środa, 22 lipca 2015

Rozdział 23 "To nie była twoja wina..."

   Miałam straszne wyrzuty sumienia, że tak wywaliłam Jack'a... Nie wiedziałam co z tym zrobić... Powinnam go przeprosić... A może właśnie znienawidzić do siebie, by był bezpieczny?
Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi.
- Księżniczko? Mogę wejść?
- Tak... Wchodź Kai...
 Lokaj szarpał się z drzwiami. Widać, że zamroziłam je naprawdę mocno... Wreszcie udało się je otworzyć widziałam zaniepokojony wzrok Kai'a.
- Co się stało, księżniczko?
- Ja... Był wypadek...
- O Boże... - przestraszył się nie na żarty.
- A nie nie nie... - chciałam go uspokoić. - Nic takiego się nie stało... Po prostu... No... Pokłóciłam się z Anią... A Jack całował się z inną...
- Dlatego księżniczka tak płacze... Ale jak to Jack całował się z inną?
 Był wyraźnie zaniepokojony. Czasami wyobrażałam sobie co by było gdyby to Kai był moim ojcem. Był zdecydowanie bardziej czuły i mnie rozumiał.
- Ona się na niego rzuciła... Ale on jej nie odepchnął...Potem przyszedł i chciał się tłumaczyć... Ale... Ja nie potrafię mu wybaczyć...
- Hm... - Kai usiadł obok mnie na podłodze. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale może warto posłuchać co ma do powiedzenia? Może to nieporozumienie i nie musisz się aż tak tym martwić? Wiem, że naruszył twoje zaufanie, ale nie możesz przekreślić waszej przyjaźni, jak nie miłości, przez jakąś przypadkową dziewczynę. Pomyśl o tym...
- Niby tak...
- Ale skoro chciał się tłumaczyć, to znaczy, że jemu bardzo na tobie zależy.
- Chyba masz rację... - przytuliłam się do niego. Widać, że był trochę zaskoczony, ale odwzajemnił uścisk.
- No dobrze... Muszę wracać do swoich obowiązków... - Kai wstał i skierował się do drzwi. - To co? Chcesz wyjaśnić to jeszcze przed śniadaniem?
- Myślę, że tak. - odparłam z niemal bananem na twarzy.
- Postaram opóźnić się śniadanie z twoimi rodzicami, księżniczko. Tylko proszę nie bądź tam za długo...
- Jesteś kochany!
 Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie. Naprawdę bardzo lubiłam Kai'a. Teraz czas wreszcie wyjaśnić tą całą chorą sytuację.
Otworzyłam przejście do tunelu i to co zobaczyłam trochę mnie przeraziło. Za drzwiami oparty o ściankę stał Jack.
- Boże kochany! Jack! - podeszłam do czym prędzej. - Co ty tu robisz?
- Ja... Nie miałem już siły... - powiedział bardzo zmęczonym głosem.
 Wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Był cały poobijany, a jego bandaż stał się całkowicie bezużyteczny. Szybko zaprowadziłam go na fotel i chciałam opatrzyć mu tą koszmarną ranę. Jednak gdy tylko zdjęłam opatrunek krew zaczęła wręcz lać się strumieniami. Nie wyglądało to dobrze. Sama próbowałam to jakoś zatamować, ale moja pomoc na nic się zdała. W końcu zawołałam Kai'a, by mi pomógł, a on jak tylko zobaczył co się stało, przeraźliwie zbladł i pobiegł po lekarza.
 - Elsa... Ja Cię naprawdę przepraszam...
 - Ciii... Ciii... Już dobrze... - starałam się go uspokoić, albo raczej siebie.
 Bałam się przeraźliwie, że wda mu się tam jakaś infekcja i trzeba będzie amputować tę nogę, co niestety przy braku odpowiedniej pomocy było dość częste... Tylko nie osobom w tak młodym wieku! Niech wreszcie ten lekarz przyjdzie...
 Zaczęłam płakać. Znowu. Teraz tylko bałam się o zdrowie Jack'a. Wyglądał jak chodzący trup z nogą jakby rozszarpaną przez wściekłego psa. A może to też się stało...? Miałam straszne wyrzuty sumienia, że przeze mnie musiał przejść taki kawał drogi... I jeszcze czekał aż wreszcie wyjdę z tej przeklętej komnaty... A jakbym nie wyszła, bo przecież taki miałam plan? To co by z nim było? Wolałam wręcz nie dopuszczać do siebie tej myśli.
 Wreszcie drzwi się otworzyły i wszedł do pokoju ten sam lekarz, który nie mógł pomóc Jack'owi z tą lodową gorączką. Byłam zła trochę na Kai'a, że przyprowadził akurat jego, ale ważne było by Jack otrzymał fachową pomoc.
 - Księżniczko... Może powinna panienka pójść na śniadanie? Powiedziałem pani rodzicom, że będzie chwilę później, ale zszywanie ran nie jest zbyt pięknym widokiem..
 - Nie. Zostanę. - wiem, że Kai się o mnie martwi, ale nie mogę Jack'a tak po prostu zostawić a tym bardziej w takiej chwili.
 Doktor nie dał Jack'owi nic by go nie bolało, więc ranę zaszywał mu „na żywca”. Jack choć był bardzo zmęczony, w jednej chwili się obudził i zaciskał mocno zęby, by nie krzyczeć. Na czole pokazały się kropelki potu, więc przecierałam je ręcznikiem. Trzymałam go mocno za rękę i chciałam jakoś uspokoić. Ten czas wydawał się wiecznością, szczególnie gdy patrzysz jak cierpi ukochana osoba.
- Już skończone. - wypuściłam powietrze. Dopiero teraz zorientowałam się, że w ogóle wstrzymałam oddech. - Trzeba mu zmieniać opatrunek trzy razy dziennie i powinno szybko się zagoić. A i najważniejsze – nie może nigdzie wychodzić przez tydzień, bo rana znowu się otworzy i trzeba będzie znowu zszywać.
- Dziękuję.
Nie wiedziałam tak naprawdę, jak wyrazić wdzięczność lekarzowi, który pomógł Jack'owi. Do oczu płynęły mi tylko łzy i nie potrafiłam nic więcej powiedzieć.
Doktor chyba jednak zauważył, że to nie było zwykłe „dziękuję” i uśmiechnął się szeroko, a Kai odprowadził go do wyjścia.
 - J-jak się czujesz? - zapytałam przez łzy.
 - Ej nie płacz... - starał się zetrzeć łzy, które leciały mi po policzkach. - Jest już dobrze...
 - To wszystko przeze mnie...
 - Żadna twoja wina. To wszystko był wypadek. A to co się potem stało to była moja wina...
 - To nie była twoja wina... - wreszcie to do mnie dotarło. Kai miał rację.
 - Powinienem jakoś zareagować, coś zrobić...
 - Ci... - położyłam mu palec na ustach. - Wszyscy byliśmy w szoku.
 Jack uśmiechnął się szeroko. Byłam taka szczęśliwa, że dane było mi choć jeszcze jeden raz zobaczyć ten cudny uśmiech. Nagle ten cudny uśmiech zniknął z jego twarzy i pocałował mój palec a potem chciał i mnie. Już stykaliśmy się nosami i...
 - Księżniczko! Ja chc... Ups... - odskoczyliśmy od siebie trochę jak oparzeni, a Kai był mocno zakłopotany. - Yyy... To ja za chwilę...
- Nie Kai w porządku... - czułam na sobie wręcz pytający wzrok Jack'a, że „jak to w porządku! Przecież nam przerwał!”. Ja mu rzuciłam tylko gniewne spojrzenie. - O co chodzi Kai?
- Ja nie chciałem wam przeszkadzać, ale rodzice panienki bardzo nalegają...
- No tak śniadanie... - dopiero jakby na dźwięk tego słowa zaczęło mi strasznie burczeć w brzuchu.
- Dla pana Jack'a też zaraz coś przyniosę, ale najpierw poproszę Ursulę i Victorię, by doprowadziły pana do porządku... Trzeba znaleźć nowe ubrania, bo te już są do niczego...
  Spojrzałam też na siebie i nie mogłam w takim stroju pójść do rodziców. Wszystko było we krwi, więc szybko wstałam i się przebrałam. Stojąc już w drzwiach spojrzałam jeszcze na Jack'a. Ten patrzył na mnie wzrokiem jakby mówił „Nie zostawiaj mnie tu”, ale widziałam, że nie mogę sprzeciwić się rodzicom. Wolałam by niczego nie podejrzewali, a nie daj Bóg nawet przyszli do pokoju i odkryli całą moją tajemnicę.




Może nie jest to szczyt marzeń, ale ma zamiar szybko wstawić kolejny :)
Jakby ktoś zauważył na końcu każdego posta można wyrazić swoją ocenę klikając w odpowiedni kwadracik - to dla leniwych. Ale bardzo proszę o komentowanie, bo to naprawdę potrafi podnieść na duchu i dać siłe na kolejny rozdział :*

5 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle świetny! Bardzo fajnie i sprytnie to wymyśliłaś. Czy jak powiedział, że ma się nie ruszać to znaczy, że jack będzie musiał zostać u Elsy? Normalnie widziałam minę jacka jak mieli się pocałować a wszedł Kai... Haha! Ciekawa jestem jak to będzie dalej i mam nadzieję, że szybko wstawisz next. Weny i rozdział jest naprawdę super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny jak zwykle. Mnie także zastanawia czy Jack zostanie u Elsy.
    Czekam na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To. Jest. Genialne. Po prostu super.
    Nie mogę sie doczekać nexta.
    Weny życzę
    Nel

    OdpowiedzUsuń
  4. Kai, w takim momencie musiałeś wejść? REALY?!
    Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział! Biedny Jack? Zszywać ranę na żywca? Ja normalnie podziwiam, że nie stracił przytomności! Słodko było, ale się skończyło, bo wszedł Kai! XD
    Czekam na next i weny❄

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect