikał aż do szpiku kości wcale mi nie przeszkadzał. Nie czułam tego zimna, a wręcz wtedy było mi ciepło na sercu. Robiłam coś co kocham.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale po stanie jeziora i moich kolistych kreskach kreślonych na lodzie, wyglądało, że naprawdę sporo, usłyszałam kroki. Spojrzałam szybko w stronę źródła dźwięku i ujrzałam dwie postacie, które zbliżały się w moją stronę w dość szybkim tempie. Kamień spadł mi z serca, gdy Jack przybył cały, oczywiście jeśli tak można to nazwać, i zdrowy. Wraz z nim biegła Emma, która jak tylko zobaczyła przerażająco zamrożone drzewa, wcale się ich nie przestraszyła, a wręcz oniemiała z zachwytu. Jack ledwo mógł za nią nadążyć, bo mała biegała jakby pierwszy raz widziała zimę. Emma była takim moim małym światełkiem, który nawet w najgorszej możliwej sytuacji jak ta obecna, potrafiła wzbudzić uśmiech na mojej twarzy.
Lód, który pokrywał jezioro wydawał mi się strasznie cienki. Kiedy jednak na nim stanęłam nawet nie zatrzeszczał czy nie wydał jakiś innych dźwięków. Wszystko wydawało się, że jest w porządku. Zrobiłam pierwszy krok, lub raczej ślizg, a moje wszelkie obawy poszły w zapomnienie. Gdy tylko poczułam ten pęd i wiatr we włosach czułam, że żyję. Zapomniałam zaraz o wszystkich moich problemach i liczyła się tylko ta chwila. Charakterystyczny dźwięk uderzenia metalu, a raczej lodu o lód, zimny wiatr uderzający o moją twarz to coś czego mi brakowało. Czułam się wolna i że mogę wszystko. Moja moc wtedy już tak mi nie przeszkadzała, a wręcz stawała się pomocna na ostrych zakrętach, by móc ładnie odbić się od krawędzi. Czułam się szczęśliwa i spełniona. Mogłam jeździć tak, robić piruety, ósemki naprawdę godzinami, a chłód, który przenikał aż do szpiku kości wcale mi nie przeszkadzał. Nie czułam tego zimna, a wręcz wtedy było mi ciepło na sercu. Robiłam coś co kocham.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale po stanie jeziora i moich kolistych kreskach kreślonych na lodzie, wyglądało, że naprawdę sporo, usłyszałam kroki. Spojrzałam szybko w stronę źródła dźwięku i ujrzałam dwie postacie, które zbliżały się w moją stronę w dość szybkim tempie. Kamień spadł mi z serca, gdy Jack przybył cały, oczywiście jeśli tak można to nazwać, i zdrowy. Wraz z nim biegła Emma, która jak tylko zobaczyła przerażająco zamrożone drzewa, wcale się ich nie przestraszyła, a wręcz oniemiała z zachwytu. Jack ledwo mógł za nią nadążyć, bo mała biegała jakby pierwszy raz widziała zimę. Emma była takim moim małym światełkiem, który nawet w najgorszej możliwej sytuacji jak ta obecna, potrafiła wzbudzić uśmiech na mojej twarzy.
Dziewczynka,
gdy tylko już zaznajomiła się z tym co ją otacza, wreszcie
zauważyła mnie. Chciała do mnie podejść, jednak zatrzymała się
dwa kroki przed wejściem na taflę zamarzniętego jeziora.
Zauważyłam w jej oczach niepewność. Nie wiem czy bała się, że
to wszystko co widzi jest iluzją, czy bała się po prostu lodu.
Postawiła jednak stopę na lodzie, która nie zanurzyła się w
lodowatej wodzie, a lód nie zatrzeszczał, nabrała odwagi stanąć
na lodzie. Gdy wreszcie doszedł do niej Jack, Emma założyła łyżwy
i bardzo szybko do mnie podjechała. Jak na taką małą dziewczynkę,
świetnie utrzymywała się na lodzie. Jack postanowił zostać na
brzegu i nas obserwować niż założyć łyżwy. Może to i lepiej?
Nie był bardziej narażony na ewentualne przewrócenie.
-
Nie dogonisz mnie! - zawołała Emma pędząc po tafli z zawrotną
prędkością.
-
Zobaczymy... - śmiałam się w głos.
Dałam
Emmie fory, ale w sumie nie za wiele, bo mała była naprawdę
szybka. Spojrzałam w stronę Jack'a. Ten siedział nad brzegiem i
uważnie nam się przyglądał. Miał dość nieprzenikniony wyraz
twarzy, ale gdy zauważył, że mu się przyglądam, uśmiechnął
się szeroko. Zdawało się, że coś go trapi.
- Hej... - usiadłam obok niego. - Wszystko gra?
- Hej... - usiadłam obok niego. - Wszystko gra?
-
Hm... - widać, że wyrwałam go z zamyślenia. - Tak, tak...
-
Raczej nie. Powiesz mi co się stało?
-
Martwię się...
-
O co?
-
O Ciebie. - jego ton był śmiertelnie poważny, a w jego oczach
widziałam troskę.
-
A-ale d-dlaczego...?
-
Myślisz, że jestem ślepy? Przecież widzę jak się ciągle
męczysz... Ja wiem, że starasz się to ukrywać, ale ja Cię znam i
wiem kiedy coś jest nie tak...
-
J-ja... - zaczęłam się bardziej denerwować i spuściłam wzrok. -
W-widzisz...
-
Elsa... Ja wiem, że opanowanie twojej mocy nie jest łatwe, ale
pamiętasz, że najłatwiej ci ją opanować jak się nie boisz...?
Łatwo
powiedzieć, trudniej zrobić. Jak mam się nie bać, skoro mogę
skrzywdzić wszystkich naokoło...?
-
Elsa...? - widział mój strach w oczach i wziął mnie za ręce. -
Przecież wszystko jest dobrze. Widzisz? Wszyscy są bezpieczni, nie
dzieje się nic złego... Ej... Spójrz na mnie...
Próbowałam
uciekać przed nim wzrokiem. Niby wiedziałam, że ma rację... Ale
to nie spowodowało, że strach przed niepewną przyszłością nie
rósł w moim sercu. Jazda na łyżwach była tylko iluzją
szczęścia, chwilą, która przeminęła.
Spojrzałam
jednak Jack'owi w oczy. Działały na mnie jak magnes i nie mogłam
oderwać od nich wzroku. Czułam się przy Jack'u bezpiecznie i
wiedziałam, że on przed wszystkim mnie ochroni.
-
No i widzisz – jego uśmiech był powalający. - Wszystko jest
dobrze.
-
Tak... Raczej tak...
Uszczypnął
mnie w nos jak to miał w zwyczaju. Wcześniej nie przykładałam
większej uwagi do takich gestów, ale faktycznie na prawie każde
pożegnanie dostawałam pstryczka w nos. Było to trochę dziecinne,
ale zarazem urocze. W Jack'u zawsze istniał taki mały chłopiec,
ale był bardzo odpowiedzialny i zaradny, gdyż potrafił poradzić
sobie w każdej sytuacji.
-
Jack...?
Wtedy
przypomniało mi się, że z nami jest również Emma. Ta stała
pośrodku jeziora jak zaklęta. Nie wiedziałam co się stało. Niby
wszystko wyglądało normalnie, ale...
-
Emma!!!!
Jack
podniósł się bardzo szybko i zaczął iść powoli w stronę
dziewczynki. Na lodzie trochę się ślizgał, ale na szczęście
wziął ze sobą ten długi kij, który służył mu za laskę.
Po
chwili dopiero doszło do mnie co właściwie się dzieje i to mnie
sparaliżowało. Wszystko działo się trochę jak w spowolnionym
tempie. Pod Emmą zaczął kruszyć się lód, którego wyrwa zaczęła
pogłębiać się coraz bardziej. Jack próbował jakoś do niej
podejść i zabrać ją stamtąd, ale co właściwie miał zrobić?
Zatrzymał
się jakieś dwa metry przed nią i widać, że postawił sobie takie
samo pytanie co ja przed chwilą. Jednak on w przeciwieństwie do
mnie był bardziej sprytny i opanowany i wiedział jak należy
postąpić.
-
Emma... - dziewczynka skierowała swój przerażony wzrok na
starszego brata. - Spójrz na mnie...
-
A-ale... - lód coraz bardziej przeraźliwie trzeszczał, a ta
spojrzała znów pod swoje nogi. - J-ja nie m-mogę...
-
Em... - widziałam wręcz jak w jego głowie obracają się trybiki.
- Patrz.
Jack
zaczął się wygłupiać udając a to łosia, a to jakiegoś
grubaśnego pana z wielkim opasłym brzuchem, a to jeszcze kogoś lub
coś innego, tylko by dziewczyna choć na chwilę odwróciła uwagę
od pękającego lodu. Przybliżał się do niej coraz bardziej tak,
że mała była blisko tylko na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, a
zarazem tak daleko, jak to mówią. Jack nie mógł podejść bliżej,
bo tak gdzie stał lód zaczął trzeszczeć jeszcze bardziej i
widziałam jak małe odłamki kruszeją jeszcze bardziej.
Dalej
byłam jak sparaliżowana, ale siła woli by pomóc rodzeństwu była
silniejsza. Szybko zdjęłam łyżwy i zaczęłam iść powoli w ich
stronę. Jack zauważył mnie, jednak ruchem dłoni kazał mi się
zatrzymać. Nie wiedziałam czemu, bo przecież tak bardzo chciałam
mu pomóc. Rozejrzał się wokół i widać, że wpadł na pewien
pomysł. Trzeźwe myślenie w ekstremalnych sytuacjach jest naprawdę
trudne.
-
Chodź tu, ale bardzo powoli... - wyszeptał, ale na tyle głośno,
że usłyszałam.
Chwila,
zanim przeszłam wystarczająco blisko Jacka'a, wydawała się dla
mnie wiecznością. Słyszałam kruszenie lodu, które było jeszcze
bardziej doniosłe niż wcześniej, a rysy pęknięć przesuwały się
po tafli bardzo szybko.
-
Emma. Teraz skoczysz najwyżej jak potrafisz, dobrze? - mówił
bardzo spokojnym i opanowanym tonem.
-
A-ale...
-
Dasz radę. Przecież wiem, że potrafisz. Musisz tylko w to
uwierzyć, a na pewno się uda.
Dziewczynka
była bardzo przerażona. Wiedziałam jak bardzo się boi. Spojrzała
jeszcze raz na brata.
-
Weź głęboki wdech. Ja cię złapię i szybko oddam Elsie. Wszystko
będzie dobrze.
Dziewczynka
uśmiechnęła się słabo i zamknęła oczy. Wzięła głęboki
wdech, tak jak powiedział brat i skoczyła.
Nie
oderwała się wysoko, ale wystarczająco, by Jack ją złapał i
szybko podał mnie. Złapałam Emmę, jednak siła odrzutu była tak
silna, że obie upadłyśmy na lód. Nie było tam na szczęście
zagrożenia.
Co
innego Jack... Lód pod nim trzeszczał wystarczająco głośno, by
za chwilę przełamać się na dobre. Nie miał już szansy ucieczki.
Nie mógł skoczyć. Wiedział już, co się za chwilę stanie.
Nasze
oczy się spotkały. Powiedział bezgłośnie „Kocham Cię” i w
tym momencie widziałam jak spada. Spada w lodowatą otchłań.
-
NIEEEE!!!!!
Nie
wiem czy mój krzyk naprawdę wydostał się z moich ust czy to
krzyczała cała moja głowa. Wyciągnęłam rękę w jego stronę,
właściwie nie wiem w jakim celu, a z niej strzelił lodowy promień.
Mogłabym przysiąc, że widziałam jak on trafia Jack'a chwilę
przed całkowitym zanurzeniem, jednak nie wiem, czy to nie był
wybryk mojej chorej wyobraźni.
Popędziłam
w jego stronę jak najszybciej. Przecież można go jeszcze uratować!
Lód jednak pod moimi nogami zaczął się jakby sklejać, na tyle
szybko, że czułam się, że idę jak mucha w smole, że zanim
doszłam do miejsca, gdzie przed chwilą stał Jack, lód pokrył
całe jezioro dodatkową warstwą.
-
Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!.... - powtarzałam w kółko tłukąc
rękami w taflę, by ta pękła.
Lód
jakby na złość specjalnie nie chciał się kruszyć, a jeszcze
bardziej zamarzał. Jednak mogłam spojrzeć przez niego jak przez
przeźroczyste szkło. Woda była bardzo mętna, jednak widziałam
bladą skórę Jack'a zanurzoną w toni. Nie ruszał się. Opadał
cały czas na dno. Jakby już... Nie... Przecież...
Zalałam
się łzami, gdy doszła do mnie gorzka prawda. Jack zginął na zawsze! I to
wszystko moja wina... To był mój głupi pomysł by tu
przychodzić... By zamrozić ten piekielny staw... I to przeze
mnie... Przeze mnie Jack zginął na zawsze...
To
wszystko moja wina! I co ja miałam teraz zrobić...? Przecież...
Bez Jack'a... Było pusto... Nie widziałam już żadnej nadziei...
Poza nim nie widziałam już żadnej przyszłości. On był dla mnie
wszystkim. Rozumiał mnie, potrafił mi pomóc, zawsze doradzić,
wysłuchać, pocieszyć... Po prostu być i przytulić gdy tego
potrzebowałam...
Życie
straciło dla mnie sens... Czułam jak chłód coraz bardziej
przenika mnie do środka. Ale nie było to wcale przyjemne. Czułam
się jak mała dziewczynka, która została pozbawiona marzeń,
nadziei, ciepła... Jack był dla mnie wszystkim... A teraz...? Co
miałam ze sobą zrobić...?
Musiałam
stąd uciec. Uciec jak najdalej. I nigdy nie wracać... Bo co miało
mnie spotkać...? Został tylko ból i rozpacz. I chłód, który
obejmował mnie swoim płaszczem, pod którym wcale nie czułam się
bezpieczna.
Mechanicznie
wstałam i zaczęłam iść. Gdziekolwiek byle przed siebie. I co
najważniejsze – jak najdalej od tego miejsca. Nie chciałam tu
więcej wracać... Chciałam... Chciałam, by Jack wrócił...
To było piękne *.* Jestem ciekawa jak potoczą się wydarzenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
NIE NIE NIE!!!!! Dlaczego?!?!?!? Dlaczego? Ja ryczę!!! Dlaczego?!!??!??? Dlaczego?!?! Za co??! Nie... Nie... Dlaczego? *chlip* Dlaczego? Co teraz będzie? Co...
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że to było piękne, a nawet przepiękne. Cudnie to wszystko opisałaś...
OdpowiedzUsuńi Jack zginął... ja bym to jeszcze bardziej szczegółowo opisała, żeby bardziej zbudować napięcie, ale i tak było wspaniale ^^
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny!!!
Jack nie żyje? Co? Elsa odeszła? Opóściła Emmę, została tam sama?.. :'(
OdpowiedzUsuńAle Jacka wskrzesi księżyc, no nie? Ale.. on będzie pamiętał Else? Bo w filmie było, że nic nie pamiętał. Jeżeli tak będzie, to jak ją sobie przypomni? A Elsa będzie teraz zamknięta w sobie? Będzie siedzieć zamknięta w pokoju?
Tyle pytań.. czekam na odpowiedzi w następnych rozdziałach.
Ps. Pięknie to wszystko opisałaś i nawet się popłakałam(ja jestem bardzo wrażliwa i w takich momentach się poprostu rozklejam). Czekam na next i weny na odpowiedzi w następnych rozdziałach. :*
Niesamowite ♥ Świetny rozdział, w dodatku daje wiele przemyśleń na temat przyszłej fabuły :3 Co jak co, ale udało Ci się bardzo dobrze go napisać ^^ Nawet jeśli straciłaś to co poprzednio, moim skromnym zdaniem i tak wyszło urzekająco. Można to było jeszcze bardziej nasycić opisami, bo poczułam w tej kwestii leciutki niedosyt, chociaż efekt i tak jest świetny. Co tu dużo prawić?
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny od Vafelka ^^