poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 2 "Pierwsze spotkanie"

  Wróciliśmy do zamku. Ania uśmiechała się i mówiła coś przez sen. Byłam szczęśliwa choćby dlatego, że żyła. Cieszyłam się z tego bardzo. Jednak w głębi serca bałam się przeraźliwie. Bałam się swojej mocy. Była ona świetną zabawą, ale teraz czułam, że stała się moim przekleństwem. Dlaczego? Dlaczego mam tę moc? Gdybym była jak każda inna dziewczynka, marząca tylko o księciu z bajki, jakże byłoby to piękne życie...? Nie stałoby się to co się stało. Nie zabiłabym o mało swojej kochanej siostrzyczki. Nic takiego w ogóle by nie miało miejsca. Byłabym zwykłą 11-letnią dziewczynką. Eh... Muszę z tym żyć. Z tym strasznym "czymś". Nie potrafię tego opanować ani tym bardziej kontrolować. Jestem do niczego...
  Tata postanowił, że od teraz będę mieć osobny pokój. Szczerze to nawet się ucieszyłam. W zamku było mnóstwo pokoi a każdy miał swoją łazienkę. Dzielenie łazienki z Anią było kłopotliwe, bo ona uwielbiała dlłuuuugie kąpiele akurat wtedy, gdy ja też chciałam z niej skorzystać. "Mój nowy pokój" przypominał "mój stary pokój". Różnica była taka, że było tu tylko jedno łóżko, olbrzymi regał na książki sięgający aż do sufitu (a trzeba wiedzieć, że sufity w zamku są naprawdę wysoko) i zero zabawek. Nie przypominał on pokoju małej dziewczynki. Trudno. Przecież przyrzekłam sobie, że zrobię dla Ani wszystko, by była bezpieczna, bez względu na to czy ja będę szczęśliwa. Tata powiedział, że muszę nad tym panować, a także powinnam pamiętać do czego moja moc doprowadziła.
  - Musisz wiedzieć, że dopóki nie nauczysz się kontrolować swojej mocy nie możesz widzieć się z Anią. - powiedział. - Chyba chcesz by żyła i rosła zdrowo i bezpiecznie, prawda?
  - Tak ojcze... - powiedziałam, choć słowa ugrzęzły mi w gardle. Musiałam chronić Anię. Byłam jej największym wrogiem. Musiałam się usunąć...
  Tata mówił jeszcze, że gdybym słyszała Anię to mam nic nie mówić, udawać, że mnie tu nie ma. Postaram się. Robię to przecież dla niej.
  Położyłam się do łóżka choć było koło 3 nad ranem. Starałam się zapomnieć. Jednak i tak nie mogłam zasnąć. Rzucałam się z boku na bok, ale i tak sen nie chciał nadejść. Zeszłam z łóżka i podeszłam do okna. Zaczynało już świtać i niebo robiło się coraz jaśniejsze i mniej granatowe. Patrzyłam na miasto pod zamkiem. Co jakiś czas w domach zapalały się lampy i ludzie w środku krzątali się po domu. Wiedziałam, że i tak już nie zasnę, gdy do pokoju weszła mama. Miała zmartwioną minę, ale widać, że była spokojna. Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
  - Chodź, połóż się spać. Jest bardzo wcześnie - szepnęła.
  Zrobiłam co mama powiedziała. Położyłam się a ona położyła się ze mną.
  - Nie martw się. Damy sobie radę. Opanujesz tę moc i będzie jak dawniej. - powiedziała, a ja jakoś wiedziałam, że ma rację. Poczułam falę spokoju i błogości. Zrobiłam się strasznie senna. Zaczęłam ziewać i przewróciłam się na bok by przytulić się do mamy. Ta mnie utuliła i zaczęła śpiewać kołysankę. Nawet nie wiem kiedy zamknęłam oczy i przeniosłam się w sferę snów.
  To dziwne, ale śnił mi się ten sam sen co wczoraj. Ten gdzie ja jestem księżniczką zamkniętą w wieży i ratuje mnie książę z bajki. Znów jechałam w jego objęciach, ale teraz mogłam zdjąć jego kaptur. Widziałam wyraźnie jego twarz. Miał on bardzo jasną cerę, białe ułożone w nieładzie włosy i piękne błękitne oczy, które patrzyły na mnie z uczuciem. Nie wyglądał na takiego typowego księcia, ale dla mnie był idealny. Otwierał usta by coś powiedzieć (lub mnie pocałować!) i...
  - Hm... Hej? - odezwał się jakiś głos. Ewidentnie męski, ciepły, ale nieznany. Otworzyłam leniwie oczy i spostrzegłam chłopca. Był w moim wieku, miał brązowe włosy uboczu w kolorze mlecznej czekolady. Wyglądał przyjaźnie, ale chwila... Co on w ogóle robił u mnie w pokoju?! Jak on się tu dostał?! Przerażona przesunęłam się na drugi koniec łóżka jak najdalej od tego intruza.
  - Oj, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć... - powiedział i zszedł z łóżka kierując się w stronę regału z książkami. Przesunął jakiś gruby tom i regał odsunął się od ściany ukazując duże ciemne przejście.
  - Hej! Poczekaj! - powiedziałam, choć sama nie wiedziałam co robię. - J-ja nawet nie znam twojego imienia. - dodałam nieśmiało.
  Zeszłam z łóżka i skierowałam się w jego stronę, ale między nami było jakieś 5 metrów. Chłopak odwrócił się ukazując rozbawioną minę, ukłonił się i powiedział:
  - Jack Overland Frost. Do usług. - podniósł głowę i wystawił język.
  Też coś takie zachowanie! Nie dość, że włamał się do zamku to jeszcze nie potrafi zachować żadnych manier do księżniczki!
  - Elsa, księżniczka Arendelle. - powiedziałam z powagą i wykonując dygnięcie nóg jak to robią księżniczki.


  Widziałam jak przez jego twarz przeszła fala zdziwienia jakby słowo "księżniczka" wywarło na nim wrażenie. I dobrze! Do księżniczki powinien mieć szacunek a szczególnie, że to on jest moim poddanym. Ale skąd to zdziwienie skoro włamał się do zamku? Kogo spodziewał się tu zobaczyć jak nie księżniczkę? Ta chwila trwała jednak krótko i z powrotem miał rozbawiony wyraz twarzy.
  - A co Ty tu robisz? - zapytał. Chyba żart. To mój pokój i robię w nim co mi się żywnie podoba.
  - Śpię. - powiedziałam trochę niegrzecznie. - Co Ty tu robisz? I jak się tu dostałeś?!
  - Hahahaha - śmiał się.
  - Co Cię tak bawi?
  - TY!
  Jak śmie? Śmiać się z księżniczki?! On jest niepoważny.
  - Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział.
  Też mi coś! Ale w sumie i tak nie mam co robić. Rodzice przyjdą do mnie wieczorem, a i tak nie mogę stąd wyjść. Więc odpowiedziałam o sobie. Jakoś fajnie było się komuś wyżalić. A on słuchał i jak czasami dawałam swoje refleksje widać, że mnie rozumiał. Opowiadaniem doszłam do wczorajszego dnia i w momencie kiedy prawie zabiłam swoją siostrę lodowymi igłami głos ugrzęzł mi w gardle i z oczu popłynęły mi łzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Lały się strumieniami. Wtedy zupełnie zapomniałam, że obok mnie jest Jack. Widziałam tylko martwą twarz Ani. Jej przerażająco białą twarz i lodowatą skórę. Poczułam nagle na ramieniu kogoś ciepłą dłoń. Wtedy przypomniałam sobie, że nie jestem sama. Próbowałam się otrząsnąć i spróbować zahamować moje łzy.
  - Ci... Już spokojnie. Smutek musi wyjść, bo inaczej to Cię zniszczy... - powiedział i podał mi chusteczkę.
  Skorzystałam z pomocy i wydmuchałam ten cholerny nos.
  - Dziękuję... Odpowiesz mi wreszcie co tu robisz i jak właściwie tu wszedłeś? - zapytałam, bo naprawdę mnie to nurtowało.
  - No wiesz... Hehe... - widać było, że był zakłopotany. - J-ja... Tak... Jestem tutaj... Lubiłem zawsze ten zamek... I cóż... Ja nie jestem z bogatej rodziny i czasami chodzę do tutejszej kuchni, która jest na najniższym piętrze i... Kiedyś kradłem trochę jedzenia dla moich bliskich, aż pewnego razu kucharka mnie przyłapała. Wyjaśniłem jej dlaczego się zakradłem, ale byłem pewien, że i tak da mi w twarz. Przygotowywałem się na cios, gdy ta puściła moją rękę i podeszła do blatu. Po chwili podała mi koszyk pełen jedzenia i dodała, że jeśli mogę tu przychodzić codziennie i zawsze będzie tu na mnie czekał taki koszyk. Bardzo się ucieszyłem i dziękowałem jej z całego serca. Pobiegłem szybko do domu i... Gdybyś widziała twarz mojej mamy... Była taka szczęśliwa... Dawno jej takiej nie widziałem... Mnie czasami udawało się coś podkraść na mieście i dawałem swojej siostrę, ale dla mamy już nie starczało. Mama, gdy tata zmarł, nie potrafiła się pozbierać. Zwolnili ją z pracy i utrzymywała się tylko z robótek ręcznych, które jednak rzadko kto kupował. Czasami udawało jej się dorobić w kuchni w pobliskiej jadłodajni, ale pracodawca nie miał jej czym płacić i pracowała tam za darmo. Ale co jak co mama jest świetną kucharką... Wtedy była taka szczęśliwa. Ugotowała cudowny obiad i kolację i wszystkim aż brzuchy wypięły się po tak smacznym jedzeniu. Od tego czasu mieliśmy co jeść. Zostawało nam więcej niż nam potrzeba i daliśmy sąsiadom, bo u nich też się nie przelewało. Wtedy sąsiadka, która miała swoje stoisko z ubraniami zaproponowała mamie współpracę. Mama zaczęła więcej szyć i w końcu dawaliśmy radę opłacać rachunki. Dzisiaj właśnie przyszedłem do bram zamku jak codziennie rano gdy patrzę a tu zamknięte bramy. Poszedłem w takim razie wejściem dla służby. Barbara, to jest kucharka, dała mi zapasowy klucz. Wszedłem więc od tyłu. Jednak w kuchni nikogo nie było. Nie było też koszyka. Wkurzyłem się. Wiem, może nie było to miłe z mojej strony, ale myślałem, że Barbara będzie dalej dla mnie taka miła i uczynna. Zdenerwowany usiadłem na podłodze i próbowałem się uspokoić. Zauważyłem, że jest cicho. Za cicho. Nie było żadnego dźwięku tylko bicie mojego serca i mój oddech. Przeraziłem się nie na żarty i zacząłem chodzić po zamku szukając jakiejkolwiek żywej duszy. Chodziłem przez piękne zdobione korytarze, aż dotarłem do wielkich drzwi. Popchnąłem je lekko, ale ani drgnęły. Postanowiłem, że muszę je otworzyć i naparłem na nie z całej siły. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem ukazując ogromną salę całą zakutą w lodzie. Lód był na podłodze, ścianach, oknach, suficie. Po prostu wszędzie. Wtedy ktoś mnie zobaczył. "Hej! Co ty Ty robisz? Chodź tu do mnie w tej chwili! Nie powinno cię tu w ogóle być!" Wrzasnął jakiś koleś i zaczął biec w moją stronę. Przeraziłem się nie na żarty, bo jak mnie złapią to przecież nie dość, że zaczną pytać co tutaj robię i na pewno wyrzucą mnie z zamku to jeszcze mogę wsypać Barbarę i ona straci pracę. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem biec ile sił w nogach. Jednak nie wiedziałem gdzie tu jest wyjście. Skręciłem w lewo potem w prawo, ale te korytarze były takie same. Niczym się od siebie nie różniły. Słyszałem za sobą ciągle kroki i nawoływania. Tutaj musi być jakieś wyjście! Wtedy wpadłem na ślepą uliczkę. "Game over" - pomyślałem. Co teraz zrobić? Odwróciłem się i oparłem o ścianę. Kroki były coraz bliżej. Zamknąłem oczy, bo i tak wiedziałem co mnie zaraz czeka. Nagle ściana za mną poruszyła się a ja upadłem. Znajdowałem się w jakimś ciemnym i zimnym pomieszczeniu, jednak czułem się już bezpieczny. Zacząłem iść w głąb tego pomieszczenia a raczej tunelu i przypomniałem sobie, że wziąłem ze sobą latarkę. Od razu lepiej się szło. Dotykałem jednak ściany, aż ta się poruszyła i otworzyła. Ujrzałem przed sobą pokój pełen książek starych i zakurzonych. "To pewnie biblioteka" - pomyślałem. Szedłem dalej i znowu ściana się poruszyła, jednak teraz ukazała mi się jadalnia z olbrzymim stołem i mnóstwem krzeseł. "Kto w ogóle na nich siada?" No nic, szedłem dalej. Potknąłem się o jakiś durny kamień i wpadłem do kolejnego pokoju, a drzwi się zamknęły. Chwila to nie drzwi tylko regał. Odwróciłem się i zobaczyłem olbrzymie okno. Wtedy doszło do mnie, ze już południe i mama czeka na dostawę jedzenia. Dopadłem do regału, ale ten nie chciał się odsunąć. Zacząłem brać wszystkie książki. Może jest jak na filmach i jak którąś popchnę to tajemnicze drzwi się otworzą. Zacząłem chaotycznie brać każdą książkę, jednak drzwi dalej były zamknięte. Spojrzałem wreszcie na tytuły tych książek i spostrzegłem, że mają strasznie nudne tytuły i każda jest dla dorosłych. Zero książek dla dzieci. Wreszcie zobaczyłem jedną, która miała ciekawy dla mnie tytuł. Wziąłem ją do ręki i... Drzwi się otworzyły! Ta-dam! Mogłem wreszcie wyjść z tego zamku i iść do domu. Już kierowałem się w stronę wyjścia gdy usłyszałem westchnienie. Zamarłem. Ktoś tu jest i mnie obserwuje. Odwróciłem się powoli i spostrzegłem dziewczynkę śpiącą w wielkim łóżku z baldachimem. Podszedłem bliżej i zauważyłem, że nigdy jej nie widziałem, co jest niemożliwe, bo ja znam wszystkie dzieci w Arendelle. Usiadłem na skraju jej łóżka i zacząłem się w nią wpatrywać. Miała piękne jasnoblond włosy, prawie białe a cerę też bardzo jasną. Widziałem jak po jej twarzy przebiega grymas, który po chwili zniknął ukazując piękny uśmiech. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna. Nagle poruszyła się niespokojnie i... W sumie resztę znasz sama. - zakończył.
  Ja... No cóż... Bardzo zaciekawiła mnie jego opowieść. Bardzo mu współczułam. Pod koniec jednak bardzo się zarumieniłam. To było słodkie.
  - Wiesz... Ja... - zaczęłam. - Chciałam Ci powiedzieć, że...
Puk, puk, puk
  O nie! Ktoś może go zobaczyć!
Puk, puk.
  "Księżniczko! Król wzywa Cię do swojego gabinetu" - powiedział Kai, najlepszy lokaj na świecie.
  - Już idę. Będę za 5 minut. - odpowiedziałam i słyszałam, że kroki Kaia cichną. - Musisz już iść, Jack. - zwróciłam się do chłopaka.
  - Tak... Już i tak muszę się zbierać. - powiedział kierując się do ciemnej dziury.
  - Spotkamy się jeszcze? - zapytałam, bo bardzo chciałam go jeszcze zobaczyć.
  - No pewnie! Kiedy masz czas? - odparł wesoło tamten.
  - Jutro może nie... Ale za 2 dni?
  - Spoko. Przyjdę rano. Hm... Koło 10, ok?
  - Pewnie. I tak jestem tu zamknięta. - odparłam smutno.
  - Hej! Nie smuć się! Widzimy się pojutrze! Nie przestrasz się tylko jak regał się odsunie a zza niego wyjdzie brązowy błazen! - powiedział wesoło kierując się już w stronę wyjścia. - Do pojutrze!
  - Do pojutrze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Snow-Falling-Effect