wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 3 "Śnieżnobiałe rękawiczki"

  Pobiegłam pędem na dół, do gabinetu taty. Spędzał on tam sporo czasu, gdyż bardzo dużo zajmował się polityką i naszym państwem. Gabinet znajdował się na końcu głównego korytarza, a jego drzwi były mocno zaakcentowane przez tutejsze wzory. Podeszłam do nich i zapukałam.
  - Wejść proszę! - usłyszałam donośny głos taty.
  Prawda jest taka, że bardzo bałam się wejść do środka i nie chciałam postawić nogi za próg. Jak tata się czymś przejął to potrafił zrobić wszystko, by coś zostało to zrobione dobrze i porządnie. Ale nie miałam wyjścia. Musiałam wejść. Gdy wreszcie podeszłam do biurka taty i spojrzałam na niego zobaczyłam, że ma zmartwioną minę i zmęczoną twarz. Wyglądał jakby w ogóle nie spał od paru dni. No tak... W pobliskim państwie wybuchły zamieszki i tata ciągle porozumiewał się z tamtejszym królem, bo bał się, że nadejdzie wojna domowa. Zawsze przejmował się innymi państwami i między innymi przez to był bardzo szanowany i miał duży autorytet także poza granicami państwa. A wczorajszy wypadek dodał mu kolejnych powodów do zmartwień. Bardzo mu współczułam, bo wiem, że bycie księżniczką nie jest łatwe a co dopiero być królem i rządzić całym państwem. Teraz zauważyłam, że trzymał w rękach jakiś prezent. Spostrzegł, że na niego patrzę.
  - To dla Ciebie. - powiedział.
  Wzięłam pudełko do ręki. Chwilę męczyłam się z kokardą, nie za często otwieram prezenty. Gdy otworzyłam górę pudełka zobaczyłam białe zawiniątko. Tata wziął ode mnie to białe coś i rozłożył. Okazały się to dwie śnieżnobiałe rękawiczki.


  - Dzięki temu łatwiej Ci będzie kontrolować swoją moc - powiedział zakładając mi je na ręce.
Były nawet przyjemne w dotyku. Jednak nie myślałam, że będę musiała ukrywać swoją moc. Myślałam, że po prostu będę musiała ją oswoić. Wydawało mi się, że tata bał się, iż jej nie opanuję i chciał być pewien, że przez przypadek (znowu) nie zrobię nikomu krzywdy. W sumie nie wiedział właściwie jak zacząć mnie uczyć. Skąd miał wziąć jakiegokolwiek nauczyciela, który umie opanować magię? Nie znałam nikogo kto miałby chociaż podobną lub zupełnie inną magiczną moc. Jestem takim wyrzutkiem...
  - Hmm... Może porozmawiasz z mamą? - zaskoczyła mnie jego wypowiedź, ale przecież oczywiście, że mogę.
  Pożegnałam się z tatą i wyszłam z gabinetu. Mama najczęściej spędzała czas w tak zwanym "pokoju artystycznym". Uwielbiała grać na fortepianie i była w tym naprawdę świetna. Tak właśnie poznała tatę. Mama była z szlacheckiej rodziny bardzo cenionej w Arendelle. Grała premierowy numer w teatrze. Tacie tak spodobał się jej występ, że poszedł za kulisy by pogratulować Emily wspaniałego występu. Okazało się, że świetnie się dogadują. Jakieś 2 lata po tym wydarzeniu William i Emily wzięli ślub i zamieszkali w tym zamku (Tata był księciem od urodzenia tak jak ja jestem księżniczką).
  Stanęłam przed drzwiami i już tutaj słyszałam ciepłe nuty muzyki. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam mamę, która skupiona delikatnie naciskała klawisze fortepianu. Weszłam do pokoju na paluszkach i cicho zamknęłam drzwi, by nie przerywać mamie. Usiadłam na kanapie i wsłuchiwałam się w nowe tony. Czekałam może z 10 minut, ale jakoś nie spieszyłam się za bardzo z tą rozmową. Gdy słuchałam muzyki mamy zawsze się uspokajałam. Właściwie zawsze gdy byłam w jej towarzystwie. Dlatego przebywanie z mamą sprawiało mi dużo radości. Tata rzadko okazywał uczucia, choć wiem, że mu zależy i mnie kocha.
  - O Elsa! Wiedziałam, że przyjdziesz. - powiedziała mama ciepłym głosem. Moje nerwy przed tą rozmową gdzieś uciekły i mogłam rozmawiać z mamą jakby nigdy nic. - Chodź usiądź obok mnie.
  Jak powiedziała tak zrobiłam. Uwielbiałam siadać z mamą do fortepianu. Zawsze pokazywała jak się gra a ja lubiłam jak to robi chociaż wcale nie miałam do tego drygu.
  - Chciałam Ci coś powiedzieć... - widać, że nie wiedziała jak zacząć. - Widzisz... Twoja moc jest niezwykła i bardzo silna. Gdy ją opanujesz będziesz bardzo silną osobą, która będzie tworzyć wspaniałe rzeczy. Nie myśl, broń Boże, że jesteś w tym sama. Każdy ma rzeczy, których się boi i jak nauczy się je przezwyciężać to stają się panem swojego losu. Każdy ma swój talent. Musi go jednak odnaleźć i doskonalić. Tak samo jest z tobą, Elso. - przytuliła mnie mocno. - Nie możesz pozwolić, by moc miała nad tobą kontrolę. To Ty masz moc a nie moc Ciebie. Postaram Ci się pomóc, bo widzisz... Ja też mam moc... - to mnie zupełnie zaskoczyło. Jednak to by wyjaśniło, czemu ja mam moc. - Ja potrafię wpływać na samopoczucie osób i ich nastrój. Umiem sprawić, że ktoś będzie szczęśliwy, zły czy spokojny. To dosyć przydatne, ale stało się dopiero wtedy gdy nauczyłam się tym sterować. Gdy jeszcze tak nie było ludzie byli wokół mnie źli zupełnie bez powodu i to było dość irytujące. Często zamykałam się w sobie, także w swoim pokoju i zauważyłam, że aby trzymać moją moc w ryzach trzeba być spokojnym i opanowanym. Czasami jest to niestety niemożliwe... Szczególnie gdy jest się złym lub przestraszonym. Wtedy nucę sobie jakąś piosenkę i myślę o moich bliskich i wtedy wszystko wraca do normy. Jednak z tego co wiem, każdy kto ma moc ma inny sposób, by ją okiełznać. Musisz znaleźć swój, w tym niestety nikt Ci nie może pomóc. Wierzę w Ciebie i wiem, ze dasz sobie radę. Ty też musisz uwierzyć w siebie. - spojrzała wtedy na moje dłonie - Te rękawiczki... William po prostu nie wiedział jak ci pomóc... Zobaczymy, może to ci pomoże... - przytuliła mnie mocniej i zaczęła śpiewać kołysankę. Poczułam się wtedy bardzo senna i zaczęłam ziewać. - Zaniosę Cię do pokoju...
  Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na rękach mamy, a już naprawdę po chwili byłyśmy w moim pokoju.
  - Śpij kochanie... Miłych snów... - utuliła mnie jeszcze i zamknęła drzwi.


  Bardzo szybko udało mi się zasnąć. W śnie bawiłam się w najlepsze z Anią. Byłyśmy w naszym ogrodzie i była zima. Obie miałyśmy na sobie grube kurtki, czapki i rękawiczki. Zjeżdżałyśmy sankami z górki, ulepiłyśmy pięknego bałwana i zrobiłyśmy cudowne igloo, gdzie bawiłyśmy się w dom. Wszystko było takie cudowne. Ania i ja ciągle się śmiałyśmy. Nagle wokół nas nastała ciemność. Wyglądało jakby była już noc. Przestraszyłam się i chciałam złapać Anię za rękę. Jednak tej nigdzie nie było. Zaczęłam jej szukać, jednak było za ciemno. Pomyślałam, że może moją moc może wyczarować jakąś lampkę. Nagle pojawiło się niebieskie światło. Tylko, że nie koło mnie a daleko za mną. Usłyszałam też przeraźliwy śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Anię. Była cała we krwi! Tak nie może być! Przecież nic jej nie zrobiłam! Ania żyje... Prawda...? Pobiegłam do niej szybko. Nie... Ona musi żyć! Jednak nie wyczuwałam pulsu Ani, też nie oddychała. Nie nie nie nie nie... Cała zalałam się łzami. Ania nie może mnie zostawić...
  - Widzisz co zrobiłaś? - powiedział jakiś przerażający głos. Był skrzeczący i gdy co usłyszałam po całym ciele przeszły mnie ciarki. - To wszystko twoja wina!
  - N-nie... To jest nieprawda! - krzyknęłam i odwróciłam się do źródła głosu. Wtedy mnie zmroziło. To był mój tata! Jedyne co w nim nie pasowało to czerwone oczy i ten głos.
  - Tak! To twoja wina! Gdybyś nie była taka jaka jesteś nic by się nie stało! Zabiłaś własną siostrę! Nie możesz nazywać się już moją córką! Nie kocham Cię już! Odejdź stąd!
  Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę! Tata mnie nie kocha... Wtedy zabolało mnie coś w okolicy serca. Wiedziałam, że to ból po stracie... Straciłam wszystko co miałam... Ale nagle poczułam też w tym samym miejscu ciepło. Dotknęłam tam ręką i zobaczyłam krew. Zobaczyłam też, że dostałam jakąś czarną strzałą. Strasznie to bolało. Nagle zrobiłam się strasznie senna.
  - To wszystko TWOJA wina!... - powiedział tata i czerwone oczy błysnęły mocniej i znów usłyszałam ten straszny śmiech.
  Obudziłam się cała zlana potem. Cały pokój był biały, cały w śniegu. Teraz jednak to nie było najgorsze... Tata mnie nie kocha?! Ja Ani nie zabiłam! To był sen prawda...? Nie wiedziałam... Byłam cała zapłakana i załamana. Poszłam do łazienki się odświeżyć. Gdy zdjęłam piżamę zauważyłam, że w okolicach serca mam wielką ranę. Przeraziłam się potwornie i zaczęłam drzeć się na całe gardło. Po chwili usłyszałam szybkie kroki i walenie do drzwi.   "Księżniczko! Co się stało?! Otwórz!!!" - wołał i walił w drzwi Kai, nasz lokaj.
  Muszę się uspokoić. Pomyśl o czym miłym, Elsa. Przed oczami ukazała mi się roześmiana twarz Ani a po chwili cała martwa we krwi i te czerwone oczy i usłyszałam ten przerażający śmiech.
  - NIE!!!! - znowu darłam się na całe gardło.
  Teraz zamroziłam całą łazienkę i woda w wannie wyglądała jak zamarznięte jezioro. Jednak nie potrafiłam dostrzec tego piękna, bo wszędzie widziałam krew. Swoją krew. Ubrudzonymi rękoma zabrudziłam umywalkę, wannę i całą twarz. Uspokój się Elsa! Słyszysz?! Ubierz się i udawaj, że nic się nie stało. Założyłam wczorajsze ubrania i spojrzałam w lustro. Wyglądałam przerażająco. I jeszcze przez piżamę zaczęła przesiąkać krew. Dotknęłam się jeszcze raz i w tym miejscu piżama pokryła się lodem. Zdziwiło mnie, że potrafię zrobić coś takiego. A jednak moja moc potrafi zrobić coś dobrego. Poczułam wielką ulgę i przysięgłam sobie, że będę się starać, by moja moc robiła dobre rzeczy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wtedy usłyszałam huk i dwie pary nóg ślizgających się na lodzie. Zaraz do łazienki wbiegła mama, a za nią tata.
  - Jezu... Skarbie... - powiedziała mama. Widziałam jak na jej twarzy maluje się przerażenie tak jak na twarzy taty.
  Wyobrażałam sobie tylko co musieli zobaczyć. Na pewno nie mogli znaleźć klucza, a gdy to zrobili drzwi nie chciały się otworzyć. Po kilku próbach otworzyły się i ujrzeli oblodzony pokój. Patrzą a tam mnie nie ma. Chcą biec jak najszybciej do łazienki, a tu lód na podłodze i nie mogą utrzymać równowagi. W końcu odpadli do łazienki, a ta cała zamrożona, w niektórych miejscach krew a po środku ich córka cała we krwi uśmiechająca się pod nosem. Jeju...
  - Dziecko nic Ci się nie... - zamarła. Zobaczyła krew ma mojej piersi. - KAI! WEZWIJ LEKARZA! SZYBKO!
  Słyszałam tylko szybko oddalające kroki. Nagle zdałam sobie sprawę, ze mój kompres cały przesiąkł i się rozpuścił. Krew pomału zaczęła znów kapać. I strasznie bolała mnie głowa. Nie wiem nawet kiedy, ale straciłam przytomność.
  Kiedy się obudziłam znowu była noc. Tym razem na szczęście nic mi się nie śniło. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam, że na fotelu obok łóżka drzemie mama. Miała wielkie wory pod oczami jakby dopiero teraz udało jej się na chwilę przymknąć oko. Próbowałam się poruszyć, ale nie mogłam. Miałam bandaż przewiązany przez całą klatkę piersiową i było to strasznie ciężkie. Może dlatego, że po prostu byłam strasznie słaba? Przez moje poruszenie mama się zbudziła. Było mi jej strasznie żal. Chciałam by się wreszcie normalnie położyła.
  - Oj kochanie... Wreszcie się obudziłaś... - powiedziała sennie mama i ziewnęła. - Prze-przepraszam... Słonko jak się czujesz?
  - Głowa mnie boli i no cóż... Tu gdzie mam ranę...
  - Jak to w ogóle się stało? - powiedziała już zdecydowanie rozbudzonym głosem. - Nie chciałaś się zabić, prawda?!!
  - Nie, mamo, nie. Spokojnie. Uspokój się. - widziałam jej przestraszoną twarz i zaczęłam się tłumaczyć, to jest odpowiedziałam jej sen. Słuchała mnie uważnie i widać, że te czerwone oczy bardzo ja przeraziły.
  - Oj kochanie... - przytuliła mnie mocno, trochę za mocno, bo aż stęknęłam z bólu. Natychmiast się odsunęła. - Musiałaś strasznie się bać... Tata bardzo Cię kocha i nigdy nie przestanie. Masz na to moje słowo. A Ania ma się dobrze. Ciągle pyta o Ciebie... Oj przepraszam słonko...
  W oczach stanęły mi łzy. Może jej już nie zobaczę, bo co ja zrobiłam tej nocy z pokojem? A jakby tu była Ania... Aż wolę nie myśleć...
  - Prześpij się jeszcze. Rano Kai przyniesie Ci śniadanie. Może podwójną porcję, bo będziesz głodna... - uśmiechnęła się mimo smutku w oczach. Widać, ze chciała mnie pocieszyć.
  - Ty też idź spać, mamo. Ja sobie poradzę. Jak coś będę wołać. - powiedziałam, bo czułam się winna, że przeze mnie jest zmęczona.
  - Czy aby na pewno? - spojrzała na mnie podejrzliwie, ale dała za wygraną, bo naprawdę była śpiąca. - Kai będzie na każde twoje wezwanie. Do-dobranoc... - ziewnęła i przytuliła mnie delikatnie. - Śpij dobrze.
  - Dobranoc mamo! - zamknęłam oczy i po chwili już spałam.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 2 "Pierwsze spotkanie"

  Wróciliśmy do zamku. Ania uśmiechała się i mówiła coś przez sen. Byłam szczęśliwa choćby dlatego, że żyła. Cieszyłam się z tego bardzo. Jednak w głębi serca bałam się przeraźliwie. Bałam się swojej mocy. Była ona świetną zabawą, ale teraz czułam, że stała się moim przekleństwem. Dlaczego? Dlaczego mam tę moc? Gdybym była jak każda inna dziewczynka, marząca tylko o księciu z bajki, jakże byłoby to piękne życie...? Nie stałoby się to co się stało. Nie zabiłabym o mało swojej kochanej siostrzyczki. Nic takiego w ogóle by nie miało miejsca. Byłabym zwykłą 11-letnią dziewczynką. Eh... Muszę z tym żyć. Z tym strasznym "czymś". Nie potrafię tego opanować ani tym bardziej kontrolować. Jestem do niczego...
  Tata postanowił, że od teraz będę mieć osobny pokój. Szczerze to nawet się ucieszyłam. W zamku było mnóstwo pokoi a każdy miał swoją łazienkę. Dzielenie łazienki z Anią było kłopotliwe, bo ona uwielbiała dlłuuuugie kąpiele akurat wtedy, gdy ja też chciałam z niej skorzystać. "Mój nowy pokój" przypominał "mój stary pokój". Różnica była taka, że było tu tylko jedno łóżko, olbrzymi regał na książki sięgający aż do sufitu (a trzeba wiedzieć, że sufity w zamku są naprawdę wysoko) i zero zabawek. Nie przypominał on pokoju małej dziewczynki. Trudno. Przecież przyrzekłam sobie, że zrobię dla Ani wszystko, by była bezpieczna, bez względu na to czy ja będę szczęśliwa. Tata powiedział, że muszę nad tym panować, a także powinnam pamiętać do czego moja moc doprowadziła.
  - Musisz wiedzieć, że dopóki nie nauczysz się kontrolować swojej mocy nie możesz widzieć się z Anią. - powiedział. - Chyba chcesz by żyła i rosła zdrowo i bezpiecznie, prawda?
  - Tak ojcze... - powiedziałam, choć słowa ugrzęzły mi w gardle. Musiałam chronić Anię. Byłam jej największym wrogiem. Musiałam się usunąć...
  Tata mówił jeszcze, że gdybym słyszała Anię to mam nic nie mówić, udawać, że mnie tu nie ma. Postaram się. Robię to przecież dla niej.
  Położyłam się do łóżka choć było koło 3 nad ranem. Starałam się zapomnieć. Jednak i tak nie mogłam zasnąć. Rzucałam się z boku na bok, ale i tak sen nie chciał nadejść. Zeszłam z łóżka i podeszłam do okna. Zaczynało już świtać i niebo robiło się coraz jaśniejsze i mniej granatowe. Patrzyłam na miasto pod zamkiem. Co jakiś czas w domach zapalały się lampy i ludzie w środku krzątali się po domu. Wiedziałam, że i tak już nie zasnę, gdy do pokoju weszła mama. Miała zmartwioną minę, ale widać, że była spokojna. Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
  - Chodź, połóż się spać. Jest bardzo wcześnie - szepnęła.
  Zrobiłam co mama powiedziała. Położyłam się a ona położyła się ze mną.
  - Nie martw się. Damy sobie radę. Opanujesz tę moc i będzie jak dawniej. - powiedziała, a ja jakoś wiedziałam, że ma rację. Poczułam falę spokoju i błogości. Zrobiłam się strasznie senna. Zaczęłam ziewać i przewróciłam się na bok by przytulić się do mamy. Ta mnie utuliła i zaczęła śpiewać kołysankę. Nawet nie wiem kiedy zamknęłam oczy i przeniosłam się w sferę snów.
  To dziwne, ale śnił mi się ten sam sen co wczoraj. Ten gdzie ja jestem księżniczką zamkniętą w wieży i ratuje mnie książę z bajki. Znów jechałam w jego objęciach, ale teraz mogłam zdjąć jego kaptur. Widziałam wyraźnie jego twarz. Miał on bardzo jasną cerę, białe ułożone w nieładzie włosy i piękne błękitne oczy, które patrzyły na mnie z uczuciem. Nie wyglądał na takiego typowego księcia, ale dla mnie był idealny. Otwierał usta by coś powiedzieć (lub mnie pocałować!) i...
  - Hm... Hej? - odezwał się jakiś głos. Ewidentnie męski, ciepły, ale nieznany. Otworzyłam leniwie oczy i spostrzegłam chłopca. Był w moim wieku, miał brązowe włosy uboczu w kolorze mlecznej czekolady. Wyglądał przyjaźnie, ale chwila... Co on w ogóle robił u mnie w pokoju?! Jak on się tu dostał?! Przerażona przesunęłam się na drugi koniec łóżka jak najdalej od tego intruza.
  - Oj, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć... - powiedział i zszedł z łóżka kierując się w stronę regału z książkami. Przesunął jakiś gruby tom i regał odsunął się od ściany ukazując duże ciemne przejście.
  - Hej! Poczekaj! - powiedziałam, choć sama nie wiedziałam co robię. - J-ja nawet nie znam twojego imienia. - dodałam nieśmiało.
  Zeszłam z łóżka i skierowałam się w jego stronę, ale między nami było jakieś 5 metrów. Chłopak odwrócił się ukazując rozbawioną minę, ukłonił się i powiedział:
  - Jack Overland Frost. Do usług. - podniósł głowę i wystawił język.
  Też coś takie zachowanie! Nie dość, że włamał się do zamku to jeszcze nie potrafi zachować żadnych manier do księżniczki!
  - Elsa, księżniczka Arendelle. - powiedziałam z powagą i wykonując dygnięcie nóg jak to robią księżniczki.


  Widziałam jak przez jego twarz przeszła fala zdziwienia jakby słowo "księżniczka" wywarło na nim wrażenie. I dobrze! Do księżniczki powinien mieć szacunek a szczególnie, że to on jest moim poddanym. Ale skąd to zdziwienie skoro włamał się do zamku? Kogo spodziewał się tu zobaczyć jak nie księżniczkę? Ta chwila trwała jednak krótko i z powrotem miał rozbawiony wyraz twarzy.
  - A co Ty tu robisz? - zapytał. Chyba żart. To mój pokój i robię w nim co mi się żywnie podoba.
  - Śpię. - powiedziałam trochę niegrzecznie. - Co Ty tu robisz? I jak się tu dostałeś?!
  - Hahahaha - śmiał się.
  - Co Cię tak bawi?
  - TY!
  Jak śmie? Śmiać się z księżniczki?! On jest niepoważny.
  - Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział.
  Też mi coś! Ale w sumie i tak nie mam co robić. Rodzice przyjdą do mnie wieczorem, a i tak nie mogę stąd wyjść. Więc odpowiedziałam o sobie. Jakoś fajnie było się komuś wyżalić. A on słuchał i jak czasami dawałam swoje refleksje widać, że mnie rozumiał. Opowiadaniem doszłam do wczorajszego dnia i w momencie kiedy prawie zabiłam swoją siostrę lodowymi igłami głos ugrzęzł mi w gardle i z oczu popłynęły mi łzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Lały się strumieniami. Wtedy zupełnie zapomniałam, że obok mnie jest Jack. Widziałam tylko martwą twarz Ani. Jej przerażająco białą twarz i lodowatą skórę. Poczułam nagle na ramieniu kogoś ciepłą dłoń. Wtedy przypomniałam sobie, że nie jestem sama. Próbowałam się otrząsnąć i spróbować zahamować moje łzy.
  - Ci... Już spokojnie. Smutek musi wyjść, bo inaczej to Cię zniszczy... - powiedział i podał mi chusteczkę.
  Skorzystałam z pomocy i wydmuchałam ten cholerny nos.
  - Dziękuję... Odpowiesz mi wreszcie co tu robisz i jak właściwie tu wszedłeś? - zapytałam, bo naprawdę mnie to nurtowało.
  - No wiesz... Hehe... - widać było, że był zakłopotany. - J-ja... Tak... Jestem tutaj... Lubiłem zawsze ten zamek... I cóż... Ja nie jestem z bogatej rodziny i czasami chodzę do tutejszej kuchni, która jest na najniższym piętrze i... Kiedyś kradłem trochę jedzenia dla moich bliskich, aż pewnego razu kucharka mnie przyłapała. Wyjaśniłem jej dlaczego się zakradłem, ale byłem pewien, że i tak da mi w twarz. Przygotowywałem się na cios, gdy ta puściła moją rękę i podeszła do blatu. Po chwili podała mi koszyk pełen jedzenia i dodała, że jeśli mogę tu przychodzić codziennie i zawsze będzie tu na mnie czekał taki koszyk. Bardzo się ucieszyłem i dziękowałem jej z całego serca. Pobiegłem szybko do domu i... Gdybyś widziała twarz mojej mamy... Była taka szczęśliwa... Dawno jej takiej nie widziałem... Mnie czasami udawało się coś podkraść na mieście i dawałem swojej siostrę, ale dla mamy już nie starczało. Mama, gdy tata zmarł, nie potrafiła się pozbierać. Zwolnili ją z pracy i utrzymywała się tylko z robótek ręcznych, które jednak rzadko kto kupował. Czasami udawało jej się dorobić w kuchni w pobliskiej jadłodajni, ale pracodawca nie miał jej czym płacić i pracowała tam za darmo. Ale co jak co mama jest świetną kucharką... Wtedy była taka szczęśliwa. Ugotowała cudowny obiad i kolację i wszystkim aż brzuchy wypięły się po tak smacznym jedzeniu. Od tego czasu mieliśmy co jeść. Zostawało nam więcej niż nam potrzeba i daliśmy sąsiadom, bo u nich też się nie przelewało. Wtedy sąsiadka, która miała swoje stoisko z ubraniami zaproponowała mamie współpracę. Mama zaczęła więcej szyć i w końcu dawaliśmy radę opłacać rachunki. Dzisiaj właśnie przyszedłem do bram zamku jak codziennie rano gdy patrzę a tu zamknięte bramy. Poszedłem w takim razie wejściem dla służby. Barbara, to jest kucharka, dała mi zapasowy klucz. Wszedłem więc od tyłu. Jednak w kuchni nikogo nie było. Nie było też koszyka. Wkurzyłem się. Wiem, może nie było to miłe z mojej strony, ale myślałem, że Barbara będzie dalej dla mnie taka miła i uczynna. Zdenerwowany usiadłem na podłodze i próbowałem się uspokoić. Zauważyłem, że jest cicho. Za cicho. Nie było żadnego dźwięku tylko bicie mojego serca i mój oddech. Przeraziłem się nie na żarty i zacząłem chodzić po zamku szukając jakiejkolwiek żywej duszy. Chodziłem przez piękne zdobione korytarze, aż dotarłem do wielkich drzwi. Popchnąłem je lekko, ale ani drgnęły. Postanowiłem, że muszę je otworzyć i naparłem na nie z całej siły. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem ukazując ogromną salę całą zakutą w lodzie. Lód był na podłodze, ścianach, oknach, suficie. Po prostu wszędzie. Wtedy ktoś mnie zobaczył. "Hej! Co ty Ty robisz? Chodź tu do mnie w tej chwili! Nie powinno cię tu w ogóle być!" Wrzasnął jakiś koleś i zaczął biec w moją stronę. Przeraziłem się nie na żarty, bo jak mnie złapią to przecież nie dość, że zaczną pytać co tutaj robię i na pewno wyrzucą mnie z zamku to jeszcze mogę wsypać Barbarę i ona straci pracę. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem biec ile sił w nogach. Jednak nie wiedziałem gdzie tu jest wyjście. Skręciłem w lewo potem w prawo, ale te korytarze były takie same. Niczym się od siebie nie różniły. Słyszałem za sobą ciągle kroki i nawoływania. Tutaj musi być jakieś wyjście! Wtedy wpadłem na ślepą uliczkę. "Game over" - pomyślałem. Co teraz zrobić? Odwróciłem się i oparłem o ścianę. Kroki były coraz bliżej. Zamknąłem oczy, bo i tak wiedziałem co mnie zaraz czeka. Nagle ściana za mną poruszyła się a ja upadłem. Znajdowałem się w jakimś ciemnym i zimnym pomieszczeniu, jednak czułem się już bezpieczny. Zacząłem iść w głąb tego pomieszczenia a raczej tunelu i przypomniałem sobie, że wziąłem ze sobą latarkę. Od razu lepiej się szło. Dotykałem jednak ściany, aż ta się poruszyła i otworzyła. Ujrzałem przed sobą pokój pełen książek starych i zakurzonych. "To pewnie biblioteka" - pomyślałem. Szedłem dalej i znowu ściana się poruszyła, jednak teraz ukazała mi się jadalnia z olbrzymim stołem i mnóstwem krzeseł. "Kto w ogóle na nich siada?" No nic, szedłem dalej. Potknąłem się o jakiś durny kamień i wpadłem do kolejnego pokoju, a drzwi się zamknęły. Chwila to nie drzwi tylko regał. Odwróciłem się i zobaczyłem olbrzymie okno. Wtedy doszło do mnie, ze już południe i mama czeka na dostawę jedzenia. Dopadłem do regału, ale ten nie chciał się odsunąć. Zacząłem brać wszystkie książki. Może jest jak na filmach i jak którąś popchnę to tajemnicze drzwi się otworzą. Zacząłem chaotycznie brać każdą książkę, jednak drzwi dalej były zamknięte. Spojrzałem wreszcie na tytuły tych książek i spostrzegłem, że mają strasznie nudne tytuły i każda jest dla dorosłych. Zero książek dla dzieci. Wreszcie zobaczyłem jedną, która miała ciekawy dla mnie tytuł. Wziąłem ją do ręki i... Drzwi się otworzyły! Ta-dam! Mogłem wreszcie wyjść z tego zamku i iść do domu. Już kierowałem się w stronę wyjścia gdy usłyszałem westchnienie. Zamarłem. Ktoś tu jest i mnie obserwuje. Odwróciłem się powoli i spostrzegłem dziewczynkę śpiącą w wielkim łóżku z baldachimem. Podszedłem bliżej i zauważyłem, że nigdy jej nie widziałem, co jest niemożliwe, bo ja znam wszystkie dzieci w Arendelle. Usiadłem na skraju jej łóżka i zacząłem się w nią wpatrywać. Miała piękne jasnoblond włosy, prawie białe a cerę też bardzo jasną. Widziałem jak po jej twarzy przebiega grymas, który po chwili zniknął ukazując piękny uśmiech. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna. Nagle poruszyła się niespokojnie i... W sumie resztę znasz sama. - zakończył.
  Ja... No cóż... Bardzo zaciekawiła mnie jego opowieść. Bardzo mu współczułam. Pod koniec jednak bardzo się zarumieniłam. To było słodkie.
  - Wiesz... Ja... - zaczęłam. - Chciałam Ci powiedzieć, że...
Puk, puk, puk
  O nie! Ktoś może go zobaczyć!
Puk, puk.
  "Księżniczko! Król wzywa Cię do swojego gabinetu" - powiedział Kai, najlepszy lokaj na świecie.
  - Już idę. Będę za 5 minut. - odpowiedziałam i słyszałam, że kroki Kaia cichną. - Musisz już iść, Jack. - zwróciłam się do chłopaka.
  - Tak... Już i tak muszę się zbierać. - powiedział kierując się do ciemnej dziury.
  - Spotkamy się jeszcze? - zapytałam, bo bardzo chciałam go jeszcze zobaczyć.
  - No pewnie! Kiedy masz czas? - odparł wesoło tamten.
  - Jutro może nie... Ale za 2 dni?
  - Spoko. Przyjdę rano. Hm... Koło 10, ok?
  - Pewnie. I tak jestem tu zamknięta. - odparłam smutno.
  - Hej! Nie smuć się! Widzimy się pojutrze! Nie przestrasz się tylko jak regał się odsunie a zza niego wyjdzie brązowy błazen! - powiedział wesoło kierując się już w stronę wyjścia. - Do pojutrze!
  - Do pojutrze!

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 1, czyli jak to wszystko się zaczęło

  Nic nie dzieje się przez przypadek... Ale "wypadki chodzą po ludziach". I to naprawdę był wypadek...
  Anna skakała po robionych przeze mnie górkach z śniegu. Śmiała się i widać, że świetnie się bawiła. Ja z resztą też. Tylko, że musiałam się poślizgnąć... I wtedy widziałam jak ona spada. Nie chciałam by upadła na lód więc chciałam coś wyczarować albo chociaż ją złapać. Jednak z mojej ręki wyszły lodowe igły, które wbiły się w głowę Anny. Nie mogłam uwierzyć co się stało. Upadła głucho na podłogę. Na szczęście było tam trochę śniegu, nie sam lód. Podbiegłam do niej ile sił w nogach. Wzięłam ją na ręce. Była cała lodowata. Jej skóra przybrała kolor bieli tak samo jak kosmyk jej włosów. Nie ruszała się, nie oddychała, nie słyszałam bicia jej serduszka. Wtedy doszła do mnie prawda.
  "ONA NIE ŻYJE!" - pomyślałam. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Czułam jak przenika mnie zimno, tak samo jak moją małą Anię. Musiałam wziąć się w garść. Musiałam kogoś zawołać. Ktoś musi pomóc. Przecież ona jest jeszcze taka mała... To nie może się tak skończyć...


  - Mamo, tato... - szepnęłam.
  Nie no serio? Oni przecież mnie nie słyszą... Jak nie krzykniesz to ona naprawdę umrze.
  - MAMO, TATO!!! - ryknęłam całą piersią.
  Jednak nic się nie działo. Powtórzyłam. Dalej cisza jak makiem zasiał. Sekundy mijały jak godziny, a minuty wydawały się wiecznością. W końcu usłyszałam kroki. Bardzo szybkie kroki. Ktoś dopadł do drzwi. Szarpał się z nimi, ale nie mógł ich otworzyć. Moja moc wymknęła się spod kontroli i zamroziła całą salę. W końcu się udało. Ktoś otworzył drzwi i wpadł do środka. Usłyszałam nie jedną, ale dwie osoby.
  - Elsa... Coś Ty zrobiła?! - to był męski głos.
  Mój tata, król Arendelle. Zawsze był surowy, ale miał bardzo dobre serce. Poddani bardzo go kochali i miał duży autorytet w państwie i poza jego granicami. Teraz nie potrafiłam jednak spojrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że jego wzrok jest przerażony a zarazem zły, że zrobiłam coś czego nie powinnam. Widziałam tylko twarz swojej małej niewinnej siostrzyczki. Miała lekko skrzywioną minę jakby coś ją bolało. Mnie bolało serce jak ja widziałam... Drugą osobą była nasza mama. Kochana królowa i osoba, której zawsze mogę się zwierzyć. Wzięła ode mnie Annę i poczuła to samo co ja: ten przenikający chłód. Spojrzałam na tatę, a ten patrzył przerażonymi oczami na Anię.
  - Wiem kto jej pomorze - powiedział.
  Spojrzał na mamę, a ta na niego. I wtedy zalała mnie fala spokoju. Nie wiem dlaczego, ale jakoś wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Tata gdzieś pobiegł, a mama, na której rękach była Ania, zabrała mnie do stajni. Były tam piękne śnieżnobiałe konie. Służba osiodłała dwa konie i wtedy przebiegł tata z jakąś starą zniszczoną mapą. Mama z Anią wsiadły na jednego konia, a ja z tatą na drugiego. Otworzono bramę i konie popędziły galopem przed siebie. Wjechaliśmy w ciemny las, ale cudem konie wiedziały gdzie jechać. Przedzieraliśmy się przez gąszcze i wpadliśmy na jakąś ścieżkę i jechaliśmy dalej. Mój niesamowity spokój mnie opuścił. Znowu czułam się źle i byłam strasznie przerażona. Anka nie żyje... Nie nie mogę tak myśleć. Za mną ciągnął się lodowy szlak. Moja moc nie potrafiła utrzymać się w sobie. Dawała o sobie znać nawet wtedy gdy jej w ogóle nie potrzebowałam. Powietrze robiło się coraz bardziej gęste, duszne i spowite mgłą. Nagle drzewa się rozstąpiły i ukazała się polana. Pusta, znajdowały się na niej kilka kamieni. Zeszliśmy z koni i stanęliśmy na jej środku.
  - Dzień dobry! Bardzo potrzebujemy waszej pomocy. Proszę pokażcie się! - zawołał tata. Czy on zwariował? Przecież tutaj nikogo nie ma. - pomyślałam.


  Nagle kamienie poruszyły się i zaczęły do nas zbliżać. Pojawiały się też kolejne, nie wiadomo skąd. Przytuliłam się do rodziców, a oni do mnie. Co to w ogóle jest?! Gdy kamienie nas okrążyły pojawił się dziwny dźwięk. Z kamieni ukazały się dziwne stworki. Były szare jak kamienie, miały olbrzymie nosy i małe oczka. Ubrania miały zielone jakby z mchu, a włosy jakby z patyków. Wszystkie miały jeszcze naszyjniki z jakiś kamieni. Bardzo się bałam, jednak te stworki wyglądały przyjaźnie.
  "Trolle" - pomyślałam. - "To są trolle". Trolle miały zmartwione miny.
  - To sam król. - szeptały między sobą.
  Nagle przed nami trolle się rozstąpiły i ukazał się nam dziadek trolli. Miał zdecydowanie gęstsze włosy i długą brodę, a także pelerynę i zdecydowanie więcej kamieni na naszyjniku niż inni. Taki szaman, wódz tych trolli. Z jego oczy biła mądrość.
  - Panie. - powiedział troll głosem, takim jakim mówi dziadek do wnuka, jednocześnie się kłaniając - Przybyłeś do mnie. Powiedz co Cię sprowadza.
  - M-moja córka... - nie potrafił się wysłowić.
  Pokazał na Anię, a mama przybliżyła ją do trolla. On spojrzał na nią a potem na mnie.
  - Moc wrodzona czy urok? - o czym on w ogóle mówi?
  - Wrodzona. Ale jeszcze nie oswojona.
  - Dobrze... - spojrzał wtedy na Anię.
  Zrozumiałam, że ta wymiana zdań dotyczyła mojej mocy. Ale skąd on w ogóle o niej wiedział? - Z jej życia należy całkowicie usunąć magię. Każdego rodzaju.
  - Ale dasz radę ją uleczyć? - spytał tata. Wtedy wszyscy spojrzeliśmy na trolla z nadzieją.
  - Dobrze, ze trafiło ją w głowę. Serce bardzo trudno odmienić... Tak oczywiście, że ją uzdrowię.
  Wtedy wyjął zza swojej peleryny jakiś woreczek, wyjął z jej zawartości jakiś proszek, mówił coś w jakimś nieznanym języku i ciągle wymachiwał rękoma. Ja jednak patrzyłam na moją małą siostrzyczkę. Na jej śnieżnobiałą twarz z lekkim grymasem. Moje serce znowu poczuło ból. I nagle z tymi szamańskimi modłami trolla Ania nabrała kolorów. Jej policzki pokrył róż a twarz przybrała lekki uśmiech, jakby jej się coś śniło. Poczułam ulgę, jednak moje serce nie przestało boleć. Jak mogłam zrobić coś takiego?! Jak mogę być taką wyrodną siostrą?! Postanowiłam, że nigdy więcej nie zrobię jej krzywdy, nawet za cenę własnego szczęścia. Zrobię wszystko, by moja mała Ania była bezpieczna.

Prolog

  Była ciemna i głucha noc. Spałam sobie smacznie pod ciepłą pierzynką i miałam cudowny sen, jaki każda mała dziewczynka chciałaby mieć. Byłam księżniczką zamkniętą w wieży, a do okna śpiewał książę. On oczywiście mnie uwolnił i zabrał do swojego zamku, by wziąć ze mną ślub i żyć długo i szczęśliwie. Jednak nie widziałam twarzy swojego wybawcy. Miał na sobie kaptur i całą twarz przykrywał cień. Oprócz ust. Te były uśmiechnięte i wiedziałam po prostu, że wszystko jest piękne. Gdy jechaliśmy na jego śnieżnobiałym koniu, ja oczywiście otulona w jego rękach, czułam się bezpieczna. Właśnie podniosłam rękę by zdjąć jego kaptur i poznać twarz swojego wybawcy i....
  - Elsa! No wstawaj! Nie śpij! Wstawaj!!!
  - Anka, wracaj do łóżka...
  Dlaczego zawsze gdy śni mi się coś fajnego, ktoś (patrz: Anka) zawsze musi mnie obudzić...?
  - Kiedy nie mogę... - powiedziała, jednocześnie kładąc się na mnie dość mocno... Eh... - Kiedy wstaje zorza to ja też muszę... I muszę się bawić...
  - To baw się sama dobra. ..? - powiedziałam i już zamknęłam oczy, bo chciałam by sen jak najszybciej wrócił...
  - Ulepimy dziś bałwana....? - szepnęła.


  Zgodziłam się. I tak nie było już sensu, by pójść spać. Anka i tak nie da mi spać. A sen już nie wróci... Zeszłyśmy schodami do sali balowej. Tam było najfajniej i rzadko kto tam przychodził. No chyba, że był bal... Pytasz pewnie jak zbudować bałwana w sali balowej, co? Cóż... Ja nie jestem zwykłym dzieckiem... Od urodzenia potrafię posługiwać się magią śniegu i lodu. I tak właśnie stworzyłam piękny lodowy pokój, na którego podłodze ślizgałam się z siostrą jak na łyżwach. Oczywiście zbudowałyśmy pięknego bałwana, którego nazwałyśmy Olaf.


  I wszystko wyglądało pięknie.

  Ale jedna chwila zmieniła wszystko...
Snow-Falling-Effect