czwartek, 10 września 2015

Rozdział 26 "Dlaczego?"

Bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo PRZEPRASZAM!!!!!!!
Miałam dodać rozdział najpóźniej w niedzielę, ale...
Tak, moje wytłumaczenie będzie brzmiało debilnie, ale tekst, który miałam w sobotę usunął się bezpowrotnie i zostałam z niczym. Przez parę dni nie potrafiłam w ogóle odtworzyć tego, co miało znaleźć się w rozdziale. A potem nawał pracy, bo 2 liceum to nie przelewki...
Jeszcze raz przepraszam i życzę miłej lektury.
(Mam nadzieję, że nie spieprzyłam...)



   Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a Jack'a nadal nie było... Zaczynałam się poważnie martwić. A jeżeli coś mu się stało? Jak mogłam być tak głupia i puścić go samego na dodatek kulawego przez las...? Sama powinnam pójść albo powinniśmy wrócić do miasteczka i darować sobie ten mój "wspaniały" pomysł jazdy na łyżwach. Powinnam była sobie to odpuścić. Przecież znowu coś mu się stanie! On nie powinien nigdzie ani nijak jeździć. Przecież mogło się mu tylko pogorszyć... Więc dlaczego jestem tak nieodpowiedzialna? I dlaczego w ogóle z nim tańczyłam? Przecież to musiało go to strasznie boleć... Dlaczego on się dla mnie tak poświęca? Przebywanie ze mną sprawia mu więcej bólu niż radości... Czemu on w ogóle chce ze mną być...? Przecież cały czas go krzywdzę i tak bardzo przeze mnie cierpi...
   Powinnam sama wyczarować te durne łyżwy i nigdzie go nie posyłać. Jednak... Wiem, że nie mogłam inaczej postąpić... Ostatnio boję się, że zepsuje wszystko co stanie na mojej na drodze... Że wszystko wokół przestanie istnieć z mojej winy... Nie umiem opanować swojej mocy... Przez ostatnie dni, kiedy Jack mieszkał u mnie, z mocą strasznie się pogorszyło... Nie chciałam by widział jak bardzo się boję... Szczególnie bałam się, że mogę go stracić... Ukrywałam to najbardziej jak się dało i zauważyłam, że im częściej noszę rękawiczki tym większą mam kontrolę. Staram się ich nie zdejmować, bo gdy tylko to robię, woda zamarza w promieniu dziesięciu metrów, a wszystko wokół pokrywa się szronem.
   Dlaczego więc postanowiłam, że będę jeździć na łyżwach, na stworzonym przeze mnie lodowisku? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Chyba to był impuls i nie wiedziałam co właściwie robię... Stworzenie zimy, która nie wymknie mi się spod kontroli graniczyło z cudem... Jednak musiałam spróbować. W końcu jak Jack przyjdzie, mam nadzieję, że za naprawdę niedługo, to powinien zobaczyć chociaż zamrożone jezioro, bo przecież w końcu poszedł po te przeklęte łyżwy.
   Zdjęłam rękawiczki i czułam się z tym okropnie. Tak jak podejrzewałam, trawa wokół mnie zaczęła pokrywać się cienką warstwą szronu w zastraszająco szybkim tempie. Przecież dam radę pokryć polanę śniegiem z prawdziwego zdarzenia i tak jak ja chcę, prawda?
   Spróbowałam tworzyć lód i śnieg jak w dzieciństwie, ale śnieżka, którą miałam w dłoniach wymsknęła mi się i potoczyła się po trawie zamrażając wszystko wokół. Próbowałam ją złapać, ale z każdą chwilą nabierała większej prędkości. Cała polana pokryła się śniegiem, lodem, szronem i czymkolwiek jeszcze się dało. Drzewa całe w lodzie wyglądały jakby chciały mnie stąd przepędzić. Trawa wyglądała jak małe kolce, które przekłuwały nawet moje buty, przez co strasznie bolały stopy. Wszystko jakby krzyczało "Idź stąd i nie wracaj!".
   Na szczęście jezioro pokryte było błyszczącym lodem. Szybko weszłam na jego powierzchnię i, choć z wielkim trudem, wyczarowałam sobie łyżwy. Mogłam je przecież też stworzyć dla Jack'a, ale gdyby widział jak się przy tym męczę to kazałby mi przestać. Może nie byłby to głupi pomysł, ale chciałam pokazać na co mnie stać. Nie tylko przed nim, ale w szczególności przed sobą...
   Lód, który pokrywał jezioro wydawał mi się strasznie cienki. Kiedy jednak na nim stanęłam nawet nie zatrzeszczał czy nie wydał jakiś innych dźwięków. Wszystko wydawało się, że jest w porządku. Zrobiłam pierwszy krok, lub raczej ślizg, a moje wszelkie obawy poszły w zapomnienie. Gdy tylko poczułam ten pęd i wiatr we włosach czułam, że żyję. Zapomniałam zaraz o wszystkich moich problemach i liczyła się tylko ta chwila. Charakterystyczny dźwięk uderzenia metalu, a raczej lodu o lód, zimny wiatr uderzający o moją twarz to coś czego mi brakowało. Czułam się wolna i że mogę wszystko. Moja moc wtedy już tak mi nie przeszkadzała, a wręcz stawała się pomocna na ostrych zakrętach, by móc ładnie odbić się od krawędzi. Czułam się szczęśliwa i spełniona. Mogłam jeździć tak, robić piruety, ósemki naprawdę godzinami, a chłód, który przenikał aż do szpiku kości wcale mi nie przeszkadzał. Nie czułam tego zimna, a wręcz wtedy było mi ciepło na sercu. Robiłam coś co kocham.
   Nie wiem ile czasu upłynęło, ale po stanie jeziora i moich kolistych kreskach kreślonych na lodzie, wyglądało, że naprawdę sporo, usłyszałam kroki. Spojrzałam szybko w stronę źródła dźwięku i ujrzałam dwie postacie, które zbliżały się w moją stronę w dość szybkim tempie. Kamień spadł mi z serca, gdy Jack przybył cały, oczywiście jeśli tak można to nazwać, i zdrowy. Wraz z nim biegła Emma, która jak tylko zobaczyła przerażająco zamrożone drzewa, wcale się ich nie przestraszyła, a wręcz oniemiała z zachwytu. Jack ledwo mógł za nią nadążyć, bo mała biegała jakby pierwszy raz widziała zimę. Emma była takim moim małym światełkiem, który nawet w najgorszej możliwej sytuacji jak ta obecna, potrafiła wzbudzić uśmiech na mojej twarzy.
   Dziewczynka, gdy tylko już zaznajomiła się z tym co ją otacza, wreszcie zauważyła mnie. Chciała do mnie podejść, jednak zatrzymała się dwa kroki przed wejściem na taflę zamarzniętego jeziora. Zauważyłam w jej oczach niepewność. Nie wiem czy bała się, że to wszystko co widzi jest iluzją, czy bała się po prostu lodu. Postawiła jednak stopę na lodzie, która nie zanurzyła się w lodowatej wodzie, a lód nie zatrzeszczał, nabrała odwagi stanąć na lodzie. Gdy wreszcie doszedł do niej Jack, Emma założyła łyżwy i bardzo szybko do mnie podjechała. Jak na taką małą dziewczynkę, świetnie utrzymywała się na lodzie. Jack postanowił zostać na brzegu i nas obserwować niż założyć łyżwy. Może to i lepiej? Nie był bardziej narażony na ewentualne przewrócenie.
   - Nie dogonisz mnie! - zawołała Emma pędząc po tafli z zawrotną prędkością.
   - Zobaczymy... - śmiałam się w głos.
   Dałam Emmie fory, ale w sumie nie za wiele, bo mała była naprawdę szybka. Spojrzałam w stronę Jack'a. Ten siedział nad brzegiem i uważnie nam się przyglądał. Miał dość nieprzenikniony wyraz twarzy, ale gdy zauważył, że mu się przyglądam, uśmiechnął się szeroko. Zdawało się, że coś go trapi.
   - Hej... - usiadłam obok niego. - Wszystko gra?
   - Hm... - widać, że wyrwałam go z zamyślenia. - Tak, tak...
   - Raczej nie. Powiesz mi co się stało?
   - Martwię się...
   - O co?
   - O Ciebie. - jego ton był śmiertelnie poważny, a w jego oczach widziałam troskę.
   - A-ale d-dlaczego...?
  - Myślisz, że jestem ślepy? Przecież widzę jak się ciągle męczysz... Ja wiem, że starasz się to ukrywać, ale ja Cię znam i wiem kiedy coś jest nie tak...
   - J-ja... - zaczęłam się bardziej denerwować i spuściłam wzrok. - W-widzisz...
   - Elsa... Ja wiem, że opanowanie twojej mocy nie jest łatwe, ale pamiętasz, że najłatwiej ci ją opanować jak się nie boisz...?
   Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jak mam się nie bać, skoro mogę skrzywdzić wszystkich naokoło...?
   - Elsa...? - widział mój strach w oczach i wziął mnie za ręce. - Przecież wszystko jest dobrze. Widzisz? Wszyscy są bezpieczni, nie dzieje się nic złego... Ej... Spójrz na mnie...
   Próbowałam uciekać przed nim wzrokiem. Niby wiedziałam, że ma rację... Ale to nie spowodowało, że strach przed niepewną przyszłością nie rósł w moim sercu. Jazda na łyżwach była tylko iluzją szczęścia, chwilą, która przeminęła.
   Spojrzałam jednak Jack'owi w oczy. Działały na mnie jak magnes i nie mogłam oderwać od nich wzroku. Czułam się przy Jack'u bezpiecznie i wiedziałam, że on przed wszystkim mnie ochroni.
   - No i widzisz – jego uśmiech był powalający. - Wszystko jest dobrze.
   - Tak... Raczej tak...
   Uszczypnął mnie w nos jak to miał w zwyczaju. Wcześniej nie przykładałam większej uwagi do takich gestów, ale faktycznie na prawie każde pożegnanie dostawałam pstryczka w nos. Było to trochę dziecinne, ale zarazem urocze. W Jack'u zawsze istniał taki mały chłopiec, ale był bardzo odpowiedzialny i zaradny, gdyż potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji.
   - Jack...?
   Wtedy przypomniało mi się, że z nami jest również Emma. Ta stała pośrodku jeziora jak zaklęta. Nie wiedziałam co się stało. Niby wszystko wyglądało normalnie, ale...
   - Emma!!!!
   Jack podniósł się bardzo szybko i zaczął iść powoli w stronę dziewczynki. Na lodzie trochę się ślizgał, ale na szczęście wziął ze sobą ten długi kij, który służył mu za laskę.
   Po chwili dopiero doszło do mnie co właściwie się dzieje i to mnie sparaliżowało. Wszystko działo się trochę jak w spowolnionym tempie. Pod Emmą zaczął kruszyć się lód, którego wyrwa zaczęła pogłębiać się coraz bardziej. Jack próbował jakoś do niej podejść i zabrać ją stamtąd, ale co właściwie miał zrobić?
   Zatrzymał się jakieś dwa metry przed nią i widać, że postawił sobie takie samo pytanie co ja przed chwilą. Jednak on w przeciwieństwie do mnie był bardziej sprytny i opanowany i wiedział jak należy postąpić.
   - Emma... - dziewczynka skierowała swój przerażony wzrok na starszego brata. - Spójrz na mnie...
   - A-ale... - lód coraz bardziej przeraźliwie trzeszczał, a ta spojrzała znów pod swoje nogi. - J-ja nie m-mogę...
   - Em... - widziałam wręcz jak w jego głowie obracają się trybiki. - Patrz.
   Jack zaczął się wygłupiać udając a to łosia, a to jakiegoś grubaśnego pana z wielkim opasłym brzuchem, a to jeszcze kogoś lub coś innego, tylko by dziewczyna choć na chwilę odwróciła uwagę od pękającego lodu. Przybliżał się do niej coraz bardziej tak, że mała była blisko tylko na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, a zarazem tak daleko, jak to mówią. Jack nie mógł podejść bliżej, bo tak gdzie stał lód zaczął trzeszczeć jeszcze bardziej i widziałam jak małe odłamki kruszeją jeszcze bardziej.
   Dalej byłam jak sparaliżowana, ale siła woli by pomóc rodzeństwu była silniejsza. Szybko zdjęłam łyżwy i zaczęłam iść powoli w ich stronę. Jack zauważył mnie, jednak ruchem dłoni kazał mi się zatrzymać. Nie wiedziałam czemu, bo przecież tak bardzo chciałam mu pomóc. Rozejrzał się wokół i widać, że wpadł na pewien pomysł. Trzeźwe myślenie w ekstremalnych sytuacjach jest naprawdę trudne.
   - Chodź tu, ale bardzo powoli... - wyszeptał, ale na tyle głośno, że usłyszałam.
   Chwila, zanim przeszłam wystarczająco blisko Jacka'a, wydawała się dla mnie wiecznością. Słyszałam kruszenie lodu, które było jeszcze bardziej doniosłe niż wcześniej, a rysy pęknięć przesuwały się po tafli bardzo szybko.
   - Emma. Teraz skoczysz najwyżej jak potrafisz, dobrze? - mówił bardzo spokojnym i opanowanym tonem.
   - A-ale...
   - Dasz radę. Przecież wiem, że potrafisz. Musisz tylko w to uwierzyć, a na pewno się uda.
   Dziewczynka była bardzo przerażona. Wiedziałam jak bardzo się boi. Spojrzała jeszcze raz na brata.
   - Weź głęboki wdech. Ja cię złapię i szybko oddam Elsie. Wszystko będzie dobrze.
   Dziewczynka uśmiechnęła się słabo i zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech, tak jak powiedział brat i skoczyła.
   Nie oderwała się wysoko, ale wystarczająco, by Jack ją złapał i szybko podał mnie. Złapałam Emmę, jednak siła odrzutu była tak silna, że obie upadłyśmy na lód. Nie było tam na szczęście zagrożenia.
   Co innego Jack... Lód pod nim trzeszczał wystarczająco głośno, by za chwilę przełamać się na dobre. Nie miał już szansy ucieczki. Nie mógł skoczyć. Wiedział już, co się za chwilę stanie.
   Nasze oczy się spotkały. Powiedział bezgłośnie „Kocham Cię” i w tym momencie widziałam jak spada. Spada w lodowatą otchłań.
   - NIEEEE!!!!!
   Nie wiem czy mój krzyk naprawdę wydostał się z moich ust czy to krzyczała cała moja głowa. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, właściwie nie wiem w jakim celu, a z niej strzelił lodowy promień. Mogłabym przysiąc, że widziałam jak on trafia Jack'a chwilę przed całkowitym zanurzeniem, jednak nie wiem, czy to nie był wybryk mojej chorej wyobraźni.
   Popędziłam w jego stronę jak najszybciej. Przecież można go jeszcze uratować! Lód jednak pod moimi nogami zaczął się jakby sklejać, na tyle szybko, że czułam się, że idę jak mucha w smole, że zanim doszłam do miejsca, gdzie przed chwilą stał Jack, lód pokrył całe jezioro dodatkową warstwą.
   - Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!.... - powtarzałam w kółko tłukąc rękami w taflę, by ta pękła.
   Lód jakby na złość specjalnie nie chciał się kruszyć, a jeszcze bardziej zamarzał. Jednak mogłam spojrzeć przez niego jak przez przeźroczyste szkło. Woda była bardzo mętna, jednak widziałam bladą skórę Jack'a zanurzoną w toni. Nie ruszał się. Opadał cały czas na dno. Jakby już... Nie... Przecież...
   Zalałam się łzami, gdy doszła do mnie gorzka prawda. Jack zginął na zawsze! I to wszystko moja wina... To był mój głupi pomysł by tu przychodzić... By zamrozić ten piekielny staw... I to przeze mnie... Przeze mnie Jack zginął na zawsze...
   To wszystko moja wina! I co ja miałam teraz zrobić...? Przecież... Bez Jack'a... Było pusto... Nie widziałam już żadnej nadziei... Poza nim nie widziałam już żadnej przyszłości. On był dla mnie wszystkim. Rozumiał mnie, potrafił mi pomóc, zawsze doradzić, wysłuchać, pocieszyć... Po prostu być i przytulić gdy tego potrzebowałam...
   Życie straciło dla mnie sens... Czułam jak chłód coraz bardziej przenika mnie do środka. Ale nie było to wcale przyjemne. Czułam się jak mała dziewczynka, która została pozbawiona marzeń, nadziei, ciepła... Jack był dla mnie wszystkim... A teraz...? Co miałam ze sobą zrobić...?
   Musiałam stąd uciec. Uciec jak najdalej. I nigdy nie wracać... Bo co miało mnie spotkać...? Został tylko ból i rozpacz. I chłód, który obejmował mnie swoim płaszczem, pod którym wcale nie czułam się bezpieczna.
   Mechanicznie wstałam i zaczęłam iść. Gdziekolwiek byle przed siebie. I co najważniejsze – jak najdalej od tego miejsca. Nie chciałam tu więcej wracać... Chciałam... Chciałam, by Jack wrócił...

5 komentarzy:

  1. To było piękne *.* Jestem ciekawa jak potoczą się wydarzenia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE NIE NIE!!!!! Dlaczego?!?!?!? Dlaczego? Ja ryczę!!! Dlaczego?!!??!??? Dlaczego?!?! Za co??! Nie... Nie... Dlaczego? *chlip* Dlaczego? Co teraz będzie? Co...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się, że to było piękne, a nawet przepiękne. Cudnie to wszystko opisałaś...
    i Jack zginął... ja bym to jeszcze bardziej szczegółowo opisała, żeby bardziej zbudować napięcie, ale i tak było wspaniale ^^

    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jack nie żyje? Co? Elsa odeszła? Opóściła Emmę, została tam sama?.. :'(

    Ale Jacka wskrzesi księżyc, no nie? Ale.. on będzie pamiętał Else? Bo w filmie było, że nic nie pamiętał. Jeżeli tak będzie, to jak ją sobie przypomni? A Elsa będzie teraz zamknięta w sobie? Będzie siedzieć zamknięta w pokoju?
    Tyle pytań.. czekam na odpowiedzi w następnych rozdziałach.

    Ps. Pięknie to wszystko opisałaś i nawet się popłakałam(ja jestem bardzo wrażliwa i w takich momentach się poprostu rozklejam). Czekam na next i weny na odpowiedzi w następnych rozdziałach. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite ♥ Świetny rozdział, w dodatku daje wiele przemyśleń na temat przyszłej fabuły :3 Co jak co, ale udało Ci się bardzo dobrze go napisać ^^ Nawet jeśli straciłaś to co poprzednio, moim skromnym zdaniem i tak wyszło urzekająco. Można to było jeszcze bardziej nasycić opisami, bo poczułam w tej kwestii leciutki niedosyt, chociaż efekt i tak jest świetny. Co tu dużo prawić?

    Weny, weny i jeszcze raz weny od Vafelka ^^

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect