Biegłam
przed siebie w nieznanym kierunku. Chciałam uciec jak najdalej od
tego przeklętego jeziora. Jak najdalej od tego co się stało. Nie
mogłam pojąć tego co się stało. Przecież... Przecież to musiał
być sen. To nie mogło wydarzyć się naprawdę. Jednak im dłużej
to sobie wmawiałam tym bardziej wiedziałam, że utwierdzam się w
kłamstwie. Pięknym kłamstwie, który skrywał okropną prawdę. I
co ja miałam z sobą zrobić? Czułam się kompletnie niepotrzebna.
Nie widziałam żadnego celu, żadnego światełka w tunelu. Jedynie
pustka, smutek i ciemność. Bo przecież jak miało wyglądać moje
życie bez Jack'a? Wyobrażałam, że będzie takie piękne jak we
wszystkich bajkach, że niedługo mi się oświadczy, wkrótce potem
weźmiemy ślub, będziemy mieć dwójkę czy trójkę dzieci i
będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jednak bez niego cały mój
plan wziął w łeb.
Czułam
jakby ktoś zabrał część mnie i zostawił taką wypraną, bez
kolorów. Taką, która nie będzie nikim, jedynie kolejną szarą,
nieszczęśliwą osobą bez przyszłości czy marzeń. Nie miałam
już żadnego celu do którego chciałam dążyć. Nie było przede
mną nic. Jedynym pragnieniem było to by Jack wrócił... Jednak to
było niemożliwe. Cofnięcie czasu jest niemożliwe do jasnej
cholery! Bo gdyby było to świat nie wyglądałby jak wygląda. Czy
byłby piękniejszy? Nie mam pojęcia, ale dla mnie na pewno.
Wszystkie moje marzenia by się spełniły, byłabym szczęśliwa, bo
miłość mojego życia byłaby ze mną. Bo wtedy moje istnienie
miałoby jakiś sens... A teraz...?
Biegłam
ile sił w nogach, że brakowało mi tchu. W końcu zwolniłam, ale
tak by tylko szybko iść. Gdzie byłam? Wszędzie znajdował się
taki sam biały śnieg, a jedynie za mną były moje odciski stóp na
śniegu. Tak stóp, bo nawet butów na sobie nie miałam... Musiałam
je zdjąć, choć nie mogłam przypomnieć sobie tego momentu. Czułam
jak mi zimno. Nie zdarzało mi się to często, a w zasadzie nigdy,
ale teraz czułam, że coś jest nie tak... Nie umiałam sobie z tym
poradzić... Strasznie zgrabiały mi palce i choć starałam się
trzymać ręce jak najbliżej siebie, jakoś się objąć, to nic to
nie dawało... Stopy zrobiły się już fioletowe i w ogóle ich nie
czułam. Wiedziałam, że zaraz stanę i nie ruszę się dalej.
Brakowało mi sił. Nie wiem która była godzina, ale słońce dawno
zaszło za widnokręgiem i coraz bardziej czuć było nocny chłód.
Zaczynałam się coraz bardziej bać, bo słyszałam głównie swój
oddech, chrupanie śniegu pod stopami, a co jakiś czas pohukiwanie
sowy i wycie wilków. Gdyby Jack ze mną był to nic by mi się nie
stało. On wiedział jak mnie obronić. Wiedział co zrobić w nawet
krytycznych sytuacjach. Tak bardzo bo teraz potrzebowałam.
Wiedziałam,
że nie mogę paść w tym miejscu gdzie jestem i zasnąć, bo już
więcej mogłam się nie obudzić. Nie miałam już siły iść
dalej. Coraz bardziej powłóczyłam nogami. Nie wiedziałam nawet
gdzie mogłabym się udać, by nic mi się nie stało, by choć na
chwilę odpocząć. Odgłosy zwierząt były coraz głośniejsze, a
szum wiatru był coraz bardziej przerażający. Wyczerpanie zaczęło
brać górę, a oczy zaczynały się powoli zamykać.
I
wtedy zobaczyłam z sześć małych żółtych świecących
punkcików. Wtedy jakby świat się dla mnie zatrzymał. Adrenalina
podskoczyła mi jeszcze bardziej. Co miałam zrobić?! Uciekać ile
sił w nogach, choć wiedziałam, że padnę po chwili czy stać
nieruchomo i modlić się, by wilki jednak udały, że mnie nie
zauważyły. Dawaj Elsa trzeba podjąć szybką męską decyzję...
Gdyby tylko Jack był tu ze mną...
Zaczęłam
biec. W tym momencie uznałam, że jest to jedyne wyjście. Będę
mieć choć pięć minut dłużej życia. Najgorsze było jednak to,
że nic nie widziałam i co chwila wpadałam na jakieś drzewo czy
krzew. Żółte ślepia krwiożerczych wilków mknęły za mną w
zawrotnym tempie. Nie miałam żadnych szans by im uciec. Zmęczenie
dawało mi się we znaki i choć adrenalina osiągnęła najwyższy
poziom na nie wiele już to się zdało. Brakowało mi powietrza, a
nogi odmawiały posłuszeństwa. Nagle potknęłam się o jakiś
wystający korzeń czy kamień, trudno było to określić i padłam
jak długa w śnieg. Nie miałam siły nawet podnieść głowy.
Wiedziałam, że to już koniec. Pięknie... Tak oto zginie Elsa,
księżniczka Arendelle. Może to zasłużony dla mnie koniec.
Krzywdzę wszystkich wokół... Choć tak bardzo się staram nic mi
nie wychodzi...
Warczenie wilków rozchodziło się bardzo blisko, wręcz kilka centymetrów od mojej głowy. Nie wiem ile w zasadzie było tych oprawców, ale jeden z nich wydobył z gardła mrożący krew w żyłach wycie. Tak to już mój koniec. Zaraz zbierze się tutaj cała wataha i rozerwą mnie żywcem na strzępy. Podniosłam swoją głowę i ujrzałam chyba z sześć par świecących żółtych oczu, które były skierowane ewidentnie ma mnie. To koniec...
W tym momencie zza chmur wyszedł księżyc, który rozjaśnił ciemność. Poczułam się jakoś bezpieczniej, ale to poczucie bezpieczeństwa zaraz znikło. Teraz widziałam swoich oprawców w pełnej krasie. Były to wielkie białe bisiory, które nie tylko miały te przerażające żółte ślepia, ale i ostre białe zęby, które pięknie odbijały światło. Może w innej sytuacji zachwycałabym się tym puszystym futrem, ale w tej chwili nie miałam ku temu żadnych powodów. Wiedziałam, że zaraz te śnieżnobiałe zęby wbiją się w moją skórę i będzie to piekielnie bolało. Nie będę mieć żadnej taryfy ulgowej i będę umierać w męczarniach. Przyszło mi na myśl tylko pytanie "Dlaczego tego dotąd nie zrobiły?".
Jakby ktoś chciał na nie odpowiedzieć, usłyszałam głos, który nie mam pojęcia skąd dochodził. Był bardzo melodyjny i można było go słuchać bez przerwy.
Warczenie wilków rozchodziło się bardzo blisko, wręcz kilka centymetrów od mojej głowy. Nie wiem ile w zasadzie było tych oprawców, ale jeden z nich wydobył z gardła mrożący krew w żyłach wycie. Tak to już mój koniec. Zaraz zbierze się tutaj cała wataha i rozerwą mnie żywcem na strzępy. Podniosłam swoją głowę i ujrzałam chyba z sześć par świecących żółtych oczu, które były skierowane ewidentnie ma mnie. To koniec...
W tym momencie zza chmur wyszedł księżyc, który rozjaśnił ciemność. Poczułam się jakoś bezpieczniej, ale to poczucie bezpieczeństwa zaraz znikło. Teraz widziałam swoich oprawców w pełnej krasie. Były to wielkie białe bisiory, które nie tylko miały te przerażające żółte ślepia, ale i ostre białe zęby, które pięknie odbijały światło. Może w innej sytuacji zachwycałabym się tym puszystym futrem, ale w tej chwili nie miałam ku temu żadnych powodów. Wiedziałam, że zaraz te śnieżnobiałe zęby wbiją się w moją skórę i będzie to piekielnie bolało. Nie będę mieć żadnej taryfy ulgowej i będę umierać w męczarniach. Przyszło mi na myśl tylko pytanie "Dlaczego tego dotąd nie zrobiły?".
Jakby ktoś chciał na nie odpowiedzieć, usłyszałam głos, który nie mam pojęcia skąd dochodził. Był bardzo melodyjny i można było go słuchać bez przerwy.
"Jeszcze
nie jest na Ciebie pora".
Może
ten głos rozległ się tylko w mojej głowie? Jednak po chwili wilki
jak przestraszone zaczęły uciekać czym prędzej ode mnie. Nie
wiedziałam dlaczego. Jedynie księżyc świecił bardziej niż
zwykle, a jego okrągła tarcza jakby śmiała się do mnie. Potem
moja głowa opadła ciężko na zimny śnieg i co się działo potem
to nie mam zielonego pojęcia.
***
Obudziłam
się i nie mogłam przypomnieć sobie gdzie jestem. Jak zamykałam
oczy była mroźna noc, a teraz znajdowałam się w jakimś
drewnianym domku, gdzie intensywnie pachniało sianem. Nie potrafiłam
określić pory dnia, bo pomieszczenie nie miało okien. Powoli
zaczęło docierać do mnie co działo się wokół. Strasznie bolała
mnie głowa, przez co nie mogłam na początku zarejestrować co to
za domek, ale po chwili namysłu doszłam, że to zwykła stodoła.
Leżałam na beli siana, które wbrew pozorom było bardzo wygodne i
do tego przykryta byłam jakimś szarym kocem, który przesiąkł
zapachem konia. Trochę mi to przeszkadzało, ale sprawił, że było
mi bardzo ciepło, a tego bardzo potrzebowałam. Na środku stodoły
stała stara latarenka, która dawała nie tylko dużo światła, ale
i ciepła.
Nagle z hukiem otworzyły się drzwi, a do pomieszczenia wtargnął lodowaty podmuch, który prawie zgasił lampę. Otuliłam się szczelniej kocem. Drzwi szybko zamknął ogromny mężczyzna, który tak samo szybko jak ten podmuch wszedł do stodoły. Był wysoki na prawie dwa metry, szeroki w barach i wyglądał na tak silnego, że spokojnie góry mógłby przenosić. Mężczyzna zdjął chustę z twarzy, która osłaniała go przed mrozem. Mimo takiej postury, która mogła przerażać niejedną osobę, twarz miał bardzo pogodną i przyjazną. Miał jasne włosy, jak większość tutejszych mieszkańców, do tego sterczące we wszelkie możliwe strony, ale za to brązowe oczy, które tutaj były rzadkością. Nos miał wielki i trochę kartoflowaty, ale nadawało to jemu zabawnego wyrazu. Usta miał wąskie i prawie niewidoczne, do tego duży podbródek i różowe policzki.
Nie wiedziałam jak mam się zachować. Czy mam się przedstawić czy skłamać kim jestem i udawać kogoś zupełnie innego. Postanowiłam, że będę siedzieć cicho i poczekam, aż przybysz wykona pierwszy krok.
Ten jednak jakby w ogóle nie przejmował się moją obecnością. Zdjął z siebie przemoczone wierzchnie ubranie i położył je blisko latarni, by ta choć trochę je wysuszyła. W końcu sam usiadł obok latarni, do której wyciągnął swoje dłonie by też trochę je ogrzać. Dopiero po chwili skierował wzrok na mnie.
- Hmm...
Przez tą "wypowiedź" wiedziałam, że nasza rozmowa będzie ciężka. Czułam się bezsilna. Może w końcu tajemniczy przybysz powie choć coś bardziej artykułowanego.
- Jak się tam znalazłaś? - jego pytanie kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Gdzie "tam"? - powiedziałam. Mój głos był bardzo słaby i miałam ogromną chrypę. Zaraz złapałam się za szyję, choć wiedziałam, że i tak w niczym to nie pomoże.
Jego wyraźnie zmartwił mój zły stan i szybko wyszedł ze stodoły nawet nie zakładając swoich wierzchnich ciuchów. Tak samo szybko jak wyszedł, wrócił z wielkim kubkiem, z którego unosiła się para.
- Wypij, powinno pomóc.
Podał mi gorący kubek. Ciecz w tym jakoś nie wyglądała zachęcająco i nie pachniała za ładnie. Jednak by nie zrobić przykrości mężczyźnie choć spróbowałam napoju. Lepiej smakował niż wyglądał i czułam, że faktycznie z moim gardłem jest trochę lepiej. Sama ciepła ciecz była dobra, by rozgrzać mnie od środka jeszcze bardziej.
- "Tam" w sensie tej zaspie... - wyrwał mnie tym z zamyślenia.
- Jakiej zaspie, przecież...
Przecież byłam w środku lasu! Jakim cudem znalazłam się w tej stodole?! Nie mogłam przypomnieć sobie tego momentu...
- A co ja robię tutaj? - zadałam w końcu to pytanie.
- Widzisz... - widać, że był trochę zmieszany. - Chodziłem jak zwykle po lesie, ale dzisiaj wybrałem inną trasę. Patrzę, a tam ogromna zaspa. Miałem ją ominąć, ale coś przykuło moją uwagę. Odgarnąłem śnieg, a tam... no cóż ty, fioletowa jak trup. Myślałem, że nie żyjesz. Jednak usłyszałem cicho bijące serce i wiedziałem, że jeszcze mam szansę Cię uratować. Zaniosłem więc tutaj i próbowałem zrobić cokolwiek by ten przerażający fiolet zniknął z twojej skóry. - przyjrzał mi się dokładnie. - Jest już dużo lepiej... Więc właśnie stąd moje pytanie: skąd się tam wzięłaś? I tak w ogóle czemu byłaś bez butów...?
- Widzisz to długa historia...
- Ja lubię słuchać...
Mężczyzna wzbudził moje zaufanie, ale nie aż tak by opowiedzieć mu tragedię swojego życia. Nie wiedziałam jak się nawet nazywa! Do jasnej cholery! To była dla mnie naprawdę dziwna i niezręczna sytuacja. Chyba domyślił się co tak zakrząta mój umysł i trochę też się zmieszał.
- Jeju... Przepraszam. Ja się nawet nie przedstawiłem. Jestem Kristoff. Alpinista, bo chyba tak można mnie nazwać... A do tego... Hm... Kocham lód, którym handluję, szczególnie latem...
Handlarz lodu? No nieźle. Nie dziwię się zatem skąd ma taką muskulaturę. Bloki lodu są strasznie ciężkie...
- Ja jestem Elsa. Miło mi - posłałam mu ciepły uśmiech.
- Mnie również. - można powiedzieć, że sprawę formalną mieliśmy za sobą.
Nagle z hukiem otworzyły się drzwi, a do pomieszczenia wtargnął lodowaty podmuch, który prawie zgasił lampę. Otuliłam się szczelniej kocem. Drzwi szybko zamknął ogromny mężczyzna, który tak samo szybko jak ten podmuch wszedł do stodoły. Był wysoki na prawie dwa metry, szeroki w barach i wyglądał na tak silnego, że spokojnie góry mógłby przenosić. Mężczyzna zdjął chustę z twarzy, która osłaniała go przed mrozem. Mimo takiej postury, która mogła przerażać niejedną osobę, twarz miał bardzo pogodną i przyjazną. Miał jasne włosy, jak większość tutejszych mieszkańców, do tego sterczące we wszelkie możliwe strony, ale za to brązowe oczy, które tutaj były rzadkością. Nos miał wielki i trochę kartoflowaty, ale nadawało to jemu zabawnego wyrazu. Usta miał wąskie i prawie niewidoczne, do tego duży podbródek i różowe policzki.
Nie wiedziałam jak mam się zachować. Czy mam się przedstawić czy skłamać kim jestem i udawać kogoś zupełnie innego. Postanowiłam, że będę siedzieć cicho i poczekam, aż przybysz wykona pierwszy krok.
Ten jednak jakby w ogóle nie przejmował się moją obecnością. Zdjął z siebie przemoczone wierzchnie ubranie i położył je blisko latarni, by ta choć trochę je wysuszyła. W końcu sam usiadł obok latarni, do której wyciągnął swoje dłonie by też trochę je ogrzać. Dopiero po chwili skierował wzrok na mnie.
- Hmm...
Przez tą "wypowiedź" wiedziałam, że nasza rozmowa będzie ciężka. Czułam się bezsilna. Może w końcu tajemniczy przybysz powie choć coś bardziej artykułowanego.
- Jak się tam znalazłaś? - jego pytanie kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Gdzie "tam"? - powiedziałam. Mój głos był bardzo słaby i miałam ogromną chrypę. Zaraz złapałam się za szyję, choć wiedziałam, że i tak w niczym to nie pomoże.
Jego wyraźnie zmartwił mój zły stan i szybko wyszedł ze stodoły nawet nie zakładając swoich wierzchnich ciuchów. Tak samo szybko jak wyszedł, wrócił z wielkim kubkiem, z którego unosiła się para.
- Wypij, powinno pomóc.
Podał mi gorący kubek. Ciecz w tym jakoś nie wyglądała zachęcająco i nie pachniała za ładnie. Jednak by nie zrobić przykrości mężczyźnie choć spróbowałam napoju. Lepiej smakował niż wyglądał i czułam, że faktycznie z moim gardłem jest trochę lepiej. Sama ciepła ciecz była dobra, by rozgrzać mnie od środka jeszcze bardziej.
- "Tam" w sensie tej zaspie... - wyrwał mnie tym z zamyślenia.
- Jakiej zaspie, przecież...
Przecież byłam w środku lasu! Jakim cudem znalazłam się w tej stodole?! Nie mogłam przypomnieć sobie tego momentu...
- A co ja robię tutaj? - zadałam w końcu to pytanie.
- Widzisz... - widać, że był trochę zmieszany. - Chodziłem jak zwykle po lesie, ale dzisiaj wybrałem inną trasę. Patrzę, a tam ogromna zaspa. Miałem ją ominąć, ale coś przykuło moją uwagę. Odgarnąłem śnieg, a tam... no cóż ty, fioletowa jak trup. Myślałem, że nie żyjesz. Jednak usłyszałem cicho bijące serce i wiedziałem, że jeszcze mam szansę Cię uratować. Zaniosłem więc tutaj i próbowałem zrobić cokolwiek by ten przerażający fiolet zniknął z twojej skóry. - przyjrzał mi się dokładnie. - Jest już dużo lepiej... Więc właśnie stąd moje pytanie: skąd się tam wzięłaś? I tak w ogóle czemu byłaś bez butów...?
- Widzisz to długa historia...
- Ja lubię słuchać...
Mężczyzna wzbudził moje zaufanie, ale nie aż tak by opowiedzieć mu tragedię swojego życia. Nie wiedziałam jak się nawet nazywa! Do jasnej cholery! To była dla mnie naprawdę dziwna i niezręczna sytuacja. Chyba domyślił się co tak zakrząta mój umysł i trochę też się zmieszał.
- Jeju... Przepraszam. Ja się nawet nie przedstawiłem. Jestem Kristoff. Alpinista, bo chyba tak można mnie nazwać... A do tego... Hm... Kocham lód, którym handluję, szczególnie latem...
Handlarz lodu? No nieźle. Nie dziwię się zatem skąd ma taką muskulaturę. Bloki lodu są strasznie ciężkie...
- Ja jestem Elsa. Miło mi - posłałam mu ciepły uśmiech.
- Mnie również. - można powiedzieć, że sprawę formalną mieliśmy za sobą.
Zapadła
niezręczna cisza. Zastanawiałam się czy zaufać Kristoffowi i
opowiedzieć mu wszystko. Szczerze potrzebowałam kogoś, by się
zwierzyć. Tylko czy to była odpowiednia osoba? W sumie nie
widziałam, ale pewnie i tak wszystko się wkrótce wyda. Ja
potrzebowałam jakieś rady co robić dalej.
Zebrałam
się na odwagę i opowiedziałam mu wszystko, pomijając jakieś
nieistotne i krępujące szczegóły. Kristoff słuchał mnie
uważnie. Czasami tylko się wtrącał, szczególnie pytając o
imiona, którymi się posługiwałam, a nie odniosłam się kto to
dla mnie jest. Jak mówiłam o Roxi, też wyraził się o niej w
niepochlebny sposób, choć widział ją tylko raz. Gdy wreszcie
doszłam do końca opowieści i czekałam na jego reakcję ten
kompletnie się zamyślił. Nie wiedziałam czy powinnam wyrwać go z
tego stanu czy poczekać. Chciałam dopić tą tajemniczą ciecz, ale
że ta zrobiła się zimna i smakowała już tak samo źle jak
pachniała, więc odłożyłam kubek. Poczułam jak powoli zaczyna
ogarniać mnie senność.
-
Nie wiem jak ci pomóc. Bardzo bym chciał, ale nie umiem... Bardzo
mi przykro z powodu twojej straty... - jego głos był bardzo
przygnębiony i miałam wrażenie, że zaraz zacznie płakać.
Ja
również starałam się nie rozkleić... Czułam się okropnie...
Łzy szybko zebrały się do oczu i nie miałam siły ich już
powstrzymać. Zaczęły lecieć obficie po moich policzkach. Pytanie
„Dlaczego?” cały czas pobrzmiewało w mojej głowie.
Kristoff
wstał i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Wyszedł nie
mówiąc ani słowa. Przysunęłam się bliżej lampy chcąc ogrzać
sobie ręce. Wtedy drzwi znowu się otworzyły i zdmuchnęły ogień.
Kristoff siłował się z jakimś zwierzęciem przypominającym
konia, by ten wszedł do środka. Po kilku minutach próby, gdy już
myślałam, że zamarznę, zwierzę wreszcie weszło do środka.
- To jest Sven. - pokazał na zwierzęcia Kristoff, który okazał się reniferem, a nie koniem. - Powiedz "dzień dobry" Sven.
- Dzień dobry.
Głos nie pochodził od zwierzaka, ale od Kristoffa, który zmienił swój głos na bardzo karykaturalny.
- Widzisz Sven, to jest Elsa. - pomachałam zwierzakowi. - Elsa jest bardzo przygnębiona. Dużo przeszła.
- Czy to ta, którą znaleźliśmy w lesie.
- A jakżeby inaczej.
- Miło mi bardzo.
Ta "rozmowa" trwała jeszcze trochę, a ja zastanawiałam się komu ja właściwie powierzyłam swoje tajemnice... Przecież to jest wariat! On chyba ma schizofrenię... I nie wiedziałam, czy on naprawdę myśli, że Sven z nim rozmawia czy jednak gra to bardziej dla picu czy jak...? Może on jest strasznie samotny i dlatego rozmawia sam ze sobą...? Nie wiedziałam czy przyjąć to na chłodno i z powagą czy zacząć się śmiać, bo Sven naprawdę wyglądał jakby mówił te słowa, które wypowiadał za niego Kristoff. Świetny teatrzyk brzuchomówcy, nie powiem. Tak... W końcu parsknęłam śmiechem, który przypomniał moim nowym przyjaciołom, że też tu jestem.
- A zatem... - zorientował się, że nie zamknął drzwi i szybko to zrobił. Z kieszeni wyjął również pudełko zapałek i podpalił latarenkę. - Co zamierzasz zrobić...?
- Dobre pytanie...
Nie wiedziałam. Myślałam, że może Kristoff mi pomoże, ale wiedziałam, że ja sama muszę podjąć tą decyzję. Chciałam uciekać, ale nie ucieknie się przed przeszłością. Nie ukryje się w lesie na długi czas, bo będą mnie poszukiwać. Poza tym przecież jest jeszcze Ania, mama i tata... Nie mogę tak ich zostawić... Tak samo Emma... Będą za mną strasznie tęsknić...
O Boże! Emma! Co się z nią stało?! Czy znała drogę do domu? Czy bezpiecznie wróciła? Jak mogłam o niej zapomnieć?! Jak?!
- To jest Sven. - pokazał na zwierzęcia Kristoff, który okazał się reniferem, a nie koniem. - Powiedz "dzień dobry" Sven.
- Dzień dobry.
Głos nie pochodził od zwierzaka, ale od Kristoffa, który zmienił swój głos na bardzo karykaturalny.
- Widzisz Sven, to jest Elsa. - pomachałam zwierzakowi. - Elsa jest bardzo przygnębiona. Dużo przeszła.
- Czy to ta, którą znaleźliśmy w lesie.
- A jakżeby inaczej.
- Miło mi bardzo.
Ta "rozmowa" trwała jeszcze trochę, a ja zastanawiałam się komu ja właściwie powierzyłam swoje tajemnice... Przecież to jest wariat! On chyba ma schizofrenię... I nie wiedziałam, czy on naprawdę myśli, że Sven z nim rozmawia czy jednak gra to bardziej dla picu czy jak...? Może on jest strasznie samotny i dlatego rozmawia sam ze sobą...? Nie wiedziałam czy przyjąć to na chłodno i z powagą czy zacząć się śmiać, bo Sven naprawdę wyglądał jakby mówił te słowa, które wypowiadał za niego Kristoff. Świetny teatrzyk brzuchomówcy, nie powiem. Tak... W końcu parsknęłam śmiechem, który przypomniał moim nowym przyjaciołom, że też tu jestem.
- A zatem... - zorientował się, że nie zamknął drzwi i szybko to zrobił. Z kieszeni wyjął również pudełko zapałek i podpalił latarenkę. - Co zamierzasz zrobić...?
- Dobre pytanie...
Nie wiedziałam. Myślałam, że może Kristoff mi pomoże, ale wiedziałam, że ja sama muszę podjąć tą decyzję. Chciałam uciekać, ale nie ucieknie się przed przeszłością. Nie ukryje się w lesie na długi czas, bo będą mnie poszukiwać. Poza tym przecież jest jeszcze Ania, mama i tata... Nie mogę tak ich zostawić... Tak samo Emma... Będą za mną strasznie tęsknić...
O Boże! Emma! Co się z nią stało?! Czy znała drogę do domu? Czy bezpiecznie wróciła? Jak mogłam o niej zapomnieć?! Jak?!
Kristoff
zobaczył moje przerażenie i starał się mnie uspokoić. Ja bardzo
chciałam ją znaleźć i zobaczyć, czy nic jej się nie stało.
Mechanicznie wręcz wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.
Jednak gdy tylko zrobiłam krok, poczułam, że lecę. Na szczęście
Kristoff mnie złapał i posadził na powrót na beli siana. Moje
stopy były dalej fioletowe, tak że nie miałam w nich czucia.
Przeraziłam się, że tak strasznie to wygląda. Nie powinno tak
być. Przecież jestem „królową zimy” czyż nie? To jakim cudem
mogę w ogóle odczuwać zimno? I dlaczego zamarzam...?
-
Musisz wrócić do miasteczka... Tutaj sobie nie poradzisz... -
powiedział jak głos rozsądku. - Poza tym musisz porządnie się
wyleczyć, by nie złapać jakiegoś choróbska...
-
Tak... - wiedziałam, że to jedyne wyjście.
Strasznie
zaczęło mnie mulić i choć bardzo chciałam jeszcze zapytać
Kristoffa o jego przeszłość czy o cokolwiek, by dowiedzieć się o
nim więcej, nie miałam już na to siły, a oczy same zaczęły mi
się zamykać. Kristoff widząc, że walczę ze snem przykrył mnie
dodatkowym kocem, który leżał w kącie stodoły i okrył mnie
szczelniej. Było mi tak ciepło, że nawet nie wiem kiedy zamknęłam
oczy i zasnęłam.
***
-
Hej... Obudź się...
-
Mmmm...
Nie
wiedziałam o co chodzi. Przewróciłam się na drugi bok i
próbowałam znów zasnąć.
-
Wiem, że fajnie Ci się śpi, ale powinniśmy już się zbierać...
-
Tak, tak... Jeszcze pięć minut...
-
Słuchaj jest już dobrze po ósmej... Jeżeli chcesz dojechać do
Arendelle przed zmierzchem to powinniśmy już się zbierać...
Przed
zmierzchem?! To aż tak daleko? Obudziłam się, jakby ktoś oblał
mnie kubłem zimnej wody, na która zresztą wcale nie miałam
ochoty. Kristoff przyniósł mi śniadanie, które składało się z
jakiegoś kleiku, który bardzo przypominał wczorajszy napój, tyle
że był gęstszy. Cóż... Nie mogłam narzekać. Mogłam przecież
leżeć martwa gdzieś w lesie rozszarpana przez wilki, więc wizja
zjedzenia obrzydliwego kleiku nie była najgorsza.
Kristoff
zostawił mnie samą z miską gorącej wody, bym mogła się trochę
umyć. Wtedy odkryłam, że mam strasznie dużo siniaków i zadrapań,
jak i mniejsze fioletowe plamy, które alarmowały o odmrożeniu...
Miałam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy... Względnej
normy.
Nie
miałam innych ciuchów niż te, w które ubrana byłam w czasie tego
okropnego wypadku, więc je musiałam założyć. Na szczęście
Kristoffowi udało się zorganizować grube skarpety, które
zastępowały mi buty. Dostałam od niego również ciepły płaszcz.
Przeglądając się w małym lusterku, które również mi zostawił
zobaczyłam, że wyglądam jakbym nie spała od kilku dni. Miałam
ogromne sińce pod oczami, a moja nowa „stylizacja” nadawała mi
wręcz miano bezdomnej. Najważniejsze, że było mi ciepło. Wkrótce
znowu będę chodzić w wytwornych sukniach z atłasu czy innych
szlachetnych materiałów.
Kristoff
przeniósł mnie delikatnie na sanie, którymi mieliśmy jechać. Nie
była to karoca, jaką rzadko, ale jednak czasami przejeżdżaliśmy
z rodzicami wokół królestwa. Były to zwykłe drewniane sanie, bez
żadnych większych ścianek, które mogły uchroń przed wiatrem, a
tym bardziej bez dachu, który chroniłby przed deszczem czy
śniegiem. Przypominały bardzo sanie jakie widziałam w książkach
o na przykład św. Mikołaju. Miały delikatne zdobienia, bardzo
kunsztownie wykonane, wszystko w kolorze dębu, z którego zresztą
były wykonane, pomalowane tylko przeźroczystym lakierem. W środku
było trochę twardo, ale lepiej jechać niż iść pieszo. Sven był
zaprzęgnięty i gdy tylko mnie ujrzał merdał ogonem jak pies. W
ogóle jego zachowanie bardziej przypominało psa niż renifera.
Widać, że tak jak swój pan zmienił lekko swoje zachowanie...
Kristoff
zapakował jeszcze jakieś rzeczy do pojazdu i usiadł obok mnie,
wziął wodze i ruszyliśmy. Poczułam mocne szarpnięcie, ale po
chwili wszystko było dobrze. Mróz nie ustępował, ale teraz mogłam
się przed nim ukryć w jeszcze dodatkowym kocu.
Na
początku jechaliśmy w ciszy. Jedyne dźwięki wydawał Sven swoimi
krokami jak i szuranie sań po śniegu. Potem zaczęliśmy rozmawiać
o jakiś pierdołach. Aż w końcu dowiedziałam się co nieco o nim
samym.
Dowiedziałam
się, że nie pamięta nic do około szóstego roku życia.
Najwcześniejsze wspomnienia to jak chodził po lesie razem ze
Svenem. Zawsze byli kompanami, od małego. Byli wręcz jak bracia.
(Zrobiło mi się wtedy bardzo przykro... Kristoff miał lepszą
relacje ze swoim zwierzakiem niż ja ze swoją siostrą...) Potem
opowiedział jak w zasadzie przez duży przypadek poznał swoją
rodzinę, którą stały się trolle. Tak, te same trolle, które
pomogły Ani i Jack'owi. Gdy zapytałam czy Baltazar zawsze był taki
zrzędliwy, on odparł, że niestety tak. Potem ze względu na to, że
musiał i chciał choć trochę wejść w środowisko ludzi musiał
znaleźć pracę. Odpowiednią okazała się właśnie wspinaczka i
kruszenie lodu, którego bardzo brakowało szczególnie latem. Nie
tylko do samego schładzania, ale i jako rozpuszczony do picia.
Tak
w miłej atmosferze i z częstymi wybuchami śmiechu dotarliśmy w
końcu do Arendelle. Faktycznie jak Kristoff zapowiadał, że
będziemy przed zmrokiem i miał rację. Miasteczko powoli zaczęło
zamierać. W domach paliły się światła, a po dworze biegały
jeszcze dzieciaki, których rodzice jeszcze nie zdążyli zawołać i
zaprowadzić do domu. Jeszcze szybkim krokiem wracali spóźnieni
mężowie z pracy do domu, gdzie czekała na nich ciepła zupa. Na
samo wspomnienie jedzenia w brzuchu zaczęło mi przeraźliwie
burczeć.
-
Oho, ktoś tu jest głodny...
-
Dziwisz się?
-
Nie... Ale zaraz będziesz w domu. Niestety tutaj będę musiał cię
wysadzić, bo nie mogę pojechać dalej...
I
faktycznie po jakieś minucie Kristoff zaparkował sanie przed
głównym placem. Nie chciałam by znowu nosił mnie na rękach.
Wolałam sama, albo z lekką pomocą dojść do bramy. Nie lubiłam
być zależna od innych. Gdy moje stopy dotknęły stopy czułam się
bardzo dziwnie. Do domu miałam do przejścia cały plac, który
pokonywałam w jakąś minutę czy dwie. Teraz wiedziałam, że
spokojnie zajmie mi to więcej, z dziesięć jak nie więcej...
Zwracaliśmy
na siebie uwagę wszystkich przechodniów. No, byliśmy bardzo
dziwnymi osobnikami w tym momencie. Miny ludzi były komiczne, tak że
z Kristoffem co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Pokonaliśmy
spokojnie połowę dystansu, gdy spotkaliśmy osobę, która nie
mieliśmy ochoty oglądać.
-
Proszę proszę... Kto tu do nas zawitał... - powiedziała Roxi. -
Wyglądasz okropnie.
Wolałam
zachować dyplomatyczną ciszę i próbowaliśmy iść dalej, jednak
dziewczyna zastąpiła nam drogę.
-
Widzę, że już znalazłaś nowego chłoptasia... A Jack?
Zapomniałaś o nim?
Czułam
jak do oczu zbierają się piekące łzy, ale nie chciałam pokazać
jej swojej słabości.
-
Nie rozumiesz?! Jack zginął przez CIEBIE!
-
Skąd ty o tym wiesz...? - wysyczałam przez zęby.
-
Skąd wiem...? Emma żaliła się swojej mamie o całym zdarzeniu. I
wiem jaka to dla ciebie strata. Myślisz, że nie wiem o czym
myślisz? Wiem o wszystkim. Potrafię odczytać twoje myśli i słyszę
je tak samo głośno jak te słowa przez ciebie wypowiedziane. Ale
myśli są zdecydowanie lepsze. Nie możesz ich tak ukryć...
Co?!
To mnie kompletnie wyprowadziło z równowagi. Czułam jakbym dostała
od niej policzek. Straciłam już kompletnie równowagę, że gdyby
nie Kristoff leżałabym już dawno na ziemi.
-
Nawet o tym nie pomyślałaś, prawda? A skąd bym wiedziała o
twojej przeszłości? O tych twoich wszystkich bólach,
cierpieniach... Przyznam, że karmienie się twoją niedolą jest
naprawdę super. Brakowało mi tego, bo ostatnio byłaś taka
„szczęśliwa”...
Próbowałam
przejść obok i jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i
wypłakać w poduszkę. Nienawidziłam jak tak mnie atakowała,
Czułam się taka bezbronna i zarazem naga, bo chyba tak to mogę
nazwać, skoro znała wszystkie moje przemyślenia.
-
Możesz ją zostawić? - zapytał grzecznie Kristoff.
-
Odezwał się „bohater”. - podziałało na tyle, że na niego
skierowała swój wzrok.
-
Zachowujesz się jak dziecko, któremu zabrano zabawkę i wyżywa się
na innych. Odczep się od Elsy. - powiedział łagodnie, ale
stanowczo.
Nie
czekał aż powie jeszcze słowo i przyspieszył kroku, że przez
parę metrów niósł mnie w powietrzu. Zostawił Roxi
zdezorientowaną pośrodku placu. Czułam się trochę jak zwycięzca
i to wszystko dzięki mojemu nowemu przyjacielowi.
Mój
bohater zostawił mnie przed drzwiami, które prowadziły do zamku.
-
Mam kogoś zawołać, czy jak wejdziesz na górę...?
W
tym momencie Kai wyszedł pędem z zamku.
-
O Boże... Jak ty księżniczko wyglądasz...? Trzeba Ci zaraz zrobić
ciepłą kąpiel...
Kristoff
przekazał mnie lokajowi.
-
To do szybkiego zobaczenia. - powiedział na odchodne.
-
Do zobaczenia. - pomachałam mu jeszcze.
Kristoff
szybkim krokiem udał się do swojego Svena i odjechał w stronę
swojego domu. Taką przynajmniej miałam nadzieję... Mnie czekała
trudna rozmowa z rodzicami, bo już Kai zdążył mi powiedzieć, że
zauważyli moją nieobecność.
Super...
Przepraszam,
że tak długo, ale zawsze ma problem by pogodzić obowiązki i
przyjemności. Mam nadzieję, że nie zawiedliście się czy coś...
Do następnego! :*
Super! Kris bohater ^^ Biedna Elsi. .... mam nadzieję że Jack powróci . Życzę weny ,pozdrawiam i przepraszam ,ale LA od Ciebie wstawię razem od Olki PL.
OdpowiedzUsuńRozdział ekstra! Wspaniałe opisy! Ślicznie opisane uczucia. Po prostu cudo!!!
OdpowiedzUsuńMasz ogromny talent!!! Ten rozdział jest przepiękny. Ciekawe czyj to był głos wtedy gdy wilki napadły Elsę... czyżby naszego Pana Księżyca?
Co do Kristoffa to cieszę sie, że ją znalazł, ale najpierw obawiałam się tego, że będzie to Oaken (tak on ma na imię?) z magii drewna, ale dzięki Bogu nie ;)
Przed Elsą trudne czasy... I... Roxy czyta w myślach???? Boże! To by wszystko wyjaśniało!!! Mam nadzieję, że te odmrożenia znikną i nie będzie po nich śladu. Mam nadzieję, że nasza bohaterka nie zamknie się w sobie. Powinna mieć teraz kogoś kto będzie ją wspierał... ale wydaje mi się, że w jej otoczeniu nie ma takiej osoby...
No cóż, rozdział epicki!!!!
Weny i czasu na pisanie ♥♥♥
Fabuła rozwija się coraz bardziej, a wraz z nią rośnie moje zaciekawienię tą historią.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Elsa jakoś przejdzie przez tą rozmowę z rodzicami. No i... co się dzieje z Jackiem?
Pozdrawiam
Świetny rozdział! Trochę smutny, bo El jest cała fioletowa, ale też trochę wesoły bo poznała Krissa i potem on pozna Anię (chyba). Roxy już za dużo mnie wkurzyła. Taka pani dworu, która myśli, że wszyscy ją lubią. Ona jest mega wkurzając, ale twoje rozdziały NIGDY!
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta, życzę czasu i weny (tylko oby nie na lekcji ^^)
Pozdrawiam
Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale nie miałam zbytnio czasu na napisanie komentarza :v
OdpowiedzUsuńAkcja coraz bardziej się rozwija ^^ Więcej ciekawych wątków oraz nowych postaci.
Sądzę, że Elsa jakoś przebrnie rozmowę z rodzicami, gorzej z tym co się stało. Ciekawe jak potoczą się również losy Roxy i rodziny Jack'a. Biedna Emma :c strasznie mi jej szkoda.
Zastanawia mnie moc posiadana przez Roxy - skąd, jak i dlaczego :?
Mam nadzieję, że nasza Królowa Śniegu szybko wyzdrowieje i jakoś poradzi sobie z przyszłością i teraźniejszością ;)
Weny w sześciopakach wśród ciepłych poranków ♥
Rozdział świetny. Ciekawimnieskąd Roxi ma tą moc.. i co się stało z Emmą, znaczy po ucieczce Elsy.. i Jack..ono drzyje. no nie? No cóż, pozostaje czekać. Weny i dużo czasu ^^
OdpowiedzUsuńHej! Jestem nowa!
OdpowiedzUsuńTwój blog jest naprawdę super! Sama historia jest super realistyczna! A miłość....wszystko opisane jest tak powoli, bez pośpiechu. Na coś takiego czekałam. Uwielbiam jak opisujesz bohaterów i ich realcje. Martwię się co teraz będzie z Jackiem, to znaczy bardziej o to, jak oni się spotkają....Altr jestem pewna, że mogę ci zaufać. W 100%!
Aha i bardzo podoba mi się to, że oprócz Elsy, są osoby z magiczną mocą, ale bez przesady.
A teraz wracam do nauki, no bo przecież nauczyciele są w stanie cie przytoczyć nie?
Pozdrawsin bardzo bardzo serdecznie i zapraszam do mnie, może akurat komuś się spodoba...
Hej! Nominowałam Cię do LA! ;) Więcej u mnie na:
OdpowiedzUsuńhttp://porwacdlazartowniebo.blogspot.com/2015/10/moje-trzecie-la.html#more