sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 13 "Przerażająca wiadomość"

  Czas się okropnie dłużył. Za oknem już dawno było ciemno jedynie Księżyc i gwiazdy świeciły. Patrzyłam na twarz Jack'a. Miał jakieś koszmary, rzucał się z na bok. Był rozpalony i pocił się jak mysz. A doktor wcale nie przychodził. Nie mogłam zasnąć, bo cały czas czułam się winna.
  Nagle usłyszałam wyczekiwane kroki. Kai wraz z doktorem szybko weszli do pokoju, wolno zamykając drzwi.
  - Witam. Nazywam się doktor Brown. Mam nadzieję, że będę mógł jakoś pomóc. - uśmiechnął się przyjaźnie.
  - Ja też mam nadzieję... - odparłam.
  Zaraz zaprowadziłam ich do łóżka, by doktor mógł zbadać Jack'a. Musiałam go obudzić. Wyglądał jeszcze gorzej. Miał zaczerwienione i podpuchnięte oczy. Wyglądał jakby przebiegł jakieś dziesięć kilometrów. Gorąco aż od niego buchało. Starał się uśmiechnąć i było mi z tym jeszcze gorzej. Chciał bym ja poczuła się lepiej. A było wręcz przeciwnie. Ja byłam temu wszystkiemu winna. Gdyby nie moja moc nic by się nie stało. Ania... A teraz jeszcze Jack...
  Doktor zbadał Jack'a. Miał jednak bardzo zmartwioną minę.
  - Ja... Ja przepraszam... - miał bardzo smutny i zrezygnowany głos. - Ja nie wiem... Nie wiem co to jest...
  - Ale jak to? Doktorze...
  - Przykro mi... Medycyna nie jest jeszcze na najwyższym poziome... Jedyne co Ty możesz dla niego zrobić to próbować podawać mu wodę i jedzenie. Mam nadzieję, że po trzech dniach powinno przejść...
  - Powinno?! Przecież mówił pan, że nie wie co to jest?! - byłam mocno poirytowana.
  - Masz rację... Nie wiem... - był wyraźnie zmieszany. - Ale przecież na pewno mu to nie zaszkodzi...
  - Znaczy, że co... On może umrzeć?!
  - Tego nie powiedziałem... Ale niestety nie zaprzeczę... Przykro mi...
  - Co z pana za doktor?! Nie potrafi pan wyleczyć człowieka!
  - Ja... - był zdenerwowany i nie potrafił się wysłowić.
  - Panu już podziękujemy. - odezwał się Kai. Zapomniałam nawet o jego obecności.
  Nie obchodziło mnie jednak to co dzieje się teraz z "panem doktorem". Patrzyłam na Jack'a. Niemożliwe... Znowu mam stracić osobę, którą kocham?! Straciłam Anię... Ważne, że żyje, ale teraz żyjemy osobno... Przeze mnie... Miałam teraz stracić swojego najlepszego przyjaciela i największą miłość życia? Nie mogłam... Po prostu nie mogłam...
  - Panienka wybaczy, że przeszkadzam, ale chyba mam pomysł...
  - Nie Kai, nie przeszkadzasz... - otarłam łzy, które nawet nie wiem kiedy spłynęły. Natychmiast się jednak obudziłam. - Co to za pomysł?
  - Może być trochę śmieszny... Ale czy słyszałaś kiedyś o trollach?
  Trolle... No przecież! Jak mogłam o nich zapomnieć?!
  - Oczywiście, że tak! One uratowały Anię... Ale jak je tutaj sprowadzić...?
  - Zajmę się tym. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy...
  - Dziękuję Kai...
  Podeszłam i przytuliłam go mocno. W nim teraz moja nadzieja. Kai trochę się zmieszał, zapewne nie oczekiwał żadnych okazów wdzięczności od rodziny królewskiej, ale jednak zyskał moją przyjaźń. Byłam mu bardzo wdzięczna, że towarzyszył mi w tak trudnej dla mnie chwili.
  - To ja już idę, panienko. Radzę się położyć spać, bo będzie Pani bardzo jutro zmęczona.
  Tak też zrobiłam. Przykryłam trzęsącego się Jack'a jeszcze jednym kocem, a sama położyłam się obok i bardzo szybko zasnęłam.


  Obudził mnie cichy szmer, rozchodzący się koło mojego lewego ucha. Skoczyłam jak poparzona, bo brzmiał on jak rój rozwścieczonych pszczół. Gdy tylko otworzyłam oczy spostrzegłam, że to jednak zupełnie co innego. Stały przede mną trzy małe stworki. Szeptały między sobą, ale gdy tylko zauważyły, że się obudziłam, zwróciły całą uwagę na mnie.
  Zawstydziłam się, bo nie powinni oglądać księżniczki w takim stanie. Szybko założyłam leżący na krześle szlafrok i związałam włosy w luźnego koka. Nie byłam w stanie zapanować nad swoimi nerwami jak i niestety swoją mocą. Wokół mnie podłoga zaczęła zamarzać.
  - Witam panienko. - zwrócił się do mnie główny troll. - Zwą mnie Baltazar. Widzę, że nie udało ci się opanować mocy...
  Powiedział to z ironią i uśmiechem na twarzy. Było mi przykro, że nie wierzył we mnie. Poczułam się mocno dotknięta.
  - Przykro mi... Nie dałam rady... Jednak nie znaczy to, że nie próbowałam, ani że mi się nie udało...
  - Udało ci się, powiadasz... - mówił takim trochę flegmatycznym głosem.
  Nie znałam go właściwie, ale zaczynał mnie irytować. Myślałam kiedyś, że to taki dobry dziadek, ale teraz go nie przypominał. Był raczej osobą, która nie wierzyła w moje umiejętności. Bardzo przy nim cierpiałam, ale był jedyną osobą, która mogła mi pomóc. Gdyby nie ten fakt to nie prosiłbym go o pomoc.
  - Tak udało mi się. Tylko, że ktoś mnie mocno wyprowadził z równowagi i mam duży problem...
  - Słyszałem...
  Baltazar podszedł do Jack'a. Nie myślałam, że potrafi tak szybko chodzić, jak na tak starą osobę. Może trolle inaczej się starzeją...? Zresztą teraz to nieważne...
  - Nie wygląda to za dobrze... - powiedział smutnym głosem. Inne trolle okrążyły go i także miały smutne miny. - Powiem wprost: chcesz by żył czy nie?

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 12 "Lodowa gorączka"

Bum bum
  Wlepiały się we mnie wielkie zielone oczy. Czułam, że wręcz wwiercają mi się w głowę. Po chwili usłyszałam ten skrzeczący się głos.
  - Pamiętasz co Ci mówiłem?
  Ja jednak nie mogłam sobie przypomnieć. Czułam tylko ból, który powodował zawroty głowy i bałam się, że zaraz zemdleję. Spojrzałam jeszcze raz w te zielone oczy. Bardzo przypominały zielony las w upalne lato. Kot wyłonił się z cienia ukazując piękne puszyste futerko, trochę pokryte kurzem. Znowu zaczął lizać sobie łapki jak wtedy, gdy po raz pierwszy go spotkałam. Podrapał się za uchem i zauważyłam, że ma je poszarpane jakby ktoś go pogryzł.
  Niestety czyszcząc futerko wzbił w powietrze tuman kurzu. Chwila.. To nie jest kurz... Zaczęłam jednak kaszleć i płakać, bo strasznie podrażniło mi to oczy. W końcu przestał i mogłam na niego normalnie spojrzeć. Ten biały pył... Gdy tylko dotarł do moich nozdrzy poczułam zapach morza. Po chwili także nutkę lasu, w szczególności świerków i woń tulipanów... Wiedziałam kogo to zapach... Tak pachniał Jack... Taki zapach czułam, gdy byłam w jego ramionach... Brakowało mi jego obecności... Jego dotyku, uścisków, pocałunków... Po prostu jego... Zrobiłabym dla niego wszystko!
Bum bum
  Czarny kot dalej się na mnie patrzył.
  - Naprawdę nie pamiętasz?
  Znowu zadał to pytanie. Nie potrafiłam jednak mu odpowiedzieć. Ale skąd wziął się zapach Jack'a? Jack... Jak mogłam mu pomóc...?
Bum bum
  Kot był wyraźnie zirytowany. Jednak nie poddawał się. Dalej wlepiał we mnie te swoje ogromne gały.
  - Ludzie naprawdę mają kiepską pamięć... No nic... Trzeba Ci ją zatem odświeżyć.
  W tym momencie poczułam się strasznie lekka i jakaś siła podniosła mnie do góry. Ujrzałam wtedy wszystkie dobre wspomnienia, w których był Jack. Dzień, w którym się poznaliśmy, jazdę na lodzie, jego wspaniały domek na drzewie, nasz pierwszy pocałunek...
Bum bum
  Wiedziałam, że Jack jest bardzo ważny w moim życiu. Był moim najlepszym przyjacielem. I nie tylko... Kochałam go nad życie! Nie tylko jak moją małą Anię, ale tak bardziej...
Bum bum
  Byłam wdzięczna losowi, że było nam dane się spotkać. Że miałam szansę kogoś tak mocno pokochać.
Bum bum
  Kocham Cię Jack
Bum bum


  Poczułam coś zimnego, wręcz lodowatego z tyłu głowy. Jedyne co poczułam to znajomy zapach. Ten przyjemny zapach, co przed chwilą. Moment... Gdzie ja w ogóle jestem? Wstałam z łóżka...? Nie... Ja nawet nie leżałam i to by znaczyło, dlaczego tak bolą mnie nogi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam niebieski lód. Jack...
Bum bum
  Chwila... Ja znam ten dźwięk...
Bum bum
  Przecież to... Nie to niemożliwe...
Bum bum
  Czyżby to...
Bum bum
  Serce...?!
  Przysunęłam się bliżej.
Bum bum
Bum bum
  Słyszałam wyraźnie. To niemożliwe bym się przesłyszała...
Bum bum
  Odsunęłam się i ujrzałam jego oczy patrzące się na mnie z olbrzymią czułością. Czułam, że mnie mocno przytulił nawet za mocno, bo cały był jeszcze w lodzie.
  - Jack...
  Nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Jack żyje! Widziałam jak z trudem podnosi kąciki ust, ale uśmiechnął się do mnie promiennie.
  - E-elsa... - mówił z wielkim trudem, jakby słowa nie mogły mu przechodzić przez gardło.
  - Jack...! Ty żyjesz!
  - A-aa d-dlaczego m-miałbym n-nie...?
  - Oj Jack... Kocham Cię!
  - J-ja też c-cię kocham...
  Ostatnie słowo powiedział mocniej niż poprzednie. Spojrzałam jeszcze raz w jego oczy. Nie były one jak zawsze brązowe, w kolorze mlecznej czekolady. Teraz były niebieskie jak wzburzone morze. Inne, ale dalej tak samo piękne. Jego twarz dalej była zamrożona. Jedynie oczy i usta wyróżniały się od wszechobecnego błękitu i bieli lodu. Słychać było lekkie jego trzeszczenie, co znaczyło, że powoli, ale jednak się rozpuszcza.
  Jack przytulił mnie jeszcze mocnej i podniósł tak, bym znalazła się na jego wysokości. Nasze twarze bardzo się zbliżyły, tak że dotykaliśmy się nosami. I po prostu mnie pocałował. Jego usta były lodowate, ale po chwili stały się tak gorące, że zaczęły parzyć. Czułam jak pod moim dotykiem lód na jego ciele zaczyna topnieć. Nasz pocałunek robił się coraz bardziej gorący i namiętny. Z każdą chwilą bardziej do siebie przywieraliśmy. Z każdym momentem robiło się bardziej gorąco.


  Nagle Jack odsunął się ode mnie. Spojrzałam na niego z niemym pytaniem w oczach.
  - Kobieto... D-daj mi z-złapać o-oddech... - tyle dał radę wykrztusić.
  Zauważyłam, że jego włosy na powrót są brązowe, a w jego oczach znów błyszczała czekolada z małymi ognikami błękitu. Lód na dobre stopniał zostawiając tylko małą mokrą plamę.
  - Jack... Tak się cieszę, że wróciłeś...
  - Ja też... Szczególnie, że czekało na mnie takie miłe powitanie. Nie myślałem, że obudzę się obok najwspanialszej kobiety na świecie...
  - Oj Jack...
  Jaki on jest strasznie słodki i romantyczny... Potrafi prawić komplementy. Ale to tylko zaledwie trzy z jego pozytywnych cech. Znowu się na mnie tak czule patrzył. Przytuliliśmy się znowu. Tak mi go brakowało... Nagle poczułam, jak po jego ciele przebiegł dreszcz.
  - Jack? Dobrze się czujesz?
  - Ja? Pewnie, że dobrze.
  Uśmiechnął się do tego promiennie, ale coś w to nie mogłam uwierzyć. Dotknęłam jego czoła. Było całe rozpalone.
  - Ty masz gorączkę...
  - Skądże! Czuję się świetnie! Nie masz się czym przejmować...
  - Ale Ty aż parzysz pod dotykiem. Jack... Proszę Cię...
  Wiedziałam, że nie chciał się przyznać, że źle się czuł. On tak miał - zawsze starał się maskować wszelki ból. Ale było to naprawdę niepotrzebne. Czasami mnie to strasznie irytuje, bo nie wiesz co się dzieje, ale widzisz, że coś jest nie tak.
  - Eh... No dobrze... - ugiął się. - Czuję się słabo i strasznie kręci mi się w głowie... To pewnie od tego naszego pocałunku...
  Zawsze chciał wszystko obrócić w żart. Przecież to jego specjalność. Czasami to było naprawdę urocze, ale teraz niepotrzebne.
  - Jack, proszę połóż się.
  - A-ale...
  - Kładź się! Bez dyskusji! To rozkaz księżniczki! - wiedział, że nie wolno wtedy ze mną zadzierać. Rzadko używałam tego argumentu, ale był on nad wyraz skuteczny. Jack od razu położył się do łóżka i przykrył kołdrą po same uszy. - Dobrze... Więc co teraz...?
  Spojrzałam na swój pokój. Wyglądał okropnie. Wszędzie był potrzaskany lód i wyglądało to jak po przejściu burzy śnieżnej. W sumie tak właśnie było. Musiałam poprosić o pomoc Kaia, bo tylko on wiedział jak będę mogła pomóc Jack'owi. Natychmiast rozmroziłam pokój. Sama nawet nie wiem jak. Po prostu pomyślałam, że chcę aby ten lód zniknął i puff! Wyparował! Otworzyłam zaraz drzwi i zawołałam Kaia. Po niedługiej chwili już słyszałam pośpiesznie kroki i moim oczom ukazał się Kai.
  - Tak panienko? Wolała mnie pani. - mówił zasapany.
  Był on człowiekiem przy kości i zapewne szybkie przemieszczanie się po zamku nie należało do jego przyjemności. Ale trzeba przyznać, że słuch ma świetny.
  - Kai, mam mały problem... Znaczy Jack ma problem... Wejdź po prostu do środka...
  Kai wykonał moją prośbę i zaraz zrozumiał się stało. Podszedł do Jack'a i dotknął jego czoła.
  - Muszę natychmiast powiadomić lekarza. To naprawdę źle wygląda...
  - A-ale rodzice nie mogą się dowiedzieć... Będą myśleli, że coś mi się stało...
  - Spokojnie. Nie martw się, panienko. Przyprowadzę tutaj lekarza tak, by się nikt o nim nie dowiedział. Ja już mam swoje sposoby...
  Po chwili już go nie było. Usiadłam obok Jack'a. Wyglądał coraz gorzej. Miał podkrążone oczy, sine usta i jeszcze był blady z mocno zaróżowionymi policzkami.
  - S-spokojnie Elsa... Nic mi nie jest... - mówił tak by mnie uspokoić.
  - Ciii... Wszystko będzie dobrze...
  Jego oczy powoli się zamykały. I po chwili słyszałam cichutkie pochrapywanie.
  Źle się z tym wszystkim czułam. To wszystko była moja wina. Jack się rozchorował przeze mnie... Oby to nie było nic poważnego...

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 11 "Przeprosiny"

  Nie... To nie może być prawda... To musi być zły sen... TYLKO zły sen! Szczypałam się ciągle w rękę, ale wcale się nie budziłam... Ale to nie mogło się zdarzyć...
  Przede mną stał Jack. Stał i się nie ruszał... Zamarzł... Był cały niebieski... Cały w lodzie... Widziałam jego oczy, które były martwe... Jego twarz była cała gładka, pokryta lekko płatkami śniegu. Stała przede mną martwa bryła lodu... Ale przecież to Jack! Mój kochany Jack... Nie mogłam sobie wyobrazić jak on cierpiał... Ja... Ja nie mogłam uwierzyć w co się stało...


  - Jack... Nie zostawiaj mnie... Proszę... Ja Cię potrzebuję... - szepnęłam.
  Nic się jednak nie działo. Przytuliłam się do niego mocno i jedyne co poczułam to przenikające zimno. Jak wtedy gdy o mało nie zabiłam Ani. Jednak Jack był cały zamrożony... On już nie wróci...
Puk puk...
  "Elsa? Zbudujemy dziś bałwana?" - do drzwi dobijała się Ania.
Co jej miałam powiedzieć? Na razie chciałam jednego bałwana rozmrozić... Oj Ania... Gdybyś tylko mogła mi pomóc...
  "Ania? Co Ty tu robisz?" - to był tata.
Co on jeszcze ode mnie chciał...? Wydawało mi się, że wszystko zostało już wyjaśnione...
  "Anno wracaj do pokoju! Powinnaś już dawno spać."
  Słyszałam oddalające się kroki Ani. Oj Ania... Dostajesz za moje błędy... To jest nie fair. To ja zrobiłam błąd, to moja moc jest nieokiełznana i to wszystko moja wina. Ania nie powinna być pomiatana za moje przewinienia. Przecież dopiero jest dwudziesta, a ona ma trzynaście lat! Też ma swoje życie! Powinna robić co jej się podoba, chodzić po zamku i zwiedzać wszystkie jego zakątki. Ale tata ma swoje zasady... Dlatego razem w nocy wymykałyśmy się z pokoju, by choć trochę zaznać normalnego życia.
  "Elsa! Musimy porozmawiać..."
  Jak widać tata nie dał za wygraną... To on zawsze musi mieć ostatnie słowo. On jest królem i zawsze ma więcej praw od innych.
  "Chciałem Cię przeprosić..."
  To mnie kompletnie zbiło z tropu... On chce mnie przeprosić? Dalej się nie odzywałam, tylko mocnej przytuliłam do Jack'a. Był taki zimny...
  "Elso... Wiem, że popełniłem błąd... Nie powinienem Ci kazać wychodzić za kogoś kogo nawet nie znasz... A tym bardziej kogo nie kochasz... Przepraszam..."
  W jego głosie czuć było skruchę. Chyba rzeczywiście żałował tego co zrobił.
  "Elsa..." - słyszałam, że mocował się z klamką. Nie mógł jednak otworzyć drzwi. Całe były zamarznięte. - "Elsa... Wiem, że jesteś zła... Jednak pamiętaj, że David niczego złego nie zrobił... On zostanie tu na tydzień... Nie bądź dla niego zła... Wystarczy tylko, że z nim porozmawiasz... O nic więcej Cię nie proszę..."
  Przestał się bawić z klamką. Wiedział, że to nic nie da.
  "Elso... Wiem, że mnie słyszysz... Kocham Cię! I zawsze będę bez względu na wszystko. Czasami może jestem oschły i niemiły, ale nie daję sobie rady... Chciałbym Ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak..." - chwilkę jeszcze został przy drzwiach, ale słyszałam jego oddalające się kroki...
  Oj tato... Ja też Cię kocham... Bardzo bym chciała byś mi pomógł... Ale sama nie wiem nawet jak... Ale nie wiem nawet jaką byłaby twoja reakcja, że w naszym zamku jest chłopak, którego kocham, ale Ty i tak nie pozwoliłbyś mi go poślubić... Brakuje mu jakiejkolwiek wyższej rangi w naszym państwie... Może jakby był bogatszy lub wyższej pozycji... Oj tato... Ja wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, ale nie zrozumiesz moich problemów... I pozycja króla nie jest absolutna...


  Teraz miałam przed sobą większy problem. Co mam zrobić by jedna z ukochanych osób powróciła do życia? Czy da się cokolwiek zrobić?! Rozpłakałam się... Bałam się, że straciłam go na zawsze...
  - Jack... Proszę... Nie możesz mnie teraz zostawić... Wróć do mnie...
  Mocniej przytuliłam się do niego i jakoś ten bijący od niego chłód utulił mnie do snu...

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 10 "Nieproszony gość"

  Wybiegłam czym prędzej z biblioteki i skierowałam się w stronę pokoju.
  - Księżniczko! Szukamy panienki po całym zamku... - podbiegła do mnie zasapana Ursula, nasza pokojówka. Widać, że cała służba szukała mnie w pocie czoła... Znaczy, że już przyjechali... - Rodzice panienki postanowili, że obiad będzie za dwie godziny. Prosili bym przekazała jeszcze, by panienka ubrała się ładnie i przyszła punktualnie do jadalni o siedemnastej.
  Tego dnia obiad będzie naprawdę późno, a byłam już potwornie głodna. No nic, trzeba będzie wytrzymać...
  Podziękowałam Ursuli za informację i poszłam do pokoju. Zmieniłam sukienkę na bardziej elegancką i niebieską. Niebieski to mój ulubiony kolor. Sukienka była długa aż do kostek i miała lekki dekolt w serek. Idealna na rodzinny obiad, a w zasadzie już kolację. Włosy zaczesałam w luźnego koka, tak że niektóre pasemka spadały mi na twarz. Lekko przypudrowałam nosek i umalowałam rzęsy, a efekt był zadowalający. Zrobiłam to w niespełna dwadzieścia minut, przez co zostało mi dużo wolnego czasu.
  Postanowiłam, że zrobię łapacz snów. Musiałam tylko skądś wytrzasnąć gałązkę. Nie powinnam wałęsać się po zamku, bo ktoś mnie może zobaczyć. Służbie nie chciałam zawracać głowy moimi dziwnymi zachciankami. A co gdyby pójść tunelem? To nie był głupi pomysł. Potrzebowałam tylko świecznika, by oświetlać sobie drogę. Wzięłam go z biurka i zapaliłam świece. Podeszłam później do regału i zaczęłam szukać odpowiedniej książki. Tylko jak brzmiał jej tytuł? Oczywiście nie mogłam sobie przypomnieć... Jednak jedna nie pasowała do reszty. Każda książka miała jakiś wesoły tytuł, ale jej był tajemniczy i zaskakujący - "Świt ciemności". To może być to! Chciałam ją wyjąć i wtedy regał odsunął się ukazując ciemne przejście. Ciekawa byłam zawartości tajemniczej książki, ale na razie musiała poczekać. Miałam ważniejsze sprawy na głowie.
  Przeszłam przez próg tunelu i regał zaraz się za mną zasunął. Świecznik oświetlał mi drogę, więc nie było najgorzej, tylko strasznie zimno. Nie mogłam się teraz tym przejmować. Zaczęłam szukać odpowiedniego oznakowania. Miałam nadzieję, że Jack znalazł ogród, bo inaczej będę miała problem. Tunel gwałtownie spadał w dół i prawie bym się przewróciła. Na coś jednak przydały się w dzieciństwie lekcje baletu. Moim oczom ukazał się podpis jadalni i kuchni, ale nie tego szukałam. A poza tym już niedługo i tak tam miałam się znaleźć. Przeszłam może jeszcze z dziesięć metrów i znalazłam to po co przyszłam. Nacisnęłam cegłę z napisem "ogród" i ściana nagle się odsunęła. Przez chwilę nic nie widziałam, gdyż popołudniowe słońce raziło mnie w oczy. Gdy tylko przyzwyczaiłam się do mocnego światła zobaczyłam piękny królewski ogród cały w bieli. Wyglądał naprawdę nieziemsko. Wierzba, która stała pośrodku miała tak zamarznięte gałęzie, że faktycznie wyglądała jakby płakała. Inne drzewa także były pokryte lodem, jakby ktoś malował na nich witraże. Zawsze równo przystrzyżone krzewy miały zabawnie wyglądające lodowe czapy. Było jak w bajce...
  Trzeba niestety wrócić do rzeczywistości. Po coś tu przyszłam, prawda? Zastanawiałam się skąd wziąć tą gałązkę... Chyba najlepsza byłaby z wierzby, bo jej są najbardziej elastyczne. Nie chciałam psuć tego pięknego dzieła natury, ale było mi to bardzo potrzebne. Gdy podeszłam do wierzby z zamiarem odłamania gałązki poczułam, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się, ale nikogo ani niczego tam nie było. Tylko krzewy. Spojrzałam w stronę okien i zauważyłam, że w jednym oknie poruszyła się firanka, ale nikogo nie ujrzałam. Niedobrze... Trzeba było się szybko zbierać. Zerwałam gałązkę i pobiegłam w stronę ściany po dawnych śladach. Zanim ściana się zasunęła użyłam swojej mocy, aby nikt już moich śladów nie ujrzał. Pewnie by się przestraszył, że kroki urywają się pod ścianą i nabrały podejrzeń. Nie daj Boże, a odkryłby tunel...
  Pędem pobiegłam do swojego pokoju i zaczęłam szukać sznurka. Mama kiedyś chciała mnie nauczyć szyć i dziergać różne rzeczy, jednak ja nie byłam w tym dobra. Jedyne co opanowałam to przyszywanie guzików i ewentualnie zaszycie małej dziury. Na więcej mi szczerze nawet nie zależało. To była podstawa i ją umiem. W szafie schowałam pudełko z nićmi, igłami i tam powinien być jakiś sznurek. Pudełko znalazłam, ale był w nim tak ogromny bałagan, że całą jego zawartość wyrzuciłam na łóżko. Jest! Szpagat zawsze się znajdzie! Zatem trzeba brać się do roboty. Mam gałązkę i sznurek. Tylko jak zacząć? Spojrzałam na pierwowzór, spalony łapacz snów. No jasne! Trzeba gałązkę zagiąć w kółko! Wydaje się, że to łatwizna, ale to tylko złudzenie. Jakoś po dobrej godzinie mocowania się z tym wszystkim wyszedł mi łapacz snów. Nie było to może dzieło sztuki, ale najważniejsze, by spełniało swoją rolę. Teraz trzeba tylko znaleźć ten włos i jakoś go wpleść... Tylko czyj? I tu chodzi o jedną osobę czy można więcej?
  Poszukałam ubrań, które miałam kiedyś na uroczystą kolację i znalazłam włosy mamy i taty. Ale Ani? Niech pomyślę... Gdzieś powinny być w tym pokoju... Chociaż jeden włosek... No przecież! Ania na moje trzynaste urodziny podrzuciła mi prezent pod drzwi. Wzięłam go stamtąd dopiero wieczorem, a w pudełku była lalka, jakby sama mała Ania. Widać było, że zrobiła ją sama, ale była bardzo urocza. Gdy nie mogłam zasnąć lub miałam koszmary zawsze się do niej przytulałam. Wzięłam teraz lalkę do ręki i zaczęłam ją oglądać z każdej strony. Zauważyłam, że we włosach lalki jest jeden jej włos, który zmył się z otoczeniem rudej włóczki. Tylko jak to teraz przymocować do łapacza? Już wiem! Wplotłam je w luźne sznurki w małe warkoczyki. Nie powinny wypaść. Byłam zadowolona, że się udało.
  "Księżniczko! Już czas! Niech panienka założy rękawiczki, król kazał przypomnieć"
  A jakże... Ja bez rękawiczek? Tata ciągle myśli, że ja cały czas je noszę i zdejmuję tylko by się ubrać... Jakże on się myli...
  Znalazłam szybko jakieś białe i założyłam na dłonie. Poczułam jak blokują moje palce żeby nie mogły wykonywać swobodnych ruchów. Nie lubiłam ich nosić. Były strasznie niewygodne. Wytrzymam jednak parę godzin.
  Poprawiłam jeszcze niesforne kosmyki i szybko otworzyłam drzwi. Za nimi stał Kai, który lekko się skrzywił widząc moje ręce. Też nie podobał mu się ten pomysł. Zamknęłam szybko drzwi na klucz i poszliśmy razem na dół do jadalni. Na korytarzu służące zapalały właśnie świece w lampach, bo gdyby nie one byłoby tu strasznie ciemno. Kai trochę mnie wyprzedził, by otworzyć przede mną drzwi. Weszłam do jadalni i uderzyła mnie fala gorąca i światła. Oraz dziwnego spokoju. Tak... Mama nie chciała bym przez przypadek znowu nie pokłóciła się z tatą. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła zrozumiałam, że chyba nie chodziło tu o "pożarcie się" z tatą. Przy stole oprócz rodziców siedziały jeszcze dwie osoby. Jakiś chłopak i starszy pan. Chłopak był ode mnie starszy, miał kruczoczarne włosy i zielone oczy. Jego cera była mocno opalona. Ubrany był bardzo elegancko, w specjalny garnitur jakie noszą osoby wysoko postawione, a szczególnie z rodziny królewskiej. Wyglądało na to, że był to książę. Obok niego siedział mężczyzna, dużo starszy od taty. Można powiedzieć nawet, że staruszek. Miał siwe włosy, a twarz całą porytą zmarszczkami. Ubrany był również elegancko, ale raczej jak na służącego.
  Doszłam do swojego miejsca i zanim zdążyłam usiąść, tata wstał, a zanim wszyscy.
  - Elso. Chciałem Ci przedstawić Davida, księcia Minikry.
  David podszedł do mnie i oczywiście pocałował mnie delikatnie w rękę.
  - Miło mi Cię poznać Elso. - Miał nawet przyjemny głos. - A to mój lokaj, pan Fryderyk.
  Pan Fryderyk również ucałował mnie w rękę. Widać, że był schorowany, bo ciężko szedł i co chwila kasłał. Było mi go strasznie szkoda. Od razu go jednak polubiłam, a w dodatku przypominał mi bardzo babcię Hildę.
  Zasiedliśmy zaraz do stołu i służba przyniosła obiad. Najpierw pyszna zupa rybna, specjał Arendelle. Później dostaliśmy łososia. Tak... Ryby, ryby, ryby... W Skandynawii to dosyć częsty posiłek. Ale za to naprawdę pyszny i pożywny. Przez czas obiadu towarzyszyła nam cisza przerywana jedynie dźwiękiem sztućców. Dopiero gdy nadszedł deser można było zacząć rozmowę. Na deser dostaliśmy pyszny pudding waniliowy z truskawkami maczanymi w czekoladzie. Pachniało to niesamowicie...
  - I jak minęły Wam święta? - zagadnęłam, bo denerwowała mnie ta cisza. Atmosfera stała się tak ciężka, że można byłoby ją nożem krajać.
  - Bardzo miło, córeczko. - odpowiedziała mama. Cały czas czułam na sobie świdrujący wzrok taty i Davida. - Wujek na szczęście ma już tylko katar i lekki kaszel. Bardzo podobał mu się kubek, który dla niego zrobiłaś. Zaraz poprosił by zrobić w nim gorącą herbatę.
  - Bardzo się cieszę. - uśmiechnęłyśmy się do siebie.
  - O mały włos, a bym zapomniała... - mama wstała i podeszła do etażerki stojącej pod oknem. Wyjęła z niej książkę przewiązaną czerwoną wstążką. - Przepraszam, że tak bez pudełka, ale wracając do domu, Ania ją zauważyła i zaczęła czytać. Mam nadzieję, że i tobie się spodoba.
  Tytuł książki brzmiał "Magia w najprostszych czynnościach". Wyglądała ciekawie. Otworzyłam na pierwszej stronie chcąc powąchać zapach nowej książki. Uwielbiam ten zapach, jest naprawdę magiczny. Jednak zamiast tego wyleciała jakaś różowa kartka i poczułam woń czerwonych róż. Podniosłam kartkę, która była życzeniami od Ani. Do oczu napłynęły mi łzy. Oj Aniu... Tak mi Ciebie brakuje... Kartka miała na okładce narysowane dwie dziewczynki trzymające się za ręce. Oczywiście jedna to ja, a druga ona. W środku były prymitywne życzenia, zwykły napis "Wesołych świąt i Szczęśliwego Nowego Roku", jednak dla mnie znaczył wiele więcej. Znalazło się także postscriptum: "Elsa Kocham Cię!". Teraz łzy zaczęły mi lecieć ciurkiem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie jestem sama, tylko w jadalni pełnej ludzi. Musiałam wrócić do rzeczywistości. Szybko otarłam łzy. Bałam się, że wszyscy na mnie patrzą, jednak jakaś rozmowa ciągnęła się dalej.
  - ... spokojnie tydzień. Mam nadzieję, że się panom tutaj spodoba. - to był tata. Aż tydzień! Co oni tutaj będą robić? - Wierzę, że poznacie się bardziej i na ślub nie trzeba będzie długo czekać...
  Chwila, co?! Jaki ślub?
  - Na pewno się dogadamy. O to nie trzeba się martwić... - powiedział David.
  - Ekhem... Przepraszam, że się wtrącam, ale o kogo ślub chodzi?
  - Oj córeczko... Nie mów, że nie wiesz... Oczywiście, że twój i David'a. Dodatkowo bardzo połączy to szlaki handlowe obu krain...
  - Tato Ty chyba żartujesz... Przecież ja mam dopiero szesnaście lat!
  - Ale to jest bardzo dobry wiek, by wychodzić za mąż, moja droga...
  - Ale tato ja go nawet nie znam! - nie no tego było już za wiele! Mam wychodzić za kogoś kogo poznałam zaledwie godzinę temu?! To absurd!
  - Oj kochanie... Poznasz i niedługo spokojnie będzie można wyprawić wasz ślub. A poza tym książę David to bardzo miły młodzieniec, zaledwie pięć lat starszy od Ciebie. Pasujecie do siebie idealnie! - tata był bardzo rozentuzjazmowany.
  - Tato! To jest absurd! - wstałam od stołu tak szybko, ze aż krzesło upadło z hukiem. - Tato ja za nikogo nie wyjdę!
  - Elsa! Nie będziesz mi mówić co mam robić! To ja jestem królem i twoim ojcem i to ja mówię co masz robić, a czego nie! Dość tej rozmowy! To już postanowione! Nie będziesz mi się tu kłócić przy gościach! Teraz podnieś krzesło i siadaj z powrotem do stołu!
  - NIE! JA ZA NIKOGO NIE WYJDĘ!
  - Dość tego młoda damo! Do pokoju, ale już! Później porozmawiamy!
  Wybiegłam pędem z jadalni. Za sobą słyszałam jeszcze, jak tata przepraszał gości za zaistniałą sytuację, i służącego, który podnosił moje krzesło. Potem trzasnęłam drzwiami i nic więcej nie słyszałam, tylko własne myśli. JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ?! WYCHODZIĆ ZA KOGOŚ KOGO NAWET NIE ZNAM?! TO ABSURD!!! I co mam teraz zrobić?! Przecież to jakiś żart! A może jedynie koszmar. Uszczypnęłam się nawet, ale to nic nie dało... To realny świat... A nawet tata miał czas by się zakochać! I mam wyjść za kogoś tylko dlatego, żeby były dobre szlaki handlowe?! Nie, to nie może być prawda...
  Po drodze zdjęłam rękawiczki, zwinęłam w kulkę i rzuciłam w stojącą zbroję. Miałam dobrego cela, bo trafiłam idealnie w głowę i aż hełm spadł robiąc spory hałas. Zaczęłam zamrażać wszystko wokół. Byłam wściekła. Chyba jak nigdy w życiu. Ta złość ze mnie aż kipiała. Zamknęłam oczy i biegłam czym prędzej do pokoju. Znałam przecież tą drogę na pamięć, nawet z zamkniętymi oczami. Słyszałam jak lód zamarza ma ścianach, podłodze i nie mogłam otworzyć drzwi, bo klamka cała zamarzła. Siłowałam się z nią chwilę, aż wreszcie puściła i weszłam do pokoju. Zamknęłam je z hukiem i zamroziłam cały pokój. Próbowałam się uspokoić, ale było jeszcze gorzej. Cała moja moc buchnęła jak fala supernowej. Oparłam czoło o lodowate drzwi i poczułam się lepiej. Poczułam jednak jakiś dotyk na moim ramieniu i moja moc ponownie buchnęła we wszystkie strony.
  - AAAAAAAAA!!!!!!
  Ten krzyk był przerażający! Co się stało?! Odwróciłam się momentalnie i to co ujrzałam było tak samo przerażające jak ten krzyk...
  - Jack! Co ja najlepszego zrobiłam...

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 9 "Tajemnicze spotkanie"

  Było ciemno. Czarny kolor był wszędzie, a przez niego nic nie widziałam. Jedyne co czułam to zimno i niepokój. Bałam się, że zaraz zdarzy się coś złego. Jednak nic na razie się nie działo. Nie czułam nic pod stopami jakby tam niczego nie było. Mogłam się poruszać, ale z oporem jakbym była pod wodą. Wyglądało na to, że byłam. Czarny kolor trochę ustąpił dając niebieskie promienie światła. Wtedy zorientowałam się, gdzie jest góra, a gdzie dół. Starałam się dopłynąć do powierzchni gdy uderzyłam w coś mocno głową. Jakaś bariera blokowała wyjście. Waliłam w nią mocno, ale nic się z nią nie działo. Wydobywał się tylko głuchy dźwięk. Naprawdę się starałam, ale ani drgnęła. Dałam za wygraną. To nie miało sensu. Znajdowałam się w jakimś zbiorniku, z którego nie ma wyjścia. Co miałam zrobić? Przecież musi być jakiś sposób, prawda? Uważnie zaczęłam przyglądać się barierze i nagle zauważyłam dość głęboką rysę. To była moja szansa! Uderzyłam w to miejsce z całej siły i bariera rozpadła się na kawałki.
  Wreszcie mogłam wyjść z wody. Gdy tylko to zrobiłam, poczułam przenikający chłód, aż do szpiku kości. "Barierą" był po prostu gruby lód na powierzchni jeziora. Panowała lodowata zima, a ja byłam cała przemoczona. Musiałam wstać i gdzieś pójść, by się ogrzać i zmienić ubranie. Wiedziałam, że wcześniej czy później się przeziębię. Było mi jednak tak zimno, że nie mogłam wstać. Musiałam się zmotywować, bo inaczej stałabym się bryłą lodu. Pomyślałam o gorrrącej czekoladzie, rozpływającej się w gardle i ciepłej kąpieli, po tym dziwnym dniu.
  Wstałam i zrobiłam pierwszy krok. Było to trudne, szczególnie, że czułam jakby nogi były zamrożone. Zrobiłam i drugi. Było to naprawdę męczarnią, ale nie mogę zostać w tym lodowatym miejscu. Później poszło już z górki. Po trzydziestym zaczęłam iść normalnie i coraz bardziej zbliżałam się do miasteczka. W końcu do niego dotarłam, ale nikogo nie było. Pusto... Zapalone były tylko niektóre lampy uliczne, ale w domach było ciemno. I cicho... Czułam się jak jedyna żyjąca istota... To było straszne uczucie... Szłam tymi pustymi uliczkami, trochę błądząc, ale chciałam dotrzeć do domu Jack'a. Nie mogłam go znaleźć, bo każdy wyglądał tak samo. Rozpoznałam znajomą uliczkę i zaczęłam biec ile miałam sił w nogach.
  Dom wyglądał inaczej, był zupełnie zapuszczony. Tak jak w innych było ciemno. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Nie było żadnego odzewu. Szarpnęłam więc za klamkę. Drzwi lekko się uchyliły, ale bardziej nie dało rady, bo się zacięły. Powinni je wreszcie naprawić... Po chwili siłowania się z nimi, otworzyłam je na tyle, by dało się wejść. Zdjęłam zaraz przemoczone buty i weszłam głębiej. Dzięki ulicznej latarni widziałam zarysy przedmiotów, więc czym prędzej podeszłam do kominka i w nim zapaliłam. Od razu buchnęło od niego ciepło. Zagrzałam sobie ręce i chciałam szybko zmienić to mokre ubranie. Wstałam więc i podeszłam do szafy. Miałam zamiar wziąć z niej jakieś ubranie albo koc, cokolwiek by zmienić ciuchy. Otworzyłam ją, a w niej była tylko jedna rzecz. Na wieszaku wisiała piękna biała sukienka. Była bardzo elegancka z mocno wyciętymi plecami i dość dużym dekoltem i miała szerokie rękawy z cienkiego materiału. Po prostu majstersztyk! Mama Jack'a jest cudotwórczynią. Założyłam ją czym prędzej, miała mój rozmiar, a mokre ubrania położyłam nad kominkiem, by szybciej wyschły. Na stole zauważyłam świecznik, więc zapaliłam go i poszłam szukać domowników.
  Na dole nikogo nie było, zatem postanowiłam pójść na górę. Weszłam na pierwszy schodek, który zrobił przeraźliwie głośny dźwięk. Niestety, chociaż starałam się iść jak najciszej, każdy inny także zdradzał moją obecność. Na górze znajdowały się tylko trzy pary drzwi. Otworzyłam i trafiłam w dziesiątkę. Był to pokój Jack'a i Emmy. Dziewczynka spała smacznie w łóżku, a Jack siedział na fotelu. Wydawało się, że także spał. Położyłam świecznik na szafce i podeszłam do niego. Nie chciałam go budzić tylko pocałować w policzek. Wyglądał jak nie on. Po prostu tak niewinnie, ale zarazem pięknie. Dotknęłam jego policzka. Był lodowato zimny! Zauważyłam, że nie oddycha. Nie... To nie może być prawda...
  - Jack! Obudź się! Proszę... Nie zostawiaj mnie...


  Obudziłam się z wrzaskiem. Nie mogłam złapać oddechu. Czułam się jakbym właśnie wyszła z wody, po długim nurkowaniu bez powietrza. Dlaczego śnią mi się takie rzeczy? Takie przerażające wizje? Ale to na szczęście był tylko sen. Zza okna przebijały się nieśmiało promienie wschodzącego słońca. Patrzyłam na nie i na lekko wzruszone przez wiatr morze. Ten widok trochę mnie uspokoił. Musiałam wziąć się w garść! Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
  "Księżniczko! Śniadanie, mogę wejść?" - to Kai.
  - Tak, oczywiście, wchodź!
  Na szczęście oddech mi się uspokoił. Miałam nadzieję, że nie wyglądałam tak, jak czułam. Kai położył tacę na stole. Poczułam zapach apetycznych omletów i gorącej czekolady. Mmmm... Pycha!
  - Panienko, mam dobrą nowinę. Strażnicy wypatrzyli statek króla i królowej. Powinni przypłynąć jeszcze przed obiadem.
  Dosyć szybko jak na nich. Myślałam, że przyjadą po nowym roku, tak przynajmniej wyjeżdżali wujkowie.
  - To smacznego, księżniczko. Ja mam sporo spraw na głowie.
  Wyrwał mnie z rozmyślań, ale podziękowałam za posiłek i informację. Byłam ciekawa dlaczego wracają tak wcześnie. Dowiem się zapewne dopiero za kilka godzin, więc miałam do tego jeszcze sporo czasu.
  Zasiadłam zatem do stołu i zaczęłam jeść. Te omlety naprawdę były pyszne... Niepokoiłam się co miał znaczyć ten dziwny sen. Dlaczego to miasteczko wyglądało jak wymarłe? Dlaczego tylko ja byłam żywa? Dlaczego Jack? Rozpłakałam się. Nie dawałam sobie rady z tym wszystkim. Praktycznie codziennie miałam jakieś dziwne i straszne sny. Jakby ten Książę Cienia ciągle mieszał w moich snach... Ale mam przecież łapacz snów, prawda?
  Spojrzałam na łóżko i ujrzałam dziwną rzecz. Musiałam aż podejść bliżej, bo po prostu nie wierzyłam w to co widzę. Łapacz snów był przepalony! Wyglądał jakby ktoś go po prostu podpalił! Kto mógł to zrobić?! I co najważniejsze: dlaczego? Wiedziałam, że łapacz mi pomagał, bo wtedy naprawdę koszmary ustały. Potrzebowałam nowego. Tylko gdzie takie znaleźć? Najbardziej bolało mnie to, że był to prezent od Jack'a. Przecież nie mogłam go poprosić o nowy... Po pierwsze był to prezent na urodziny, a po drugie przecież mi nie uwierzy... Pomyśli, że mi się nie podobał i specjalnie go spaliłam. Co tu zrobić? Co robić? Już wiem! Poproszę siostrę Jack'a! Emma pewnie umie takie robić i mnie nauczy! Ale... Może to nie jest dobry pomysł... Znając mnie stracę poczucie czasu i jeszcze rodzice dowiedzą się, że wymykam się po kryjomu, a tego bym nie chciała. Poszukam w księgach. Przecież coś takiego powinno być w tej olbrzymiej bibliotece... Przebrałam się zatem szybko w jakąś przypadkową sukienkę i poleciałam do biblioteki.
  Była ona naprawdę wielka. Nie wiedziałam nawet gdzie zacząć... Przydałaby się jakaś pomoc... Tylko skąd ją otrzymać? Nie chciałam nikomu zawracać głowy jakąś książką o robótkach ręcznych. Zaczęłam szukać na własną rękę. Przeszłam może z dziesięć regałów, ale niczego nie znalazłam. To było jak szukanie igły w stogu siana... A najgorsze było to, że przede mną jeszcze prawie pięćdziesiąt jak nie więcej regałów do przejrzenia... Słońce już nie oświetlało biblioteki, co niestety wskazywało, że niedługo trzeba się będzie stąd zbierać. Nie odczuwało się tutaj upływu czasu. Wszędzie roznosił się charakterystyczny zapach papieru. Ta aura bardzo uspokajała. Przeszłam do kolejnego regału, który był dziwnie ciemny. Tutaj potrzebowałam wziąć świecznik, by oświetlić tytuły. Jednak nie potrafiłam nic odczytać. Wszystko było w jakimś dziwnym języku.
  Nagle jedna księga spadła, robiąc mnóstwo hałasu i wybijając w powietrze mnóstwo kurzu. Zaczęłam kasłać i odganiać go od siebie, bo strasznie załzawiły mi oczy. Z miejsca, gdzie stała książka wyłoniły się świecące zielone oczy, a potem ukazała się reszta.


  Był to czarny kot, który zaraz zeskoczył na księgę i zaczął lizać sobie łapki. Co on tu właściwie robił? Nurtowało mnie to, ale przecież oczywiste było, że nie dostanę odpowiedzi. Musiałam posprzątać po tym zwierzaku. Zerknęłam na tytuł księgi. Co ciekawe mogłam go odczytać. Brzmiał on "Magia runiczna". Dziwny tytuł... Runy... Coś mi to mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć... Chciałam zobaczyć co jest w środku...
  - A gdzie te łapy?!
  Przestraszyłam się. Co to było?!   - Wiesz, że jak z kimś się rozmawia, to się na niego patrzy? Co za niewychowani ludzie...
  Spojrzałam w dół. Zielone oczy wręcz przewiercały mnie wzrokiem.
  - Co się tak gapisz? Nie wiesz, że zwierzęta też mogą mówić?! - kot mówił swoim skrzeczącym głosem.
  - N-nie... - byłam w szoku. Kot może mówić?!
  - Czego szukasz?
  - J-ja... - nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
  - Musi to być coś ważnego, skoro magiczna książka wyleciała z regału... - mówił już trochę milszym głosem i wręcz można powiedzieć, że się uśmiechnął.
  - To nic wielkiego... Po prostu takich zwykłych robótek ręcznych... - byłam dumna, ze powiedziałam to prawie bez zająknięcia.
  - A co będziesz dziergać...? - prawie wybuchnął śmiechem.
  - Chciałam naprawić, ale właściwie zrobić nowy łapacz snów...
  - Naprawić? - jego głos był śmiertelnie poważny.
  - T-tak... Zauważyłam, że mój się spalił, jakby ktoś go specjalnie podpalił...
  - To było na pewno specjalne... Ale to bardzo zły znak... Tylko dlaczego wyleciała ta książka... Powinna raczej ta...
  Wskoczył znowu za regał. Jego głos był bardzo tajemniczy. Wtedy zorientowałam się, że to naprawdę poważna sprawa. Zaczęłam się mocno denerwować. Nagle znowu usłyszałam głośny huk. Nie donosił się jednak stąd.
  - Chodź! Tutaj jest!
  Przebiegłam prawie pół biblioteki w poszukiwaniu czarnego kota. Ta książka była bardzo cienka i co najdziwniejsze, była wśród książek dla dzieci.
  - Dziwny dział, ale tutaj była bezpieczna. Dziecko i tak by jej nie wzięło, bo znajduje się za wysoko. - kot odpowiedział na moje nieme pytanie.
  Tytuł brzmiał "Magia i nie tylko". Dział dziecięcy, jasne... Ale magia? Co do tego ma magia? Kot otworzył książkę i znalazł odpowiednią stronę.
  - Ta dam! Czytaj, czytaj, bo nie możesz zanieść książki do pokoju.
  - Dlaczego? - to było naprawdę dziwne.
  - Takie są ukryte zasady magicznych książek. No czytaj.
  Książka była dobrze napisana. Zrobienie łapacza snów nie była taka trudna. Wystarczyła tylko gałązka i sznurek, a wszystkie pozostałe rzeczy to tylko dodatki. Jednak pod gotowym łapaczem był napis:
"Jeżeli twój łapacz snów został spalony to sprawka Pana Cienia. Ważne! Nie wolno się go bać! Musisz zrobić nowy łapacz tylko, że do sznurka trzeba dodać włos ukochanej osoby. Pamiętaj! Miłość jest najpotężniejszą bronią."
  - Miłość pokona wszystko. To bardzo ważna lekcja. Idź lepiej do pokoju, bo wszyscy Cię już szukają...
  - T-tak... A właściwie... - kota już nie było, tak samo jak książki.
  Znajdowałam się przy tym dziesiątym regale, czyli tam gdzie byłam zanim spotkałam czarnego kota. To było bardzo dziwne... Usłyszałam nawoływania, widać, że wszyscy mnie już szukali.
Snow-Falling-Effect