Miałam straszne wyrzuty sumienia,
że tak wywaliłam Jack'a... Nie wiedziałam co z tym zrobić...
Powinnam go przeprosić... A może właśnie znienawidzić do siebie,
by był bezpieczny?
Moje rozmyślenia przerwało pukanie
do drzwi.
- Księżniczko? Mogę wejść?
- Tak... Wchodź Kai...
Lokaj szarpał się z drzwiami. Widać, że zamroziłam je naprawdę mocno... Wreszcie udało się je otworzyć widziałam zaniepokojony wzrok Kai'a.
Lokaj szarpał się z drzwiami. Widać, że zamroziłam je naprawdę mocno... Wreszcie udało się je otworzyć widziałam zaniepokojony wzrok Kai'a.
- Co się stało, księżniczko?
- Ja... Był wypadek...
- O Boże... - przestraszył się nie
na żarty.
- A nie nie nie... - chciałam go
uspokoić. - Nic takiego się nie stało... Po prostu... No...
Pokłóciłam się z Anią... A Jack całował się z inną...
- Dlatego księżniczka tak płacze...
Ale jak to Jack całował się z inną?
Był wyraźnie zaniepokojony. Czasami
wyobrażałam sobie co by było gdyby to Kai był moim ojcem. Był
zdecydowanie bardziej czuły i mnie rozumiał.
- Ona się na niego rzuciła... Ale on
jej nie odepchnął...Potem przyszedł i chciał się tłumaczyć...
Ale... Ja nie potrafię mu wybaczyć...
- Hm... - Kai usiadł obok mnie na
podłodze. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale może warto
posłuchać co ma do powiedzenia? Może to nieporozumienie i nie
musisz się aż tak tym martwić? Wiem, że naruszył twoje zaufanie,
ale nie możesz przekreślić waszej przyjaźni, jak nie miłości,
przez jakąś przypadkową dziewczynę. Pomyśl o tym...
- Niby tak...
- Ale skoro chciał się tłumaczyć,
to znaczy, że jemu bardzo na tobie zależy.
- Chyba masz rację... - przytuliłam
się do niego. Widać, że był trochę zaskoczony, ale odwzajemnił
uścisk.
- No dobrze... Muszę wracać do
swoich obowiązków... - Kai wstał i skierował się do drzwi. - To
co? Chcesz wyjaśnić to jeszcze przed śniadaniem?
- Myślę, że tak. - odparłam z
niemal bananem na twarzy.
- Postaram opóźnić się śniadanie
z twoimi rodzicami, księżniczko. Tylko proszę nie bądź tam za
długo...
- Jesteś kochany!
Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie.
Naprawdę bardzo lubiłam Kai'a. Teraz czas wreszcie wyjaśnić tą
całą chorą sytuację.
Otworzyłam przejście do tunelu i to
co zobaczyłam trochę mnie przeraziło. Za drzwiami oparty o ściankę
stał Jack.
- Boże kochany! Jack! - podeszłam do
czym prędzej. - Co ty tu robisz?
- Ja... Nie miałem już siły... -
powiedział bardzo zmęczonym głosem.
Wyglądał jeszcze gorzej niż
wcześniej. Był cały poobijany, a jego bandaż stał się
całkowicie bezużyteczny. Szybko zaprowadziłam go na fotel i
chciałam opatrzyć mu tą koszmarną ranę. Jednak gdy tylko zdjęłam
opatrunek krew zaczęła wręcz lać się strumieniami. Nie wyglądało
to dobrze. Sama próbowałam to jakoś zatamować, ale moja pomoc na
nic się zdała. W końcu zawołałam Kai'a, by mi pomógł, a on jak
tylko zobaczył co się stało, przeraźliwie zbladł i pobiegł po
lekarza.
- Elsa... Ja Cię naprawdę
przepraszam...
- Ciii... Ciii... Już dobrze... -
starałam się go uspokoić, albo raczej siebie.
Bałam się przeraźliwie, że wda mu
się tam jakaś infekcja i trzeba będzie amputować tę nogę, co
niestety przy braku odpowiedniej pomocy było dość częste... Tylko
nie osobom w tak młodym wieku! Niech wreszcie ten lekarz
przyjdzie...
Zaczęłam płakać. Znowu. Teraz
tylko bałam się o zdrowie Jack'a. Wyglądał jak chodzący trup z
nogą jakby rozszarpaną przez wściekłego psa. A może to też się
stało...? Miałam straszne wyrzuty sumienia, że przeze mnie musiał
przejść taki kawał drogi... I jeszcze czekał aż wreszcie wyjdę
z tej przeklętej komnaty... A jakbym nie wyszła, bo przecież taki
miałam plan? To co by z nim było? Wolałam wręcz nie dopuszczać
do siebie tej myśli.
Wreszcie drzwi się otworzyły i
wszedł do pokoju ten sam lekarz, który nie mógł pomóc Jack'owi z
tą lodową gorączką. Byłam zła trochę na Kai'a, że
przyprowadził akurat jego, ale ważne było by Jack otrzymał
fachową pomoc.
- Księżniczko... Może powinna
panienka pójść na śniadanie? Powiedziałem pani rodzicom, że
będzie chwilę później, ale zszywanie ran nie jest zbyt pięknym
widokiem..
- Nie. Zostanę. - wiem, że Kai się
o mnie martwi, ale nie mogę Jack'a tak po prostu zostawić a tym
bardziej w takiej chwili.
Doktor nie dał Jack'owi nic by go
nie bolało, więc ranę zaszywał mu „na żywca”. Jack choć był
bardzo zmęczony, w jednej chwili się obudził i zaciskał mocno
zęby, by nie krzyczeć. Na czole pokazały się kropelki potu, więc
przecierałam je ręcznikiem. Trzymałam go mocno za rękę i
chciałam jakoś uspokoić. Ten czas wydawał się wiecznością,
szczególnie gdy patrzysz jak cierpi ukochana osoba.
- Już skończone. - wypuściłam
powietrze. Dopiero teraz zorientowałam się, że w ogóle
wstrzymałam oddech. - Trzeba mu zmieniać opatrunek trzy razy
dziennie i powinno szybko się zagoić. A i najważniejsze – nie
może nigdzie wychodzić przez tydzień, bo rana znowu się otworzy i
trzeba będzie znowu zszywać.
- Dziękuję.
Nie wiedziałam tak naprawdę, jak
wyrazić wdzięczność lekarzowi, który pomógł Jack'owi. Do oczu
płynęły mi tylko łzy i nie potrafiłam nic więcej powiedzieć.
Doktor chyba jednak zauważył, że to
nie było zwykłe „dziękuję” i uśmiechnął się szeroko, a
Kai odprowadził go do wyjścia.
- J-jak się czujesz? - zapytałam
przez łzy.
- Ej nie płacz... - starał się
zetrzeć łzy, które leciały mi po policzkach. - Jest już
dobrze...
- To wszystko przeze mnie...
- Żadna twoja wina. To wszystko był
wypadek. A to co się potem stało to była moja wina...
- To nie była twoja wina... -
wreszcie to do mnie dotarło. Kai miał rację.
- Powinienem jakoś zareagować, coś
zrobić...
- Ci... - położyłam mu palec na
ustach. - Wszyscy byliśmy w szoku.
Jack uśmiechnął się szeroko.
Byłam taka szczęśliwa, że dane było mi choć jeszcze jeden raz
zobaczyć ten cudny uśmiech. Nagle ten cudny uśmiech zniknął z
jego twarzy i pocałował mój palec a potem chciał i mnie. Już
stykaliśmy się nosami i...
- Księżniczko! Ja chc... Ups... -
odskoczyliśmy od siebie trochę jak oparzeni, a Kai był mocno
zakłopotany. - Yyy... To ja za chwilę...
- Nie Kai w porządku... - czułam na
sobie wręcz pytający wzrok Jack'a, że „jak to w porządku!
Przecież nam przerwał!”. Ja mu rzuciłam tylko gniewne
spojrzenie. - O co chodzi Kai?
- Ja nie chciałem wam przeszkadzać,
ale rodzice panienki bardzo nalegają...
- No tak śniadanie... - dopiero jakby
na dźwięk tego słowa zaczęło mi strasznie burczeć w brzuchu.
- Dla pana Jack'a też zaraz coś
przyniosę, ale najpierw poproszę Ursulę i Victorię, by
doprowadziły pana do porządku... Trzeba znaleźć nowe ubrania, bo
te już są do niczego...
Spojrzałam też na siebie i nie
mogłam w takim stroju pójść do rodziców. Wszystko było we krwi,
więc szybko wstałam i się przebrałam. Stojąc już w drzwiach
spojrzałam jeszcze na Jack'a. Ten patrzył na mnie wzrokiem jakby
mówił „Nie zostawiaj mnie tu”, ale widziałam, że nie mogę
sprzeciwić się rodzicom. Wolałam by niczego nie podejrzewali, a
nie daj Bóg nawet przyszli do pokoju i odkryli całą moją
tajemnicę.
Może nie jest to szczyt marzeń, ale ma zamiar szybko wstawić kolejny :)
Jakby ktoś zauważył na końcu każdego posta można wyrazić swoją ocenę klikając w odpowiedni kwadracik - to dla leniwych. Ale bardzo proszę o komentowanie, bo to naprawdę potrafi podnieść na duchu i dać siłe na kolejny rozdział :*
Rozdział jak zwykle świetny! Bardzo fajnie i sprytnie to wymyśliłaś. Czy jak powiedział, że ma się nie ruszać to znaczy, że jack będzie musiał zostać u Elsy? Normalnie widziałam minę jacka jak mieli się pocałować a wszedł Kai... Haha! Ciekawa jestem jak to będzie dalej i mam nadzieję, że szybko wstawisz next. Weny i rozdział jest naprawdę super!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zwykle. Mnie także zastanawia czy Jack zostanie u Elsy.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy ;)
To. Jest. Genialne. Po prostu super.
OdpowiedzUsuńNie mogę sie doczekać nexta.
Weny życzę
Nel
Kai, w takim momencie musiałeś wejść? REALY?!
OdpowiedzUsuńKiedy next?
Świetny rozdział! Biedny Jack? Zszywać ranę na żywca? Ja normalnie podziwiam, że nie stracił przytomności! Słodko było, ale się skończyło, bo wszedł Kai! XD
OdpowiedzUsuńCzekam na next i weny❄