Obudziłam się z wrzaskiem. Sen był gorszy niż sądziłam na początku. Król Cienia zauważył, że "zwykłe" koszmary mnie nie straszą. Podgrzał więc nieco atmosferę. Spełniły się w nim moje najgorsze obawy. Widziałam śmierć wszystkich bliskich. Ani, mamy, taty i Jack'a. Zostałam sama w wielkim zamrożonym pokoju. A wszyscy z zewnątrz krzyczeli, jaką ja jestem królową, skoro zabiłam tyle osób. I na moich rękach była krew moich ofiar... Później widziałam jak wszyscy mieszkańcy napadają zamek i... Ciemność. Ból. Pustkę. To straszne uczucie... Nie chcę więcej tego przeżywać. W realnym świecie już naprawdę mi wystarczy.
  Dzisiaj jednak nikt do mnie nie przyszedł. Nie chcieli sprawdzić jak się czuję i czy w ogóle żyję. Tata musiał być na mnie naprawdę zły. A mama... Pewnie by przyszła, ale tata jej zabronił.
  Czułam się dzisiaj lepiej i mogłam już wstać. Rana na piersi już mnie tak nie bolała. Bardziej serce. Czułam, że jest złamane...
  Wiedziałam, ze dziś raczej nikt nie odwiedzi. Miałam pewien pomysł, ale żeby co zrealizować musiałam poczekać na Jack'a. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Tak cieszyłam się, że przyszedł. Jak przeszedł przez dziurę w ścianie to zaraz go przytuliłam. Widać, że zdziwiło go to bardzo. Nigdy go nie dotykałam. Jednak po chwili odwzajemnił uścisk.
  - Musisz mi pomóc. - powiedziałam jak się już od niego odsunęłam.
  - Hm... Zależy w czym... - powiedział wesoło.
  - Chciałabym wyjść choć na chwilę z pokoju. Najlepiej do ogrodu. Porzucać się śnieżkami, pojeździć na łyżwach... Proszę... Ja już dłużej nie wytrzymam w tym pokoju... - zaczęłam go błagać. Ile można siedzieć w pokoju, w łóżku... Dobrze, że mogłam już wstać, bo zaczęłabym już naprawdę wariować.
  - Wyczarujesz śnieg? Teraz? Na dworze? W zamkowym ogrodzie? Nie wiem czy to jest dobry pomysł... Przecież nie chcesz chyba, żeby Cię ktoś zobaczył, a tutaj będziesz mieć spore szanse.
  - T-to co mam zrobić? - rozpłakałam się. Mam dość siedzenia w tej dziurze. Potrzebuję świeżego powietrza. - P-proszę... Ja chcę stąd wyjść...
  - Ej! Nie płacz już! - podał mi chusteczkę. - Pokażę Ci jedno fajne miejsce, ale ty nie możesz go nikomu pokazać.
  - N-naprawdę?
  - Miałbym Ci kłamać? - uśmiechnął się promiennie.
  Bałam się bardzo, bo jakby nie patrzeć to ucieczka z domu. Ale to nie dom tylko więzienie. Jack otworzył tajemne przejście i przeszedł przez nie. Całkowicie zniknął w ciemnej dziurze. Nagle ukazała się jego ręka zachęcająca do wyjścia. Wahałam się dalej. A jak ktoś przyjdzie do pokoju i mnie nie zastanie? Jestem księżniczką i powinnam zawsze postępować według odgórnych zasad. Ale jak mam poznać świat w swoim pokoju? Gdybym była zwykłą księżniczką moje życie byłoby inne. Gdybym była zwykłą dziewczyną też byłoby inne. Jednak nie jestem zwykłą księżniczką ani dziewczyną. Będę zatem postępować według własnych zasad. Chcę postępować według własnego sumienia. Chwyciłam Jack'a za rękę i weszłam w ciemność.
  Myślałam, że znowu znalazłam się w swoim mrocznym koszmarze. Nieważne czy miałam zamknięte czy otwarte oczy - nie było różnicy. Czułam też chłód i lekki wiatr. Bałam się. Naprawdę się bałam.
  - Spokojnie. Jestem tu z tobą. - powiedział Jack ciepłym głosem i złapał mnie za rękę.
  Poczułam się o niebo lepiej. Nie byłam sama. Zrobiło mi się też zdecydowanie cieplej. Jack zapalił latarkę. Szliśmy w jakimś tunelu. Wydawał mi się bez końca. Dobrze, był przy mnie, bo inaczej na pewno bym się zgubiła. Ściany były chropowate i niczym się nie wyróżniały. Wiedziałam jednak, że wystarczyło w jakimś miejscu popchnąć i otwierało się przejście do jakiegoś pomieszczenia. Zaczęłam się zastanawiać, ile ja jeszcze nie wiem o swoim własnym domu. Ukryte przejścia, ludzie podkradający jedzenie w kuchni, nawet mama, która też ma moc. Ale teraz to nie było ważne.
  Jack prowadził dalej wąskim korytarzem. Nagle się zatrzymał. Zauważyłam, że jest tam jakiś żółty znak. Zapewne sam go narysował, by wiedzieć gdzie jest wyjście. Dotknął tego właśnie miejsca i ściana przesunęła się ukazując rażące światło. Przez chwilę nic nie widziałam, ale gdy tylko odzyskałam ostrość ujrzałam wspaniały widok.
  Rozpościerała się przed nami wspaniała polana usiana mnóstwem różnokolorowych kwiatów. Czułam ich piękny zapach. Do uszu docierał dźwięk śpiewu ptaków a w oddali także szum morza. Poczułam się wolna! Po raz pierwszy w życiu. Nikt mi nie mówił co mam robić a czego nie. Mogłam robić to, na co miałam ochotę. Zdjęłam buty. Stopy dotykały świeżej zielonej trawy. Była ona taka miękka jak gruby dywan. Zaczęłam biec. Poczułam wiatr we włosach i świszczał mi w uszach. Biegałam, skakałam, zrobiłam nawet gwiazdę. Wreszcie nikt mnie nie kontrolował. Położyłam się na trawie i zamknęłam oczy. Czułam te piękno całą sobą. Nie mogłam uwierzyć, że odważyłam się uciec z domu. Dalej był to dla mnie szok. Ale czułam się szczęśliwa i wolna. Do rodziców wrócę wieczorem. Nie opuszczam przecież domu na zawsze. A teraz zaczęłam się cieszyć tą cudowną chwilą.
  Nagle piękne słońce przesłonił cień. Otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że nie jestem tu przecież sama. Jednak Jack to był ktoś, kogo się nie wstydziłam. Był moim najlepszym i w zasadzie jedynym przyjacielem.
  - Jeju... A-ale jesteś szybka... - wysapał - N-nie mogłem za tobą nadążyć...
  Zmęczony położył się obok i próbował złapać oddech. Trochę to trwało, ale wreszcie się unormował.
  - To co? Masz jeszcze siłę jeździć na łyżwach? - zapytał.
  - Pewnie! Coś u ciebie słabo z kondycją. - odpowiedziałam dziarsko. - To była dopiero rozgrzewka.
  Zrobił kwaśną minę, jakby był już naprawdę zmęczony, ale wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją i podniosłam się. Chwilę zakołowało mi się w głowie, ale zaraz wszystko wróciło do normy. Jack wskazał drogę, w którą stronę mieliśmy iść. Była to dość ponura dróżka z wysokimi iglakami, które zasłaniały błękitne niebo. We dwójkę szło się zapewne lepiej niż w pojedynkę. Po chwili wahania z mojej strony ruszyliśmy we wskazanym kierunku.
  Kocham łyżwy. Niestety zawsze musiałam czekać cały rok, by znowu uprawiać ten sport. Dzięki Jack'owi było to możliwe nawet teraz. Bardzo cieszyłam się, że udało się wyjść z zamku, bo tam już nigdy nie będzie to możliwe.
  - Wszystko ok? - Jack miał zmartwioną minę. - Posmutniałaś...
  - Tak... Po prostu zamyśliłam się. - widać, że ta odpowiedź mu nie wystarczała. - Ech... Smutno mi, bo mój dom nie jest taki jak kiedyś. I nigdy już nie będzie. Nie zrobię już lodowiska w sali balowej ani nie porzucam się tam też śnieżkami. Nigdy nie użyje tam swojej mocy. A rodzice nie będą tacy jak kiedyś...
  - Wszystko się zmieni. Zobaczysz. Nawet szybciej niż się obejrzysz. - powiedział i przytulił się do mnie. - Może nie będzie już tak samo, ale skąd wiesz, że nie będzie lepiej? Świat zawsze potrafi zaskoczyć. Musisz wziąć los w swoje ręce a wszystko będzie możliwe.
  Bardzo cieszyłam się, że był że mną. Bez niego nie dałabym sobie rady. Po tym nieszczęśliwym wypadku zaczęłam rozpadać się na kawałki a on potrafił posklejać mnie z powrotem.
  - To tu. - powiedział wyrywając mnie z rozmyślań.
  Przed nami ukazała się piękna dolina otoczona zielonymi iglakami. W jej centrum znajdowała się rzeka, której brzegi były bardzo od siebie oddalone, przez co była ona bardzo szeroka. Woda błyszczała się jak diamenty w słońcu. Oprócz rzeki były tu też drzewa i kwiaty oraz mały domek.
  - To moja mała dolinka. Znalazłem ją i przychodzę tutaj by pobyć trochę sam. Ale Ty jesteś moja przyjaciółką, tak jakby trochę częścią mnie, więc możesz tu przychodzić kiedy zechcesz. - powiedział. - A ten domek, który widzisz to sam go zbudowałem.
  Byłam pod wrażeniem. Jack naprawdę potrafił mnie zaskoczyć. To było miłe, że uznawał mnie za przyjaciółkę. Wiedziałam od teraz na pewno, że zawsze mogę liczyć na jego wsparcie.
  - Dziękuję, że jesteś ze mną. I potrafisz mnie zrozumieć. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. - powiedziałam i przytuliłam się do niego. Odwzajemnił uścisk.
  - Ja też Ci dziękuję. - tu mnie lekko zaskoczył. Za co może mi niby dziękować? Przecież nic nie zrobiłam a wręcz mogłam zaszkodzić. - Przy tobie czuję się sobą i mam się komu wygadać. Chyba jako jedyna nie uważasz mnie za obłąkanego. I po prostu mnie słuchasz. I nie odwróciłaś się ode mnie.
  Uśmiechnęłam się promiennie. Nie wiedziałam, że swoją osobą potrafiłam jeszcze komuś sprawić radość. Ostatnio na swojej drodze niszczyłam wszystko, ale jednak potrafiłam coś zbudować. I zbudowałam prawdziwą przyjaźń między mną a Jack'em. Mam nadzieję, że nic tego nie zburzy.
  - To co? Zrobimy zimę w ten piękny słoneczny dzień? - zapytał wesoło Jack.
  - Myślałam, że już nie zapytasz. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
  Nie wiedziałam jednak jak zacząć. Postanowiłam, że pierwsze co powinnam zamrozić to rzeka. W końcu to na niej będziemy jeździć. Po chwili rzeka już stała cała zamarznięta. Biała stała się też trawa i kwiaty wokół. Drzewa były całe oblodzone. Płatki śniegu błyszczały w czerwcowym słońcu. Dolina wyglądała zupełnie inaczej, ale też pięknie. Widziałam ją teraz w zimowej odsłonie. Cała biała i niebieska. Wyglądała magicznie. Jak nie z tego świata. Powietrze pachniało teraz świeżością i chłodem. Wzięłam jednak cieplejsze ubranie przez co nie było mi zimno. Nagle nie wiem skąd nawet dostałam śnieżką.
  - Jack! - krzyknęłam. - Pożałujesz tego!
  Także rzuciłam śnieżkę. Tak właśnie zaczęła się nasza bitwa śnieżna. Biegaliśmy i rzucaliśmy tymi białymi kulkami gdzie popadnie. W końcu padliśmy na śnieg bez tchu. To była świetna zabawa. Potem robiliśmy orły na śniegu. Jack'a "aniołki" wyglądały śmiesznie, bo zawsze jak wstawał jakoś "przypadkiem" podeptał jego głowę i miały one czasami różki a innym razem jakieś dziwne nosy jakby były bałwanem. Potem naszła nas ochota na zbudowanie największego bałwana świata. Tutaj przydała się oczywiście moja moc. Bałwan miał chyba 5 metrów wysokości i wyglądał trochę strasznie. Jack trochę go poprawił i był o niebo lepszy. Miał teraz przyjazny wyraz twarzy, ale lepiej było go nie wkurzać, bo zawsze mógł zachować się jak wojownik. Dopiero teraz zauważyłam, że byliśmy cali przemoczeni.
  - Jack. Musimy się przebrać i osuszyć, bo będziemy chorzy. - spojrzał na mnie i też poczuł przejmujący chłód.
  - Faktycznie... W takim razie serrrdecznie zapraszam Cię do mojego domku. - powiedział szarmancko i poszliśmy w stronę domku.
  Ten znajdował się na drzewie, więc trzeba się było wejść dość wysoko. Gdy znaleźliśmy się już na górze Jack otworzył drzwi do swojego małego królestwa. Moim oczom ukazał się dosłownie mały domek. Było tutaj drewniane łóżko z kolorową pościelą, szafa, stół z nakryciem, 3 krzesła i jeszcze nie wiem jakim cudem kominek. Jack szybko w nim napalił i po chwili zrobili się ciepło. Zauważyłam też 2 okna z oszronionymi teraz szybami. Było tutaj bardzo przytulnie. Nie mogłam uwierzyć, że na tak małej przestrzeni może się zmieścić tyle rzeczy.
  - Słuchaj. W szafie są twoje rzeczy. Przebierz się. Spokojnie ja wyjdę. Jak skończysz to mnie zawołaj. Też nie chce zachorować. - poinstruował mnie i wyszedł.
  Rzeczywiście w szafie na wieszaku były moje rzeczy a obok leżała moja torba. Szybko się przebrałam i powiesiłam mokre rzeczy nad kominkiem. Zawołałam Jack'a. On wrócił też przebrany i również powiesił mokre rzeczy nad kominkiem obok moich. Usiadłam do stołu a Jack przyniósł bułki i powiesił nad kominkiem czajnik z zamrożonym lodem, który szybko się rozpuścił.
  - Sam to wszystko zrobiłeś?
  - Tak... Widzisz... Kiedyś chodziłem sobie po lesie i zgubiłem się. Nie wiedziałem zupełnie gdzie jestem. Znalazłem się na tej pięknej polanie. Niestety zaczęło się już ściemniać i nie mogłem znaleźć drogi powrotnej do domu. Usłyszałem wyk wilków i strasznie się bałem. Szybko wdrapałem się na drzewo i na nim przespałem całą noc. Rano jak się obudziłem zauważyłem, że nade mną jest jakiś dach z drewna. Spojrzałem w dół a były tam jakieś małe kamienne istoty. Powiedziały, że zauważyły mnie i chciały mi pomóc. Podobno w nocy hulał porywisty wiatr a one przykryły mnie i zainstalowały ten dach. Pokazały mi drogę powrotną do domu. Odpowiedziałem mamie o mojej przygodzie i dowiedziałem się, że te istoty to trolle. Czasami chodzą po lesie i pomagają zagubionym osobom. Wróciłem następnego dnia do tego miejsca i dach wisiał dalej. Postanowiłem, że zbuduję tutaj domek i jakoś tak to wygląda. Trolle odwiedziły mnie jeszcze raz, ale już ostatni, i zainstalowały ten piękny kominek. Sam nie wiem jak działa, ale to ich magia. Dalej męczyłem się nad tym domkiem, ale efekt jest zadowalający.
  Byłam pod wielkim wrażeniem. Ja w życiu nie zrobiłabym czegoś podobnego. To było piękne. Stworzyć swój własny świat swoją własną pracą. To na pewno było bardzo wyczerpujące, ale efekt... Efekt nie był tylko zadowalający. Był olśniewający. Dopiero teraz zauważyłam, że każda deska tego domku miała wyżłobione małe śnieżynki. Każda była inna. Drzwi były na dodatek pomalowane różnokolorowymi barwami w tutejsze wzory. To było cudowne...
  - Dziękuję. - powiedziałam, a na jego twarzy widziałam zaskoczenie. - Dziękuję, że mi to pokazałeś. Twój wspaniały świat. I że mogę być jego częścią.
  Byłam wzruszona. Wspaniale jest mieć takiego przyjaciela. Nie wiem czym sobie zasłużyłam, ale był to najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć.
  - To co? Idziemy pojeździć? Niedługo musimy wracać, jeżeli nie chcesz by myśleli, że zaginęłaś.
  Tymi słowami obudził mnie jak z najpiękniejszego snu. Rodzice... Wtedy przypomniało mi się, że Jack opowiadał o trollach. I ta okropna noc... Moja mała Ania...
  - Jeju... Przepraszam... Nie chciałem... Nie płacz... Proszę...
  Jednak już było za późno. Łzy pociekły mi po policzkach i nie mogłam ich zahamować.
  - Ci... Już spokojnie... - zaczął mnie uspokajać i mnie przytulił.
  Poczułam, że jednak wszystko się jakoś ułoży. Dlatego, że nie jestem sama. Cały mój smutek zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
  - Idziemy pojeździć? - powiedziałam wesoło.
  Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Zaskoczyła go moja nagła zmiana nastroju. Mogłabym przysiąc, że w jego wzroku widziałam jakiś niebieski błysk, ale to mogła to być tylko gra światła.
  Szybko zeszliśmy z drzewa i pobiegliśmy nad zamarzniętą rzekę. Użyłam swojej mocy by lód był jeszcze grubszy. Tak na wszelki wypadek. I stworzyłam nam piękne łyżwy. Jak tylko weszłam na lód wiedziałam, że to moje miejsce. Zaczęłam tańczyć, wykonywać piruety i jeździć z zawrotną prędkością. Jack stał w miejscu jak słup soli. Wykonał jeden "krok" i wywalił się. Zaraz do niego pojechałam i pomogłam mu wstać. Jechaliśmy potem razem i całkiem nieźle nam szło. Jednak słońce zaczęło już zachodzić za horyzontem. Trzeba się zbierać.
  - Muszę już iść. - powiedziałam niechętnie.
  - Pójdę z tobą. Nie znasz jeszcze drogi.
  Zjechaliśmy na twardy ląd i rozmroziłam nasze łyżwy i tą cudowną polanę. Wzięłam jeszcze swoje rzeczy i poszliśmy żwawym krokiem w stronę zamku. Spacer minął szybko i zaraz byliśmy już pod murami mojej klatki. Jack znalazł odpowiednią cegłę i otworzyło się ciemne przejście. Weszliśmy tam i ponownie zaświeciła się latarka. Szliśmy w tym półmroku dość długo, albo ja po prostu nie umiem za bardzo oceniać czasu. Nagle Jack się zatrzymał. Oświetlał w jednym miejscu ścianę i zauważyłam, że jest tam napis czerwoną kredką "Pokój Elsy". Wzruszyłam się. Jack naciskał cegłę w tym miejscu i ściana się przesunęła ukazując mój pokój. Weszłam do niego, ale Jack został jednak w ciemności.
  - Ja też muszę iść. Już późno...
  - Do jutra? - zapytałam niepewnie.
  - Tak do jutra. Będę jednak bardziej wieczorem. Muszę pomóc mamie. Ale będę. Do zobaczenia. - powiedział i poszedł, a za nim zamknęło się przejście.
  Położyłam się na łóżku. Byłam taka szczęśliwa. Ten dzień był cudowny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz