Wybiegłam czym prędzej z biblioteki i skierowałam się w stronę pokoju.
  - Księżniczko! Szukamy panienki po całym zamku... - podbiegła do mnie zasapana Ursula, nasza pokojówka. Widać, że cała służba szukała mnie w pocie czoła... Znaczy, że już przyjechali... - Rodzice panienki postanowili, że obiad będzie za dwie godziny. Prosili bym przekazała jeszcze, by panienka ubrała się ładnie i przyszła punktualnie do jadalni o siedemnastej.
  Tego dnia obiad będzie naprawdę późno, a byłam już potwornie głodna. No nic, trzeba będzie wytrzymać...
  Podziękowałam Ursuli za informację i poszłam do pokoju. Zmieniłam sukienkę na bardziej elegancką i niebieską. Niebieski to mój ulubiony kolor. Sukienka była długa aż do kostek i miała lekki dekolt w serek. Idealna na rodzinny obiad, a w zasadzie już kolację. Włosy zaczesałam w luźnego koka, tak że niektóre pasemka spadały mi na twarz. Lekko przypudrowałam nosek i umalowałam rzęsy, a efekt był zadowalający. Zrobiłam to w niespełna dwadzieścia minut, przez co zostało mi dużo wolnego czasu.
  Postanowiłam, że zrobię łapacz snów. Musiałam tylko skądś wytrzasnąć gałązkę. Nie powinnam wałęsać się po zamku, bo ktoś mnie może zobaczyć. Służbie nie chciałam zawracać głowy moimi dziwnymi zachciankami. A co gdyby pójść tunelem? To nie był głupi pomysł. Potrzebowałam tylko świecznika, by oświetlać sobie drogę. Wzięłam go z biurka i zapaliłam świece. Podeszłam później do regału i zaczęłam szukać odpowiedniej książki. Tylko jak brzmiał jej tytuł? Oczywiście nie mogłam sobie przypomnieć... Jednak jedna nie pasowała do reszty. Każda książka miała jakiś wesoły tytuł, ale jej był tajemniczy i zaskakujący - "Świt ciemności". To może być to! Chciałam ją wyjąć i wtedy regał odsunął się ukazując ciemne przejście. Ciekawa byłam zawartości tajemniczej książki, ale na razie musiała poczekać. Miałam ważniejsze sprawy na głowie.
  Przeszłam przez próg tunelu i regał zaraz się za mną zasunął. Świecznik oświetlał mi drogę, więc nie było najgorzej, tylko strasznie zimno. Nie mogłam się teraz tym przejmować. Zaczęłam szukać odpowiedniego oznakowania. Miałam nadzieję, że Jack znalazł ogród, bo inaczej będę miała problem. Tunel gwałtownie spadał w dół i prawie bym się przewróciła. Na coś jednak przydały się w dzieciństwie lekcje baletu. Moim oczom ukazał się podpis jadalni i kuchni, ale nie tego szukałam. A poza tym już niedługo i tak tam miałam się znaleźć. Przeszłam może jeszcze z dziesięć metrów i znalazłam to po co przyszłam. Nacisnęłam cegłę z napisem "ogród" i ściana nagle się odsunęła. Przez chwilę nic nie widziałam, gdyż popołudniowe słońce raziło mnie w oczy. Gdy tylko przyzwyczaiłam się do mocnego światła zobaczyłam piękny królewski ogród cały w bieli. Wyglądał naprawdę nieziemsko. Wierzba, która stała pośrodku miała tak zamarznięte gałęzie, że faktycznie wyglądała jakby płakała. Inne drzewa także były pokryte lodem, jakby ktoś malował na nich witraże. Zawsze równo przystrzyżone krzewy miały zabawnie wyglądające lodowe czapy. Było jak w bajce...
  Trzeba niestety wrócić do rzeczywistości. Po coś tu przyszłam, prawda? Zastanawiałam się skąd wziąć tą gałązkę... Chyba najlepsza byłaby z wierzby, bo jej są najbardziej elastyczne. Nie chciałam psuć tego pięknego dzieła natury, ale było mi to bardzo potrzebne. Gdy podeszłam do wierzby z zamiarem odłamania gałązki poczułam, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się, ale nikogo ani niczego tam nie było. Tylko krzewy. Spojrzałam w stronę okien i zauważyłam, że w jednym oknie poruszyła się firanka, ale nikogo nie ujrzałam. Niedobrze... Trzeba było się szybko zbierać. Zerwałam gałązkę i pobiegłam w stronę ściany po dawnych śladach. Zanim ściana się zasunęła użyłam swojej mocy, aby nikt już moich śladów nie ujrzał. Pewnie by się przestraszył, że kroki urywają się pod ścianą i nabrały podejrzeń. Nie daj Boże, a odkryłby tunel...
  Pędem pobiegłam do swojego pokoju i zaczęłam szukać sznurka. Mama kiedyś chciała mnie nauczyć szyć i dziergać różne rzeczy, jednak ja nie byłam w tym dobra. Jedyne co opanowałam to przyszywanie guzików i ewentualnie zaszycie małej dziury. Na więcej mi szczerze nawet nie zależało. To była podstawa i ją umiem. W szafie schowałam pudełko z nićmi, igłami i tam powinien być jakiś sznurek. Pudełko znalazłam, ale był w nim tak ogromny bałagan, że całą jego zawartość wyrzuciłam na łóżko. Jest! Szpagat zawsze się znajdzie! Zatem trzeba brać się do roboty. Mam gałązkę i sznurek. Tylko jak zacząć? Spojrzałam na pierwowzór, spalony łapacz snów. No jasne! Trzeba gałązkę zagiąć w kółko! Wydaje się, że to łatwizna, ale to tylko złudzenie. Jakoś po dobrej godzinie mocowania się z tym wszystkim wyszedł mi łapacz snów. Nie było to może dzieło sztuki, ale najważniejsze, by spełniało swoją rolę. Teraz trzeba tylko znaleźć ten włos i jakoś go wpleść... Tylko czyj? I tu chodzi o jedną osobę czy można więcej?
  Poszukałam ubrań, które miałam kiedyś na uroczystą kolację i znalazłam włosy mamy i taty. Ale Ani? Niech pomyślę... Gdzieś powinny być w tym pokoju... Chociaż jeden włosek... No przecież! Ania na moje trzynaste urodziny podrzuciła mi prezent pod drzwi. Wzięłam go stamtąd dopiero wieczorem, a w pudełku była lalka, jakby sama mała Ania. Widać było, że zrobiła ją sama, ale była bardzo urocza. Gdy nie mogłam zasnąć lub miałam koszmary zawsze się do niej przytulałam. Wzięłam teraz lalkę do ręki i zaczęłam ją oglądać z każdej strony. Zauważyłam, że we włosach lalki jest jeden jej włos, który zmył się z otoczeniem rudej włóczki. Tylko jak to teraz przymocować do łapacza? Już wiem! Wplotłam je w luźne sznurki w małe warkoczyki. Nie powinny wypaść. Byłam zadowolona, że się udało.
  "Księżniczko! Już czas! Niech panienka założy rękawiczki, król kazał przypomnieć"
  A jakże... Ja bez rękawiczek? Tata ciągle myśli, że ja cały czas je noszę i zdejmuję tylko by się ubrać... Jakże on się myli...
  Znalazłam szybko jakieś białe i założyłam na dłonie. Poczułam jak blokują moje palce żeby nie mogły wykonywać swobodnych ruchów. Nie lubiłam ich nosić. Były strasznie niewygodne. Wytrzymam jednak parę godzin.
  Poprawiłam jeszcze niesforne kosmyki i szybko otworzyłam drzwi. Za nimi stał Kai, który lekko się skrzywił widząc moje ręce. Też nie podobał mu się ten pomysł. Zamknęłam szybko drzwi na klucz i poszliśmy razem na dół do jadalni. Na korytarzu służące zapalały właśnie świece w lampach, bo gdyby nie one byłoby tu strasznie ciemno. Kai trochę mnie wyprzedził, by otworzyć przede mną drzwi. Weszłam do jadalni i uderzyła mnie fala gorąca i światła. Oraz dziwnego spokoju. Tak... Mama nie chciała bym przez przypadek znowu nie pokłóciła się z tatą. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła zrozumiałam, że chyba nie chodziło tu o "pożarcie się" z tatą. Przy stole oprócz rodziców siedziały jeszcze dwie osoby. Jakiś chłopak i starszy pan. Chłopak był ode mnie starszy, miał kruczoczarne włosy i zielone oczy. Jego cera była mocno opalona. Ubrany był bardzo elegancko, w specjalny garnitur jakie noszą osoby wysoko postawione, a szczególnie z rodziny królewskiej. Wyglądało na to, że był to książę. Obok niego siedział mężczyzna, dużo starszy od taty. Można powiedzieć nawet, że staruszek. Miał siwe włosy, a twarz całą porytą zmarszczkami. Ubrany był również elegancko, ale raczej jak na służącego.
  Doszłam do swojego miejsca i zanim zdążyłam usiąść, tata wstał, a zanim wszyscy.
  - Elso. Chciałem Ci przedstawić Davida, księcia Minikry.
  David podszedł do mnie i oczywiście pocałował mnie delikatnie w rękę.
  - Miło mi Cię poznać Elso. - Miał nawet przyjemny głos. - A to mój lokaj, pan Fryderyk.
  Pan Fryderyk również ucałował mnie w rękę. Widać, że był schorowany, bo ciężko szedł i co chwila kasłał. Było mi go strasznie szkoda. Od razu go jednak polubiłam, a w dodatku przypominał mi bardzo babcię Hildę.
  Zasiedliśmy zaraz do stołu i służba przyniosła obiad. Najpierw pyszna zupa rybna, specjał Arendelle. Później dostaliśmy łososia. Tak... Ryby, ryby, ryby... W Skandynawii to dosyć częsty posiłek. Ale za to naprawdę pyszny i pożywny. Przez czas obiadu towarzyszyła nam cisza przerywana jedynie dźwiękiem sztućców. Dopiero gdy nadszedł deser można było zacząć rozmowę. Na deser dostaliśmy pyszny pudding waniliowy z truskawkami maczanymi w czekoladzie. Pachniało to niesamowicie...
  - I jak minęły Wam święta? - zagadnęłam, bo denerwowała mnie ta cisza. Atmosfera stała się tak ciężka, że można byłoby ją nożem krajać.
  - Bardzo miło, córeczko. - odpowiedziała mama. Cały czas czułam na sobie świdrujący wzrok taty i Davida. - Wujek na szczęście ma już tylko katar i lekki kaszel. Bardzo podobał mu się kubek, który dla niego zrobiłaś. Zaraz poprosił by zrobić w nim gorącą herbatę.
  - Bardzo się cieszę. - uśmiechnęłyśmy się do siebie.
  - O mały włos, a bym zapomniała... - mama wstała i podeszła do etażerki stojącej pod oknem. Wyjęła z niej książkę przewiązaną czerwoną wstążką. - Przepraszam, że tak bez pudełka, ale wracając do domu, Ania ją zauważyła i zaczęła czytać. Mam nadzieję, że i tobie się spodoba.
  Tytuł książki brzmiał "Magia w najprostszych czynnościach". Wyglądała ciekawie. Otworzyłam na pierwszej stronie chcąc powąchać zapach nowej książki. Uwielbiam ten zapach, jest naprawdę magiczny. Jednak zamiast tego wyleciała jakaś różowa kartka i poczułam woń czerwonych róż. Podniosłam kartkę, która była życzeniami od Ani. Do oczu napłynęły mi łzy. Oj Aniu... Tak mi Ciebie brakuje... Kartka miała na okładce narysowane dwie dziewczynki trzymające się za ręce. Oczywiście jedna to ja, a druga ona. W środku były prymitywne życzenia, zwykły napis "Wesołych świąt i Szczęśliwego Nowego Roku", jednak dla mnie znaczył wiele więcej. Znalazło się także postscriptum: "Elsa Kocham Cię!". Teraz łzy zaczęły mi lecieć ciurkiem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie jestem sama, tylko w jadalni pełnej ludzi. Musiałam wrócić do rzeczywistości. Szybko otarłam łzy. Bałam się, że wszyscy na mnie patrzą, jednak jakaś rozmowa ciągnęła się dalej.
  - ... spokojnie tydzień. Mam nadzieję, że się panom tutaj spodoba. - to był tata. Aż tydzień! Co oni tutaj będą robić? - Wierzę, że poznacie się bardziej i na ślub nie trzeba będzie długo czekać...
  Chwila, co?! Jaki ślub?
  - Na pewno się dogadamy. O to nie trzeba się martwić... - powiedział David.
  - Ekhem... Przepraszam, że się wtrącam, ale o kogo ślub chodzi?
  - Oj córeczko... Nie mów, że nie wiesz... Oczywiście, że twój i David'a. Dodatkowo bardzo połączy to szlaki handlowe obu krain...
  - Tato Ty chyba żartujesz... Przecież ja mam dopiero szesnaście lat!
  - Ale to jest bardzo dobry wiek, by wychodzić za mąż, moja droga...
  - Ale tato ja go nawet nie znam! - nie no tego było już za wiele! Mam wychodzić za kogoś kogo poznałam zaledwie godzinę temu?! To absurd!
  - Oj kochanie... Poznasz i niedługo spokojnie będzie można wyprawić wasz ślub. A poza tym książę David to bardzo miły młodzieniec, zaledwie pięć lat starszy od Ciebie. Pasujecie do siebie idealnie! - tata był bardzo rozentuzjazmowany.
  - Tato! To jest absurd! - wstałam od stołu tak szybko, ze aż krzesło upadło z hukiem. - Tato ja za nikogo nie wyjdę!
  - Elsa! Nie będziesz mi mówić co mam robić! To ja jestem królem i twoim ojcem i to ja mówię co masz robić, a czego nie! Dość tej rozmowy! To już postanowione! Nie będziesz mi się tu kłócić przy gościach! Teraz podnieś krzesło i siadaj z powrotem do stołu!
  - NIE! JA ZA NIKOGO NIE WYJDĘ!
  - Dość tego młoda damo! Do pokoju, ale już! Później porozmawiamy!
  Wybiegłam pędem z jadalni. Za sobą słyszałam jeszcze, jak tata przepraszał gości za zaistniałą sytuację, i służącego, który podnosił moje krzesło. Potem trzasnęłam drzwiami i nic więcej nie słyszałam, tylko własne myśli. JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ?! WYCHODZIĆ ZA KOGOŚ KOGO NAWET NIE ZNAM?! TO ABSURD!!! I co mam teraz zrobić?! Przecież to jakiś żart! A może jedynie koszmar. Uszczypnęłam się nawet, ale to nic nie dało... To realny świat... A nawet tata miał czas by się zakochać! I mam wyjść za kogoś tylko dlatego, żeby były dobre szlaki handlowe?! Nie, to nie może być prawda...
  Po drodze zdjęłam rękawiczki, zwinęłam w kulkę i rzuciłam w stojącą zbroję. Miałam dobrego cela, bo trafiłam idealnie w głowę i aż hełm spadł robiąc spory hałas. Zaczęłam zamrażać wszystko wokół. Byłam wściekła. Chyba jak nigdy w życiu. Ta złość ze mnie aż kipiała. Zamknęłam oczy i biegłam czym prędzej do pokoju. Znałam przecież tą drogę na pamięć, nawet z zamkniętymi oczami. Słyszałam jak lód zamarza ma ścianach, podłodze i nie mogłam otworzyć drzwi, bo klamka cała zamarzła. Siłowałam się z nią chwilę, aż wreszcie puściła i weszłam do pokoju. Zamknęłam je z hukiem i zamroziłam cały pokój. Próbowałam się uspokoić, ale było jeszcze gorzej. Cała moja moc buchnęła jak fala supernowej. Oparłam czoło o lodowate drzwi i poczułam się lepiej. Poczułam jednak jakiś dotyk na moim ramieniu i moja moc ponownie buchnęła we wszystkie strony.
  - AAAAAAAAA!!!!!!
  Ten krzyk był przerażający! Co się stało?! Odwróciłam się momentalnie i to co ujrzałam było tak samo przerażające jak ten krzyk...
  - Jack! Co ja najlepszego zrobiłam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz