Czas się okropnie dłużył. Za oknem już dawno było ciemno jedynie Księżyc i gwiazdy świeciły. Patrzyłam na twarz Jack'a. Miał jakieś koszmary, rzucał się z na bok. Był rozpalony i pocił się jak mysz. A doktor wcale nie przychodził. Nie mogłam zasnąć, bo cały czas czułam się winna.
  Nagle usłyszałam wyczekiwane kroki. Kai wraz z doktorem szybko weszli do pokoju, wolno zamykając drzwi.
  - Witam. Nazywam się doktor Brown. Mam nadzieję, że będę mógł jakoś pomóc. - uśmiechnął się przyjaźnie.
  - Ja też mam nadzieję... - odparłam.
  Zaraz zaprowadziłam ich do łóżka, by doktor mógł zbadać Jack'a. Musiałam go obudzić. Wyglądał jeszcze gorzej. Miał zaczerwienione i podpuchnięte oczy. Wyglądał jakby przebiegł jakieś dziesięć kilometrów. Gorąco aż od niego buchało. Starał się uśmiechnąć i było mi z tym jeszcze gorzej. Chciał bym ja poczuła się lepiej. A było wręcz przeciwnie. Ja byłam temu wszystkiemu winna. Gdyby nie moja moc nic by się nie stało. Ania... A teraz jeszcze Jack...
  Doktor zbadał Jack'a. Miał jednak bardzo zmartwioną minę.
  - Ja... Ja przepraszam... - miał bardzo smutny i zrezygnowany głos. - Ja nie wiem... Nie wiem co to jest...
  - Ale jak to? Doktorze...
  - Przykro mi... Medycyna nie jest jeszcze na najwyższym poziome... Jedyne co Ty możesz dla niego zrobić to próbować podawać mu wodę i jedzenie. Mam nadzieję, że po trzech dniach powinno przejść...
  - Powinno?! Przecież mówił pan, że nie wie co to jest?! - byłam mocno poirytowana.
  - Masz rację... Nie wiem... - był wyraźnie zmieszany. - Ale przecież na pewno mu to nie zaszkodzi...
  - Znaczy, że co... On może umrzeć?!
  - Tego nie powiedziałem... Ale niestety nie zaprzeczę... Przykro mi...
  - Co z pana za doktor?! Nie potrafi pan wyleczyć człowieka!
  - Ja... - był zdenerwowany i nie potrafił się wysłowić.
  - Panu już podziękujemy. - odezwał się Kai. Zapomniałam nawet o jego obecności.
  Nie obchodziło mnie jednak to co dzieje się teraz z "panem doktorem". Patrzyłam na Jack'a. Niemożliwe... Znowu mam stracić osobę, którą kocham?! Straciłam Anię... Ważne, że żyje, ale teraz żyjemy osobno... Przeze mnie... Miałam teraz stracić swojego najlepszego przyjaciela i największą miłość życia? Nie mogłam... Po prostu nie mogłam...
  - Panienka wybaczy, że przeszkadzam, ale chyba mam pomysł...
  - Nie Kai, nie przeszkadzasz... - otarłam łzy, które nawet nie wiem kiedy spłynęły. Natychmiast się jednak obudziłam. - Co to za pomysł?
  - Może być trochę śmieszny... Ale czy słyszałaś kiedyś o trollach?
  Trolle... No przecież! Jak mogłam o nich zapomnieć?!
  - Oczywiście, że tak! One uratowały Anię... Ale jak je tutaj sprowadzić...?
  - Zajmę się tym. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy...
  - Dziękuję Kai...
  Podeszłam i przytuliłam go mocno. W nim teraz moja nadzieja. Kai trochę się zmieszał, zapewne nie oczekiwał żadnych okazów wdzięczności od rodziny królewskiej, ale jednak zyskał moją przyjaźń. Byłam mu bardzo wdzięczna, że towarzyszył mi w tak trudnej dla mnie chwili.
  - To ja już idę, panienko. Radzę się położyć spać, bo będzie Pani bardzo jutro zmęczona.
  Tak też zrobiłam. Przykryłam trzęsącego się Jack'a jeszcze jednym kocem, a sama położyłam się obok i bardzo szybko zasnęłam.
  Obudził mnie cichy szmer, rozchodzący się koło mojego lewego ucha. Skoczyłam jak poparzona, bo brzmiał on jak rój rozwścieczonych pszczół. Gdy tylko otworzyłam oczy spostrzegłam, że to jednak zupełnie co innego. Stały przede mną trzy małe stworki. Szeptały między sobą, ale gdy tylko zauważyły, że się obudziłam, zwróciły całą uwagę na mnie.
  Zawstydziłam się, bo nie powinni oglądać księżniczki w takim stanie. Szybko założyłam leżący na krześle szlafrok i związałam włosy w luźnego koka. Nie byłam w stanie zapanować nad swoimi nerwami jak i niestety swoją mocą. Wokół mnie podłoga zaczęła zamarzać.
  - Witam panienko. - zwrócił się do mnie główny troll. - Zwą mnie Baltazar. Widzę, że nie udało ci się opanować mocy...
  Powiedział to z ironią i uśmiechem na twarzy. Było mi przykro, że nie wierzył we mnie. Poczułam się mocno dotknięta.
  - Przykro mi... Nie dałam rady... Jednak nie znaczy to, że nie próbowałam, ani że mi się nie udało...
  - Udało ci się, powiadasz... - mówił takim trochę flegmatycznym głosem.
  Nie znałam go właściwie, ale zaczynał mnie irytować. Myślałam kiedyś, że to taki dobry dziadek, ale teraz go nie przypominał. Był raczej osobą, która nie wierzyła w moje umiejętności. Bardzo przy nim cierpiałam, ale był jedyną osobą, która mogła mi pomóc. Gdyby nie ten fakt to nie prosiłbym go o pomoc.
  - Tak udało mi się. Tylko, że ktoś mnie mocno wyprowadził z równowagi i mam duży problem...
  - Słyszałem...
  Baltazar podszedł do Jack'a. Nie myślałam, że potrafi tak szybko chodzić, jak na tak starą osobę. Może trolle inaczej się starzeją...? Zresztą teraz to nieważne...
  - Nie wygląda to za dobrze... - powiedział smutnym głosem. Inne trolle okrążyły go i także miały smutne miny. - Powiem wprost: chcesz by żył czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz