Nic nie dzieje się przez przypadek... Ale "wypadki chodzą po ludziach". I to naprawdę był wypadek...
  Anna skakała po robionych przeze mnie górkach z śniegu. Śmiała się i widać, że świetnie się bawiła. Ja z resztą też. Tylko, że musiałam się poślizgnąć... I wtedy widziałam jak ona spada. Nie chciałam by upadła na lód więc chciałam coś wyczarować albo chociaż ją złapać. Jednak z mojej ręki wyszły lodowe igły, które wbiły się w głowę Anny. Nie mogłam uwierzyć co się stało. Upadła głucho na podłogę. Na szczęście było tam trochę śniegu, nie sam lód. Podbiegłam do niej ile sił w nogach. Wzięłam ją na ręce. Była cała lodowata. Jej skóra przybrała kolor bieli tak samo jak kosmyk jej włosów. Nie ruszała się, nie oddychała, nie słyszałam bicia jej serduszka. Wtedy doszła do mnie prawda.
  "ONA NIE ŻYJE!" - pomyślałam. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Czułam jak przenika mnie zimno, tak samo jak moją małą Anię. Musiałam wziąć się w garść. Musiałam kogoś zawołać. Ktoś musi pomóc. Przecież ona jest jeszcze taka mała... To nie może się tak skończyć...
  - Mamo, tato... - szepnęłam.
  Nie no serio? Oni przecież mnie nie słyszą... Jak nie krzykniesz to ona naprawdę umrze.
  - MAMO, TATO!!! - ryknęłam całą piersią.
  Jednak nic się nie działo. Powtórzyłam. Dalej cisza jak makiem zasiał. Sekundy mijały jak godziny, a minuty wydawały się wiecznością. W końcu usłyszałam kroki. Bardzo szybkie kroki. Ktoś dopadł do drzwi. Szarpał się z nimi, ale nie mógł ich otworzyć. Moja moc wymknęła się spod kontroli i zamroziła całą salę. W końcu się udało. Ktoś otworzył drzwi i wpadł do środka. Usłyszałam nie jedną, ale dwie osoby.
  - Elsa... Coś Ty zrobiła?! - to był męski głos.
  Mój tata, król Arendelle. Zawsze był surowy, ale miał bardzo dobre serce. Poddani bardzo go kochali i miał duży autorytet w państwie i poza jego granicami. Teraz nie potrafiłam jednak spojrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że jego wzrok jest przerażony a zarazem zły, że zrobiłam coś czego nie powinnam. Widziałam tylko twarz swojej małej niewinnej siostrzyczki. Miała lekko skrzywioną minę jakby coś ją bolało. Mnie bolało serce jak ja widziałam... Drugą osobą była nasza mama. Kochana królowa i osoba, której zawsze mogę się zwierzyć. Wzięła ode mnie Annę i poczuła to samo co ja: ten przenikający chłód. Spojrzałam na tatę, a ten patrzył przerażonymi oczami na Anię.
  - Wiem kto jej pomorze - powiedział.
  Spojrzał na mamę, a ta na niego. I wtedy zalała mnie fala spokoju. Nie wiem dlaczego, ale jakoś wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Tata gdzieś pobiegł, a mama, na której rękach była Ania, zabrała mnie do stajni. Były tam piękne śnieżnobiałe konie. Służba osiodłała dwa konie i wtedy przebiegł tata z jakąś starą zniszczoną mapą. Mama z Anią wsiadły na jednego konia, a ja z tatą na drugiego. Otworzono bramę i konie popędziły galopem przed siebie. Wjechaliśmy w ciemny las, ale cudem konie wiedziały gdzie jechać. Przedzieraliśmy się przez gąszcze i wpadliśmy na jakąś ścieżkę i jechaliśmy dalej. Mój niesamowity spokój mnie opuścił. Znowu czułam się źle i byłam strasznie przerażona. Anka nie żyje... Nie nie mogę tak myśleć. Za mną ciągnął się lodowy szlak. Moja moc nie potrafiła utrzymać się w sobie. Dawała o sobie znać nawet wtedy gdy jej w ogóle nie potrzebowałam. Powietrze robiło się coraz bardziej gęste, duszne i spowite mgłą. Nagle drzewa się rozstąpiły i ukazała się polana. Pusta, znajdowały się na niej kilka kamieni. Zeszliśmy z koni i stanęliśmy na jej środku.
  - Dzień dobry! Bardzo potrzebujemy waszej pomocy. Proszę pokażcie się! - zawołał tata. Czy on zwariował? Przecież tutaj nikogo nie ma. - pomyślałam.
  Nagle kamienie poruszyły się i zaczęły do nas zbliżać. Pojawiały się też kolejne, nie wiadomo skąd. Przytuliłam się do rodziców, a oni do mnie. Co to w ogóle jest?! Gdy kamienie nas okrążyły pojawił się dziwny dźwięk. Z kamieni ukazały się dziwne stworki. Były szare jak kamienie, miały olbrzymie nosy i małe oczka. Ubrania miały zielone jakby z mchu, a włosy jakby z patyków. Wszystkie miały jeszcze naszyjniki z jakiś kamieni. Bardzo się bałam, jednak te stworki wyglądały przyjaźnie.
  "Trolle" - pomyślałam. - "To są trolle". Trolle miały zmartwione miny.
  - To sam król. - szeptały między sobą.
  Nagle przed nami trolle się rozstąpiły i ukazał się nam dziadek trolli. Miał zdecydowanie gęstsze włosy i długą brodę, a także pelerynę i zdecydowanie więcej kamieni na naszyjniku niż inni. Taki szaman, wódz tych trolli. Z jego oczy biła mądrość.
  - Panie. - powiedział troll głosem, takim jakim mówi dziadek do wnuka, jednocześnie się kłaniając - Przybyłeś do mnie. Powiedz co Cię sprowadza.
  - M-moja córka... - nie potrafił się wysłowić.
  Pokazał na Anię, a mama przybliżyła ją do trolla. On spojrzał na nią a potem na mnie.
  - Moc wrodzona czy urok? - o czym on w ogóle mówi?
  - Wrodzona. Ale jeszcze nie oswojona.
  - Dobrze... - spojrzał wtedy na Anię.
  Zrozumiałam, że ta wymiana zdań dotyczyła mojej mocy. Ale skąd on w ogóle o niej wiedział? - Z jej życia należy całkowicie usunąć magię. Każdego rodzaju.
  - Ale dasz radę ją uleczyć? - spytał tata. Wtedy wszyscy spojrzeliśmy na trolla z nadzieją.
  - Dobrze, ze trafiło ją w głowę. Serce bardzo trudno odmienić... Tak oczywiście, że ją uzdrowię.
  Wtedy wyjął zza swojej peleryny jakiś woreczek, wyjął z jej zawartości jakiś proszek, mówił coś w jakimś nieznanym języku i ciągle wymachiwał rękoma. Ja jednak patrzyłam na moją małą siostrzyczkę. Na jej śnieżnobiałą twarz z lekkim grymasem. Moje serce znowu poczuło ból. I nagle z tymi szamańskimi modłami trolla Ania nabrała kolorów. Jej policzki pokrył róż a twarz przybrała lekki uśmiech, jakby jej się coś śniło. Poczułam ulgę, jednak moje serce nie przestało boleć. Jak mogłam zrobić coś takiego?! Jak mogę być taką wyrodną siostrą?! Postanowiłam, że nigdy więcej nie zrobię jej krzywdy, nawet za cenę własnego szczęścia. Zrobię wszystko, by moja mała Ania była bezpieczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz