sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 7 "Niezwykłe święta"

 Dzień za dniem mija, jak pstryknięcie palcami. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy minęły 4 lata. Nawet 4 i pół. Przez ten czas nie działo się nic szczególnego. Kontakt z rodzicami miałam bardzo mały, ale się poprawił. Tata trochę się zmienił. Był zdecydowanie mniej oschły i ponury. Nie był może jak kiedyś, ale wiedziałam, że mnie kocha. Tak jak mama, która zawsze stała za mną murem. Widywałam się z nimi rzadko. Czasami raz na tydzień, ale raczej raz na 2 czy 3 tygodnie. Ostatnio często odwiedzali pobliskie królestwa. Ania jechała z nimi, więc wtedy nie czułam się tak źle. Codziennie rano to ona była moim "budzikiem". Chciała się ze mną bawić, lub teraz, po prostu porozmawiać. Ale przysięgłam tacie, że nie będę mieć z nią żadnego kontaktu. Moja moc nie wymykała się spod kontroli, ale bałam się, że w jej obecności wszystko może się zdarzyć. Nie chciałam zrobić jej krzywdy. Bardzo chciałam z nią pogadać chociażby o pierdołach, po prostu mieć siostrę. Ale nie chciałam narażać ją na niebezpieczeństwo. Od czasu wypadku zawsze miałam hamulec do swojej mocy. Nie wykorzystywałam jej w pełni, bo bałam się, że coś się stanie. Moja moc jest silna i wydaje mi się, że silniejsza ode mnie.
 A co do Jack'a, to on zastępował mi brata. Mogłam na nim zawsze polegać i czułam się przy nim bezpiecznie. Oczywiście nie obyło się bez kilku "kłótni", ale trwały one bardzo krótko i potem naśmiewaliśmy się z tego. Czas spędzony z Jack'em był nie do zastąpienia. Cieszyłam się, że mam takiego dobrego przyjaciela.
 Dzisiaj była Wigilia Bożego Narodzenia. Zazwyczaj spędzałam te święta z rodziną. Przez ostatnie lata to były tylko krótkie chwile, ale i tak miło je wspominam. Teraz rodzice z Anią pojechali do wujków, do Corony. Ciocia Cindy i wujek Harold odwiedzili mnie jeszcze w dzień moich urodzin, życząc mi wszystkiego najlepszego i wręczając mi prezent. Rozmawialiśmy chwilę, ale tata przekonał wujków, że powinnam pobyć w samotności i opanować swoją moc. Przyjeżdżali jeszcze w każde moje urodziny i inne ważne święta, także w takie jak dzisiaj, ale w tym roku wujek Harold zachorował i nie mógł przyjechać. Dlatego rodzice i Ania pojechali do Corony. Ja na lekcjach garncarstwa zrobiłam dla wujka kubek, by szybciej wrócił do zdrowia. Rodzice obiecali go mu przekazać. Było mi przykro, że mnie zostawili, bo miałam być sama przez te piękne święta.
 Śnieg był teraz wszędzie i Arendelle wyglądało jak zamrożone. Jak w takiej śnieżnej kuli. Kiedy jest zima, zawsze lepiej się czuję, a zimno mi nigdy nie przeszkadzało. Chciałam wyjść na zewnątrz i w zasadzie mogłam, ale nigdy nie lubiłam chodzić sama. Chciałam też zobaczyć się dzisiaj z Jack'em. Miałam dla niego prezent. Poprosiłam służącą by kupiła mi, będąc latem z rodzicami w Coronie, tamtejszy szalik z ich regionalnym wzorem. Są to złote słońca na fioletowym tle. Mam nadzieję, że mu się spodoba. Zapakowałam prezent w pudełko i niebieski papier oraz przewiązałam czerwoną wstążką. Byłam jednak pewna, że mnie dzisiaj nie odwiedzi, bo sam ma swoją rodzinę.
 Od rodziców dostałam książkę, a z nudów zaczęłam ją czytać. Nie była to jakaś rewelacja, ale lepsze to niż nic. Nagle usłyszałam zgrzyt regału. To niemożliwe! Jack jednak przyszedł!
 - Dzień dobry księżniczko! Jak mija Ci ten piękny zimowy poranek?
 - Ok. Nie ma nic ciekawego. Zresztą zaraz pewnie będzie ciekawiej. Co tu właściwie robisz? Przecież dziś Wigilia i powinieneś być ze swoją rodziną.
 - A nie jestem? - bardzo cieszyłam się, że tak uważa. - A tak poza tym, mam dzisiaj zamiar pokazać Ci rynek. Twoi rodzice wyjechali, więc nie ma problemu, że Cię zauważą.
 - Naprawdę chcesz mnie zabrać do miasteczka? - kiedyś chodziliśmy tam często z rodzicami, ale od czasu wypadku nie byłam tam już wcale. Z Jack'em chodziłam tylko do dolinki.
 - Tak. Musisz zobaczyć, jak się wszystko pozmieniało.
 Byłam w siódmym niebie. Miasteczko zawsze było magiczne, a pod śniegowym puchem musiało wyglądać jeszcze lepiej.
 - Proszę. To prezent ode mnie na Gwiazdkę. - Jack mnie zaskoczył.
 Nie spodziewałam się od niego prezentu. W domu Frost'ów się nie przelewa i ledwo wiążą koniec z końcem. Chciałam im pomóc, ale Jack zawsze odmawiał. Czasami podkradał jedzenie z kuchni, ale nic więcej nie chciał. A tu taki prezent. Żeby jeszcze był mały, ale nie. Był to jeden z tych większych. Wzięłam go od niego i otworzyłam. W środku znajdowała się sukienka. Była niebieska z elementami bieli. W niektórych miejscach wyszyte były białe śnieżynki. Taka sukienka na pewno kosztowała dużo pracy. Nie wiedziałam jak mam mu dziękować. Głupio mi było, że mam dla niego tylko szalik...
 - Podoba ci się?
 - Jest prześliczna. Dziękuję.
 - Sam wyszywałem te śnieżynki - powiedział z dumą.
 - Naprawdę? - byłam pod wielkim wrażeniem. Zrobił dla mnie kolejną piękną rzecz. A ja głupia mam tylko kupny szalik. Czemu nie mogłam zrobić czegoś sama?
 - Mhm. To założysz ją teraz? Bo chciałbym Cię zabrać do tego miasteczka jak najszybciej.
 - Tak tak oczywiście. Już się przebieram.
 Poszłam czym prędzej do łazienki i założyłam tą cudną suknię. Wyglądałam w niej pięknie. Zawiązałam do tego włosy w luźnego koka i wtedy nawet te luźne kosmyki wyglądały znośnie. Byłam bardzo ciekawa reakcji Jack'a. Wyszłam zatem bardzo szybko i zauważyłam, że też się przebrał. Założył ciemnoszary garnitur i miał do tego krawat, który idealnie pasował do mojej sukienki.
 - Wow... W-wyglądasz... Wow... Z-znaczy pięknie... - nie mógł się wysłowić. Widać, że co zatkało. Przyznam, że mi to schlebiało.
 - Ty też wyglądasz nie najgorzej. - mówiłam z uśmiechem. - Ale tak szczerze, to do twarzy Ci w garniturze.
 - Hm... Dziękuję... - dalej nie mógł pozbierać myśli... - T-to co? Idziemy?
 - Ależ oczywiście! - nie mogłam się już doczekać.
 - Załóż jeszcze płaszcz, bo zmarzniesz - nie protestowałam. A poza tym pasował idealnie do sukni.
 Wyszliśmy tajemnym przejściem, by ludzie nie myśleli, że jestem księżniczką, ale i tak uważałam, że trudne nie będzie odgadnąć kim jestem. Jak tylko wyszliśmy na zewnątrz poczułam przyjemny orzeźwiający chłód zimowego przedpołudnia. Kilka płatków śniegu wplątało się we włosy i wcale nie topniały. Wzięłam Jack'a pod rękę i poszliśmy.
 Miasteczko wyglądało nieziemsko. Było przykryte białą pierzynką śniegu, a wokół chodzili ludzie w odświętnych strojach. Niektórzy stali jeszcze przy straganach i sprzedawali zapominalskim prezenty, albo składniki na wigilijne potrawy. Podeszliśmy do takiego jednego, gdzie kobieta, staruszka, sprzedawała słodycze. Wokół kręciło się dużo dzieci. Nie dziwię im się, bo zapach pierniczków roznosił się po całej ulicy. Największą ochotę miałam na te pięknie pachnące pierniczki, a Jack polecił mi jeszcze kolorowe czekoladki.
 - Dzień dobry! Poproszę te pierniczki i czekoladki! - mówiłam głośno, bo trudno było przekrzyczeć głosy dzieci.
 Kobieta uważnie mi się przyglądała. Miała bardzo ciepłe oczy i bardzo pomarszczoną twarz. Taka miła babunia.
 - Dla tak pięknej pary za darmo. Proszę - i uśmiechnęła się.
 - Ale naprawdę nie trzeba... - próbowałam jej wcisnąć pieniądze.
 - Dzisiaj Wigilia! Cieszcie się życiem dzieci!
 Podziękowałam jej gorąco i poszliśmy dalej. Te pierniczki naprawdę były pyszne. Zajadaliśmy się tak, że aż uszy nam się trzęsły. Zajrzeliśmy jeszcze do jednego sklepu. Był to sklep jubilerski i wiem, że Jack nigdy by tam nie wszedł, ale namówiłam go pod pretekstem kupienia prezentu dla taty. Podeszłam od razu do gabloty z zegarkami. Było ich dużo i nie wiedziałam, który wybrać. Oczywiście szukałam prezentu dla Jack'a. Zauważyłam, że przyglądał się takiemu jednemu i wiem, że sam nigdy by na niego nawet nie uzbierał.
 - Jack. Słuchaj poszedłbyś po jeszcze jedną torebkę pierniczków? Chciałam sprawić prezent Kai'owi, a boję się, że ich nie będzie.
 - Dobrze. Zaraz wracam. - dałam mu kilka monet i wyszedł.
 Na szczęście. Mogłam mu teraz kupić ten zegarek. Dalej mi głupio, że uszył z mamą taką piękną suknię dla mnie, a ja mam dla niego tylko szalik.
 - Poproszę ten srebrny zegarek. - powiedziałam do sprzedawcy.
 Ten spojrzał na mnie sceptycznie. Wyglądał na gbura i wydawał się nieprzyjemny.
 - Nie wiem czy panienkę na niego stać. Kosztuje aż 10 złotych monet. - powiedział szorstkim głosem.
 - Spokojnie. Mam tyle ile trzeba. A dałoby jeszcze coś na nim wygrawerować?
 - Jeżeli dołożyłaby Pani jeszcze 3 to tak, ale gotowy byłby dopiero za 2 tygodnie...
 - A jakbym dała w sumie 40, to dałby Pan zrobić to na za 2 godziny? - podbiłam mocno cenę, ale naprawdę mi zależało.
 Sprzedawcy oczy aż się zaświeciły.
 - Tak, tak, ależ oczywiście! - zrobił się potulny jak baranek i zdecydowanie milszy. - Co panienka chciałaby żeby tu wygrawerować?
 - Chciałabym na tarczy małe śnieżynki, a z tyłu napis "Dla najlepszego przyjaciela pod słońcem, twoja Elsa". Czy dałoby radę?
 - Tak, tak. Już biorę się do roboty. Czy coś jeszcze panienka sobie życzy?
 - Poproszę jeszcze ten złoty zegarek. Już bez grawerowania, ale ma być ładnie zapakowany. Za 2 godziny chciałabym już odebrać zegarki. - dałam mu pieniądze, a on zaczął je przeliczać, jakby w życiu nie wiedział tyle złota na raz. - To do zobaczenia.
 Wyszłam ze sklepu. Miałam nadzieję, że jubiler się postara. Skręciłam w prawo i zaczęłam iść pustą uliczką. Tutaj lampy się nie paliły, a zaczynało się już robić ciemno, jak to w zimie szybko bywa. Chyba poszłam nie w tym kierunku. U mnie ciężko z orientacją. Chciałam zawrócić, ale spostrzegłam jakiś ruch i jakaś czarna postać zaczęła iść w moim kierunku. Zaczęłam się bać. Starałam się iść szybciej, jednak nie widziałam żadnego światła. Tajemnicza postać była coraz bliżej.
 - Elsa! Tutaj jesteś! Wszędzie Cię szukam! - zawołał zdyszany Jack, który pojawił się znikąd. Tajemnicza postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. - Wszystko ok?
 Dopiero teraz zauważyłam, że stałam w pozycji obronnej, z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Szybko się ogarnęłam i sprowadziłam do ładu.
 - T-tak... Chodźmy jeszcze na główny plac, dobrze? - patrzył na mnie jeszcze chwilę podejrzliwie, ale zaraz się uśmiechnął i poszliśmy razem pod rękę w stronę placu.
 Na placu było dużo ludzi, ale najwięcej dzieci, które rzucały się śnieżkami. Przyłączyliśmy się i zaraz powstała prawdziwa bitwa. Biały puch latał wszędzie. Wszyscy śmiali się i wygłupiali. Była to naprawdę świetna zabawa. Nie wiadomo kiedy, ale zaraz rodzice wołali swoje pociechy do domu na kolację. Powstał pomruk niezadowolenia, ale wszyscy posłusznie poszli do swoich rodzin. Zostaliśmy tylko ja i Jack.
 - To ja już pójdę. Wesołych świąt, Jack!
 - Czekaj! Nie chcesz pójść do mnie? Mama przygotowała wspaniałą kolację, a w święta nie można być samotnym.
 Zaskoczył mnie. Byłam pewna, że będę w swoim pokoju przez resztę wieczoru. Odprawiłam całą służbę do domu, bo oni też przecież mają swoje rodziny, a ja sama poradziłabym sobie. A przyznam, że propozycja była kusząca.
 - Ale to nie byłby kłopot?
 - Kłopot? Chyba żartujesz?! Chodź, bo jeszcze się przeziębisz.
 Byłam wniebowzięta. Nie sądziłam, że tak będą wyglądać te święta. Po drodze poprosiłam, by wejść jeszcze raz na chwilę do jubilera. Jack poczekał przed sklepem, więc mogłam spokojnie zobaczyć to małe dzieło sztuki. Zegarek wyglądał świetnie i miałam nadzieję, że Jack'owi też się spodoba. Szliśmy już mniej uczęszczanymi uliczkami i było już naprawdę ciemno. Dobrze, że ze mną był Jack i mogłam się do niego przytulić. Nie bałam się już wcale.
 Stanęliśmy przed jego domem i Jack zaczął szarpać się z drzwiami. Chwilkę to potrwało, ale zaraz zalała mnie fala światła i ciepła. Weszliśmy do środka i dopiero teraz moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Dom Jack'a był mały, ale dobrze urządzony, przez co był bardzo przytulny. Zbudowany był z drewna, ale dzięki kominkowi było teraz ciepło. Z środka dochodziły donośne głosy. Jack pomógł mi zdjąć płaszcz.
 - Jack! Jack! Jack! - przybiegła mała dziewczynka. - Jack! Jesteś wreszcie! O... A kto to jest?
 - Elso, poznaj proszę - to moja siostra Emma. Emmo - to moja przyjaciółka - Elsa. - przedstawił nas Jack.
 Emma była bardzo podobna do brata. Miała tylko proste włosy i była młodsza. Oraz, oczywiście, była dziewczyną.
 - Jack ma dziewczynę! Jack ma dziewczynę! - zaczęła przekomarzać się mała.
 - Już mówiłem - to tylko moja przyjaciółka! Zaraz cie złapię, Ty, mała czarownico!
 - I tak mnie nie złapiesz! - i zaczęła uciekać.
 - Zaraz zobaczymy! - Jack pobiegł za nią.
 - Dzieci, uspokójcie się! Siadajcie do stołu! Już kolacja! - to powiedziała mama Jack'a i Emmy.
 Była to kobieta w średnim wieku. Widać, że zmęczona, ale starała się to ukrywać. Uśmiechała się od ucha do ucha i nuciła piosenkę pod nosem.
 - O widzę, że mamy gościa. Siadaj skarbie do stołu. Zaraz przyjdę.
 - Może Pani w czymś pomogę? - zaoferowałam się.
 - Nie, nie, nie. Nie trzeba. Dziękuję. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Od razu ją polubiłam. - Jack! Emma! Szybko do stołu! Trzeba zająć się gośćmi!
 Jack zaraz zbiegł ze schodów i zaprowadził mnie do salonu gdzie stał wielki stół z wieloma potrawami. Przy nim siedziało parę osób, które głośno rozmawiały, ale jak tylko weszliśmy do pokoju, rozmowy ucichły.
 - Jack! Jesteś wreszcie! - powiedział jakiś pan, pewnie wujek. Był bardzo otyły i czuć było od niego alkohol. - Jack... Widzę, że zacząłeś się brać za siebie, chłopie! Masz taką ładną dziewczynę... - puścił do mnie oczko, ale strasznie mnie to obrzydziło.
 - Wujku Albercie, to nie jest moja dziewczyna... - zaczerwienił się. Czyżby chciał by było inaczej? - To moja przyjaciółka, Elsa. Jej rodzice wyjechali na święta i została sama w domu, więc postanowiłem ją ugościć. Elso, poznaj proszę - to wujek Albert - ten uśmiechnął się znacząco - obok siedzi ciocia Stefania - pani w zielonej sukience lekko się uśmiechnęła. Była bardzo chuda i wyglądała na chorą. Jednak wzbudziła moje zaufanie. - obok ich dzieci, czyli Eustachy i Franek - chłopcy mieli około 7 lat. Ten pierwszy siedział wyprostowany i dostojnie, a ten drugi widać, że nie mógł wiedzieć na miejscu. - I jeszcze ciocia Rosalia - pani siedziała dostojnie w różowej sukni i, pasującym do kompletu, kapeluszu. Wyglądała na surową kobietę. - I babcia Hildegarda, ale wszyscy mówią jej po prostu Hilda. - babcia wyglądała na bardzo przyjazną i przypominała mi tą babcię na straganie z pierniczkami. Od razu ją polubiłam.
 - Dobry wieczór wszystkim!
 - To ten... Usiądziesz? - Jack odsunął mi krzesło.
 - Tak, tak, jasne.
 Moje miejsce nie było na szczęście obok wujka Alberta. Koło mnie usiadł Jack, a z lewej strony Emma, która dosłownie pojawiła się znikąd. Cisza nie trwała długo, bo zaraz wszyscy zaczęli rozmawiać. Ciocia Stefania z Rosalią rozmawiały na temat wychowywania dzieci, gdzie ta druga ciągle chciała pokazać, że ta pierwsza źle to robi. Babcia starała się pogodzić obie strony, ale było to trudne. Chłopaki zaczęli jednak rozrabiać i po chwili byli pod stołem i biegali również z Emmą. Jack pochłonął się w rozmowie z wujkiem o jakiś wynalazkach. Nie miałam do której grupki się przyłączyć, więc słuchałam obu jednocześnie. Jako, że nauczono mnie robić dwie rzeczy na raz, nie było to takie trudne. Po dłuższej chwili przyszła mama Jack'a z wielkim talerzem ciepłej ryby.
 - Dzieciaki do stołu! Trzeba odmówić modlitwę przed rozpoczęciem jedzenia.
 Eustachy, Franek i Emma szybko zajęli swoje miejsca. Emma złapała mnie za rękę i zauważyłam, że wszyscy tak zrobili. Jack też podał mi dłoń. Trochę się zaczerwieniłam, ale również podałam mu swoją. Krąg się zamknął i odmówiliśmy modlitwę dziękczynną. Potem jeszcze każdy miał powiedzieć coś od siebie. Jack podziękował za wspaniały rok spędzony z rodziną, i że miał przyjemność poznać tak wspaniałą dziewczynę jak ja. Zarumieniłam się jeszcze bardziej. Teraz była moja kolej, ale miałam problem z pozbieraniem myśli.
 - Dziękuję, że mam przyjemność uczestniczyć z wami wszystkimi w ten wspaniały wieczór, i że było mi dane Was wszystkich poznać. Dziękuję zatem mojemu najwspanialszemu przyjacielowi, że mnie zaprosił.
 Kątem oka zauważyłam, że Jack też się zarumienił. Wszyscy uśmiechnęli się na moje słowa. Ostatni głos zajęła mama Jack'a.
 - W imieniu całej naszej rodziny dziękujemy, że przyszłaś do nas, Elso. Mam nadzieję, że będziesz się tutaj dobrze czuła, i że te święta zasadną Ci w pamięci.
 - Na pewno o nich nie zapomnę.
 Mama Jack'a uśmiechnęła się szeroko i skończyliśmy modlitwę. Wszyscy, dosłownie, rzucili się na jedzenie. Po chwili zostało tylko 5 kawałków ryby, więc jak wszyscy i ja sobie nałożyłam. Nigdy nie jadłam tak pysznej ryby. Po prostu niebo w gębie.
 - Jest pani świetną kucharką, pani Frost.
 - Dziękuję. Spróbuj jeszcze pierogów. Te robiła babcia Hilda. Też są pyszne.
 Nałożyłam zatem i pierogi. Pani Frost miała rację. Rewelacja! Zjadłam chyba po trochu wszystkiego ze stołu i wszystko było pyszne. Nigdy aż tyle nie jadłam. Tata mówił, że obżarstwo nie wypada księżniczce. Ale co z tego. Teraz go tutaj nie ma, a nawet jakby był, to zjadłby więcej niż ja. Potrawy były naprawdę znakomite. Dołączyłam się też do rozmowy z babcią Hildą i mamą Jack'a. Nie wiem nawet kiedy, ale zrobiło się już potwornie późno, tak, że zapomnieliśmy nawet o pasterce, która dawno minęła. Czas mijał w tak miłej atmosferze, że nikt nie zauważył jak upływa. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy najmłodsi zaczęli marudzić, że chcą spać. Pora zbierać się do domu.
 - Dziękuję państwu za bardzo miłą gościnę. Życzę też, by każdy inny dzień mijał państwu w tak miłej atmosferze. Ja muszę iść już do domu, więc jeszcze raz: Wesołych Świąt!
 Wszyscy też życzyli mi wesołych. Poszłam się ubrać, bo pogoda za oknem była jeszcze bardziej mroźna.
 - Jack odprowadź Elsę do domu. Nie będzie się sama błąkała po tych ciemnych ulicach. - powiedziała pani Frost. Jack już i tak chwilę wcześniej wstał i pomógł mi założyć płaszcz. - A Tobie, skarbie, życzę by wszystko ułożyło się jak najpomyślniej i by spełniło się twoje, chociaż jedno, najskrytsze marzenie. Wesołych i spokojnych świąt!
 Podziękowałam serdecznie. Staliśmy w drzwiach, gdy podbiegła do mnie Emma i mnie mocno przytuliła. Wzruszyłam się, bo pod tym względem przypominała mi Anię. Bardzo mi jej brakowało. Odsunęła się i przetarła zaspane oczka. Była już bardzo zmęczona. Jack otworzył już drzwi i mieliśmy iść, jednak zatrzymał nas głos z pokoju.
 - Patrzcie państwo! Dzieciaki, stoicie pod jemiołą!
 Wujek Albert musiał dodać swoje 2 grosze. Ale miał rację. Jak wiadomo, gdy para stoi pod jemiołą muszą się pocałować. Taka jest tradycja... Podobno, gdy się tego nie zrobi to cały rok jest nieszczęśliwy. Jack widać, że był bardzo zawstydzony zaistniałą sytuacją. Ja zresztą też, co by nie powiedzieć. Stanęliśmy twarzą do siebie. Jack bardzo się zarumienił, był cały czerwony. Przysunęliśmy się i... Pocałowaliśmy się! To było dziwne uczucie, ale bardzo przyjemne. Wtedy poczułam, że Jack nie jest tylko moim przyjacielem. Jest kimś więcej. Nie jest tylko bratem, któremu mogę powiedzieć wszystko. To była cudowna chwila.
 Po chwili doszłam do wniosku, że nie jesteśmy tu sami i zaraz odsunęliśmy się od siebie. Wujek Albert zaczął gwizdać i jeszcze bardziej nas to zawstydziło. Jack był jeszcze bardziej czerwony niż wcześniej... Ja chyba zresztą też...


 - Dobra... Idziemy już... Dosyć tej szopki... - powiedział Jack i ponownie otworzył przede mną drzwi.
 Zimny podmuch wiatru podziałał na mnie odświeżająco. Szliśmy w ciszy. Żadne z nas się nie odzywało. Dalej bylibyśmy zawstydzeni tym, co się stało. Bardzo chciałam dowiedzieć się, co on o tym wszystkim myśli. Bałam się, że może nie poczuł tego co ja. Może nie będę mówić mu o swoich uczuciach? A może właśnie powinnam, by wiedzieć w ogóle na czym stoję? W końcu jest moim najlepszym przyjacielem. Kocham go, ale tylko jako brata. Tak... Tylko jako brata...
 Doszliśmy już pod zamek i każdy miał iść w swoją stronę. Wtedy przypomniałam sobie, że nie dałam Jack'owi prezentu.
 - Jack... To dla Ciebie!
 Bardzo się zdziwił. Chyba po prostu nie myślał, że dam mu jakiś prezent. Kiedy otworzył pudełko i zajrzał do środka, zatkało go.
 - A-ale t-to... - nie mógł wykrztusić słowa. - T-to j-jest... Nie... Nie wierzę... J-ja nie mogę t-tego przyjąć...
 - Ależ oczywiście, że możesz! To prezent! A prezentów się nie oddaje.
 - A-ale musiało to kosztować fortunę! - wykrzyknął.
 - Nieważne, ile to kosztowało. Najważniejsze czy Ci się podoba...?
 - Podoba?! To chyba za słabe określenie. Jest rewelacyjny! Dziękuję! - zaraz założył zegarek na rękę i cały czas mu się przyglądał. Widziałam zachwyt w jego oczach. To mi wystarczyło.
- Muszę już iść... - powiedziałam niechętnie. Na pożegnanie pocałowałam go w policzek. - Mam nadzieję, że do jutra!


 - T-tak... Do jutra... - powiedział zaczerwieniony po same uszy. - Wesołych świąt!
 - Wesołych!
 Ten dzień można zaliczyć do szczególnie udanych. Święta nie były takie nudne jak przypuszczałam. Były jedyne w swoim rodzaju i byłam pewna, że ich nigdy nie zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Snow-Falling-Effect